Droga do szkoły
W szkołach rejonu wileńskiego, w których przyszło mi się uczyć, w tamtym czasie nie było tzw. „orientacji zawodowej”. O ile rozumiem, głównym celem szkoły, a może i całej polityki oświatowej, było to, aby dziecko ukończyło siedmiolatkę.
Najgłębszy ślad w moim życiu zostawiła moja pierwsza nauczycielka Weronika Łukaszewicz, która w 1953 roku, jako bardzo młoda osoba, podjęła pracę w Antokalskiej szkole początkowej, do której w tym samym roku zacząłem uczęszczać. Szkoła znajdowała się w odległości blisko 3 kilometrów od naszej wsi, ale szło się do niej chętnie. Były tam dwa komplety, czyli klasy łączone – pierwsza z trzecią oraz druga z czwartą. Uczyła mnie przez wszystkie 4 lata ta sama nauczycielka, będąc nam, wiejskim dzieciakom, największym wzorem do naśladowania.
Po ukończeniu czterech klas naukę kontynuowałem w odległej już o 5 km od domu rostyniańskiej szkole siedmioletniej, którą, jak i początkową, ukończyłem na celująco w 1960 roku, postanawiając uczyć się dalej. Niestety, jak i reszta moich kolegów po ukończeniu 7-ej klasy, nie wiedziałem dokąd się udać, bo nawet szkoły średniej w naszych okolicach nie było. O ile pamiętam, nikt z naszej klasy nie kontynuował nauki, ja zaś za przykładem sąsiada Olka Markowskiego, który w tym czasie ukończył Wileńskie technikum transportu kolejowego, oddałem papiery do tej uczelni na specjalność „budownictwa cywilnego” nie mając zielonego pojęcia o wybranym zawodzie. Prawdopodobnie konkurs był niemały, bowiem dyktando z języka rosyjskiego pisała cała aula. Dziś mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że na szczęście po pierwszym egzaminie odpadłem. Do innych techników zdawać już było za późno, więc poszedłem do najbliższej, choć oddalonej o 9 kilometrów, szkoły ośmioletniej w Suderwi. Zamieszkałem w szkolnej bursie, która się mieściła w znacjonalizowanej plebanii tuż za kościołem. Mimo że uczyłem się dobrze, to i po ukończeniu tej szkoły nie wiedziałem, dokąd się udać. Co prawda, usłyszałem raz krańcem ucha dotyczącą mnie rozmowę nauczycieli, że być może „warto by było tego chłopca skierować do szkoły-internatu w Czarnym Borze”, ale żadne kroki w tym kierunku nie zostały poczynione.
Decyzję podjęła mama
Były to lata po tzw. „drugiej repatriacji” Polaków z Litwy, w wyniku której w rodzimej wsi Legaciszki pozostało niewiele domostw. Rozważając o dalszej mojej nauce mama, widząc mój ciąg do nauki, wpadła na pomysł zasięgnąć informacji u sąsiadki – Władzi Sobolewskiej, która w 1958 roku ukończyła Trocko-Wileńską Szkołę Pedagogiczną i podjęła pracę w Mazuryskiej szkole ośmioletniej. Opowiedziała nam wiele ciekawych rzeczy o tej uczelni, więc zawieżliśmy tam moje dokumenty. Egzaminy wstępne zaczęły się od…muzyki. Najbardziej bałem się tego egzaminu. Okazało się, że przyjmowała go sama wicedyrektor szkoły- pani Irena Mozyro. Spotkała mię pogodna i uśmiechnięta, była ładnie opalona w jasnej garsonce. Na początek poprosiła zaśpiewać jakąś piosenkę. W szkołach, jakie ukończyłem, lekcje śpiewu były raczej tylko w rozkładach, nie było bowiem specjalistów od muzyki. Zaśpiewałem po rosyjsku „Orlionka”. Dziś nie bardzo pamiętam, skąd nauczyłem się tej piosenki. Jeszcze Pani poprosiła odtworzyć zagrane przez nią na pianinie kilka nut, następnie należało powtórzyć klaskanie w dłonie. O ile pamiętam, konkretnej oceny nie otrzymałem, bowiem był to raczej sprawdzian słuchu oraz rytmu. W każdym bądź razie zostałem dopuszczony do składania reszty egzaminów – dyktanda z języka polskiego, które pisaliśmy u wykładowcy Wacława Mozyro oraz matematyki, które przeprowadzał Henryk Moroz. Egzaminy poszły mi dobrze.
Orkiestra dęta
W 1961 roku do Szkoły została przyjęta rekordowa liczba chłopców- na 1b kursie było nas aż jedenastu. Jak się póżniej okazało, był realizowany plan ówczesnego dyrektora placówki Bronisława Karbowskiego utworzenia własnej orkiestry dętej. Była ona szczególnie potrzebna podczas corocznych defilad pierwszomajowych oraz z okazji rocznic Wielkiej rewolucji październikowej. Stąd chyba nieco ulgowe wymagania dla chłopców na egzaminach wstępnych. Wszyscy słuchacze musieli uczyć się gry na jakimś instrumencie muzycznym –pianino, mandolinie czy jakimś innym. Dla nas nie było wyboru, bo w orkiestrze dętej otrzymywaliśmy instrument według uznania kierownika i dyrygenta Juozasa Eimanavičiusa, który prawdopodobnie kierował się nie tylko uzdolnieniami muzycznymi, ale też kondycją fizyczną, potrzebną dla instrumentu. Ćwiczyliśmy dużo i często. Podobnie, jak za szkodliwe warunki pracy w zakładzie, dbając o nasze zdrowie, dyrektor przydzielił bezpłatnie mleko dla każdego członka orkiestry. Nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy graliśmy marsza, prawdopodobnie w pochodzie majowym w następnym roku, chociaż nie wykluczam, że było to już po paru miesiącach „musztry”, czyli na święta październikowe. Widzieliśmy, jak nasz dyrektor szczycił się orkiestrą.
Pierwsze mieszkanie w mieście
Dobrze nie pamiętam, ale prawdopodobnie jeszcze składając dokumenty poznałem Stasia Borkowskiego, który już miał znaleziony pokój niedaleko od szkoły na rogu ul. Wileńskiej oraz Dvarčionių u państwa Starykowiczów, którzy sami wynajmowali trzypokojowe mieszkanie w prywatnym kilkumieszkaniowym drewnianym domu bez wygód. Był to przejściowy pokój, przez który chodzili nasi gospodarze. Co prawda, płaciliśmy za wynajem niewiele. Co więcej –gospodyni nierzadko częstowała nas smacznym barszczem. Jak się okazało, nasi gospodarze prywatnie byli teściami Jana Zakrzewskiego-ówczesnego dyrektora polskiej 26 Szkoły Średniej w Nowej Wilejce. Nieco później dołączył do nas Czesiek Chmielewski.
Zadania domowe odrabialiśmy przy jednym stole, który służył nam również do spożywania posiłków. Herbatę gotowaliśmy na prymusie naftowym w kuchni, przez którą wchodziło się do naszego pokoju. Obiady jadaliśmy w szkolnej stołówce, były niedrogie i smaczne. Cały mój budżet składał się ze stypendium, które na pierwszym kursie było bardzo małe, oraz z kilku rubli, otrzymywanych jako kieszonkowe z domu, skąd przywoziło się również kawałek słoniny, w lepszym wypadku – szynki albo kindziuka, czym wypadało podzielić się z kolegami oraz poczęstować gospodarzy. Na „foremkowy” chleb i szare „batony” wystarczyło, czasem mogliśmy pozwolić sobie również na kawałek kiełbasy „doktorskiej” czy jakiejś wątrobianki. Ale było wesoło , czasem nawet wypadaliśmy do kina „Draugystė”, które znajdowało się niedaleko od domu , wystarczyło przejść w nieustalonym miejscu tory kolejowe. W tamte czasy bilet do kina kosztował niewiele.
Wszechstronny program nauczania, wspaniali wykładowcy
Szkoła Pedagogiczna zajmowała dwa piętra dużego budynku przy ul. Palydovo 29. Na 1-2 piętrach po przeniesieniu w roku 1961 Instytutu Nauczycielskiego do Wilna, mieściło się Technikum Budowy Obrabiarek oraz wspólna sala sportowa. Nasz 1b kurs miał swoje lokum na 3 –im piętrze. Przez pierwszy rok nauki naszą wychowawczynią była wykładowczyni anatomii I. Gintvainienė, potem zastąpiła ją Halina Kulbicka, która wykładała język niemiecki.Należy zaznaczyć, że program studiów w Szkole Pedagogicznej w porównaniu ze szkołą średnią był bardzo obszerny –mieliśmy tu nie tylko przedmioty związane z przyszłym zawodem, jak pedagogika, psychologia,metodyki nauczania poszczególnych przedmiotów i in.,ale również dyscypliny czy fakultatywy ogólnorozwijające, jak chociażby fotografia, czytanie wyraziste, kaligrafia,rysunek i in. Dyrektor B.Karbowski, który wykładał historię, posiadał wielki talent odnajdywania i sprowadzenia do Szkoły najlepszej kadry.Niektórzy wykładowcy wierni placówce, jak na przykład bardzo szanowani przez nas wykładowczyni pedagogiki Maria Piotrowicz, języka polskiego i literatury Wacław Mozyro, chemii oraz muzyki wicedyrektor Irena Mozyro, matematyki Henryk Moroz i in. „przejechali“ razem ze Szkołą z Trok do Wilna. Rusistka E.Kirpicznikowa, wykładowczyni rysunku J.Fiodorowa i in. nadal pociągami dojeżdżali z Trok do Nowej Wilejki .Zajęcia pozalekcyjne w różnych kółkach oraz zespołach artystycznych traktowano w Szkole na poważne , czyli –praktycznie jako obowiązkowe. Demokracja kończyła się najwyżej na wyborze przez słuchacza rodzaju zajęcia, reszta była obowiązkiem.Traktowano to jako część składowa kształcenia przyszłych nauczycieli.W Szkole muzykę i chór prowadził kierownik artystyczny i dyrygent jedynego wówczas w Wilnie Polskiego zespołu pieśni i tańca „Wilia“ Wiktor Turowski, również grupą taneczną u nas kierowała baletmstrz „Wilii“ Zofia Gulewicz, pracowało wielu innych utalentowanych ludzi.
Nietuzinkową postacią w Szkole była wykładowczyni historii Bronisława Margules, która naprawdę znała swój przedmiot i potrafiła wiedzę (oczywiście według obowiązującego programu) przekazać słuchaczom, ale też była nadgorliwą patriotką ówczesnego ustroju.Co gorsze, bardzo wiele wysiłku wkładała do „wychowania ateistycznego“. Pamiętam, że sama przetłumaczyła chyba z rosyjskiego sztukę „Szerszeń“o tematyce antyklerykalnej i wyreżysowała ją z nami.Udział w spektaklu , gdzie grałem księdza, był obowiązkowy. Z czasem wyjechała ona do pracy na wyższej uczelni w Grodnie, ale nadal śledziła za sytuacją na Litwie.Dowiedziawszy się o tym, że jej jeden z byłych uczni głosował za Niepodległością Litwy, przysłała do mnie list, w którym nie poszczędziła słów dezaprobaty za to.
Ogólnie biorąc, w Szkole nie było „ideologizowania“ słuchaczy, wręcz odwrotnie, wykładowcy starali się nam zaszczepiać ogólnoludzkie wartości , natomiast co niektórzy –nawet delikatnie „przemycać“wiedzę o tym, skąd przychodzimy i kim jesteśmy.
Jednym słowem – wykładowcy byli ciekawi, jak czasy, w których uczyliśmy się w Szkole.
„Obyś żył w ciekawych czasach…“
-to stare chińskie powiedzenie , a właściwie dość poważne przekleństwo, pasuje jak ulał do tego, co się działo w społeczeństwie, gospodarce polityce w czasach, w których przypadło naszemu pokoleniu żyć – uczyć się i pracować.
7 lipca 1965 roku uroczyście wręczono nam dyplomy o ukończeniu Szkoły. Dyplom z czerwoną okładką, czyli „z wyróżnieniem“ dawał mi wolną rękę w dalszym określeniu swojej przyszłości- mogłem więc kontynuować studia dzienne w wyższej uczelni, bądż podjąć pracę według swego uznania.Na to pierwsze nie miałem możliwości materialnych, musiałem więc pracować, podejumując studia wieczorowe na wydziale prawa Uniwersytetu Wileńskiego. Nauczycieli klas początkowych w szkołach wileńskich w tamtym roku nie brakowało, więc zaproponowano mi pracę starszego zastępowego pionierskiego w Szkole Średniej Nr.26 w Nowej Wilejce. Do podobnej pracy nas nie przygotowywano,nigdy też nie byłem aktywistą pionierskim czy komsomolskim (do tych organizacji, jak reszta kolegów, należałem raczej formalnie), więc 1 września 1965 r. przestąpiłem próg szkoły z obawą i niepewnością. Dyrektor szkoły Jan Zakrzewski w dodatku dał mi geografię w 5 kl. Administracja szkoły oraz nauczyciele przyjęli mnie przychylnie i pomagali mi sprostać nowemu zadaniu. Po upływie zaledwie pół roku zaproponowano mi pracę kierownika wydziału szkół Nowowilniaskiego rejonowego komitetu komsomołu. Moje nowe obowiązki miały polegać na nadzorowaniu pracy z młodzieżą w szkołach tego rejonu m.Wilna.Tak się rozpoczęła moja przygoda z działalnością społeczno-polityczną, która towarzyszyła mi praktycznie przez całe życie – zarówno pracując przez kilka lat w komitecie partii, jak również na stanowiskach zast. przewodniczącego komitetu wykonawczego m.Wilna (dzisiejszy odpowiednik – wicemer), czy redaktora naczelnego „Kuriera Wileńskiego“, skąd startowałem do Rady Najwyższej Republiki Litewskiej zostając Sygnatariuszem Aktu Niepodległości Litwy. W latach 2001-2004 przez AWPL byłem oddelegowany do pracy na stanowisko wicenaczelnika Administracji Okręgu Wileńskiego .
Wiedza, jaką zdobyłem ucząc się w Szkole pedagogicznej , okazała się mi przydatna w każdej póżniejszej mojej pracy oraz działalności społecznej. Nigdy nie traciłem kontaktów ze szkołą, w której podjąłem pierwszą pracę. Jak każda polska szkoła, była ona bastionem zachowania polskości przed totalną rusyfikacją Polaków na Litwie, w tym również w najbardziej polskiej dzielnicy Wilna, jaką była Nowa Wilejka. Z bólem w sercu obserwowałem, jak się kurczy liczba uczniów w polskich klasach w szkołach rejonu. Nawet w jedynej polskiej szkole średniej nr.26, gdzie „dla udogodnienia“ mieszkańcom starej części Nowej Wilejki na „prośbę rodziców“, a właściwie – odgórną wskazówkę władz- zorganizowano równoległe klasy rosyjskie , z roku na rok wzrastała w nich liczba uczniów, niestety – również kosztem dzieci z polskich rodzin. Razem z koleżanką z lat studenckich w Szkole pedagogicznej Zofią Moroz, która pełniła funkcje wicedyrektora szkoły nr. 26, zastanawialiśmy się, jak uatrakcyjnić nauczanie w tej szkole. Wpadliśmy na pomysł zorganizowania polskiego ludowego zespołu pieśni i tańca na wzór działających wówczas w innych szkołach Wilna zespołów „Wilenka“ oraz „Świtezianka“. Wykorzystując w pewnej mierze swoje stanowisko służbowe (pracowałem w rejonowym komitecie partii) poprosiłem kierownika artystycznego i dyrygenta „Wilii“ Wiktora Turowskiego, który wówczas nadal pracował w Szkole pedagogicznej , do objęcia w powstającym szkolnym zespole kierownictwa chórem , byłego tancerza „Wilii“ Władka Jarmołowicza (prywatnie – krewniaka mojej żony) – do kierowania grupą taneczną, zaś kapelą na naszą prośbę objął sie kierować Stanisław Naruszkiewicz. Wiele trudu włozyli wicedyrektor Zofia Moroz, liczni nauczyciele oraz rodzice by zaistniał szkolny ludowy zespół pieśni i tańca „Pierwiosnki“ , który swój pierwszy występ miał w marcu 1978 roku, czyli już ponad 40 lat temu. Inną naszą wspólną „akcją“ było zorganizowanie polskiej klasy w nowej dzielnicy Nowej Wilejki , a mianowicie – w litewskiej szkole średniej nr. 24. Aby dotrzeć do Polaków- rodziców przyszłych pierwszoklasistów –dostarczyłem listy wyborców, korzystając z których nauczycielki Zofia Moroz, Ewa Warżagolis oraz przyszła nauczycielka nowoorganizowanej pierwszej klasy Ś.P. Bronisława Mordasówna – Mackiewicz, chodziły po domach, aby namówić rodziców do oddania dzieci do polskiej klasy. Praca ta została uwieńczona sukcesem.
Przykłady z pracy u podstaw, prowadzonej przez absolwentów Szkoły pedagogicznej na rzecz zachowania polskości i krzewienia patriotyzmu ludności polskiej na Wilenszczyżnie, można by bez końca mnożyć.Każdy z nas mógłby na ten temat dużo opowiedzieć zarówno z własnego doświadczenia, jak również o pracy innych. Nauczyciele polskich szkół zawsze byli i dotychczas są na polu walki. Szkolnictwo polskie musiało walczyć o swoje przetrwanie początkowo z rusyfikacją, póżniej zaś ( faktycznie do dziś) z lituanizacją. Walka ta polega na upominaniu się o swoje prawa, głoszeniu własnych poglądów, proteście przeciw decyzji narzucanych przez władze oświatowe czy partyjne. Również rodzice nierzadko podejmują walkę wewnętrzną przy wyborze szkoły dla swoich dzieci, bowiem są świadomi wagi tej decyzji, która będzie miała wielki wpływ na ich dorosłe życie. Można śmiało stwierdzić, że walka o polskie szkoły – to walka o przyszłość dzieci, o swoją tożsamość.
Do roku 1988 – szczytu procesu rusyfikacji, kryzys w polskim szkolnictwie ciągle się pogłębiał. Liczba uczniów klas polskich zmalała do 9985 osób, było to 2,7 razy mniej niż w 1953 roku. Uczniowie szkół polskich stanowili jedynie 2% uczniów Republiki Litewskiej w stosunku do 7-procentowego udziału ludności polskiej.
Sytuacja w szkolnictwie zaczęła kardynalnie się zmieniać wraz z odrodzeniem świadomości narodowej Polaków. W pierwszych szeregach zrywu patriotyzmu narodowego często byli wychowankowie Szkoły pedagogicznej, którzy na swoje barki przyjęli odrodzenie autentycznej szkoły polskiej na Litwie. Dzięki staraniom nauczycieli opracowano nowe programy nauczania i podręczniki oraz „Podstawowe kierunki przebudowy polskiej szkoły ogólnokształcącej na Litwie“. Do klas polskich zaczęły powracać dzieci z polskich rodzin. Potrzeba posyłania dzieci do szkół z ojczystym językiem nauczania , która została podyktowana odrodzeniem świadomości narodowej na początku lat 90., była spełnieniem marzeń wielu Polaków mieszkających na Wileńszczyżnie. W roku szkolnym 1999/2000 do szkół polskich uczęszczało już 21913 uczniów, czyli ponad dwukrotnie więcej w porównaniu z rokiem 1988. Liczba uczniów i szkół polskich wzrastała, ale praktycznie bez zmiany pozostawały struktury oświatowe, zaś rządząca na Wileńszczyżnie AWPL oraz będąca pod jej wpływem Polska Macierz Szkolna kurczowo trzymały się „zachowania tradycyjnego modelu szkoły polskiej na Litwie“.Koncepcja przebudowy szkół narodowościowych , która pojawiła się na początku ruchu odrodzenia państwa litewskiego, a także idea przebudowy szkoły polskiej opartej na ścisłym powiązaniu z językiem ojczystym , narodową kulturą i tradycją, ugruntowaniu polskiej tożsamości narodowej , niestety, nie zostały urzeczywistniona. Dramatycznie potoczyły się losy Szkoły pedagogicznej , która w r. 1991 została zreorganizowana w Wileńską Wyższą Szkołę Pedagogiki, zaś w roku 2002 stała się Wydziałem Pedagogiki Kolegium Wileńskiego.W latach niepodległej Litwy Szkoła całkowicie zaprzestała kształcenia nauczycieli klas początkowych i wychowawców przedszkoli w języku polskim. 16 stycznia 2002 r. Litewskie Ministerstwo Oświaty zatwierdziło „Regulamin oświaty mniejszości narodowych“, w którym m.in. przewidziano rezygnację z tłumaczenia podręczników dla dwóch najstarszych klas (XI-XII) szkół mniejszości narodowych, uprawomocnione zostało podejmowanie decyzji w sprawie wyboru egzaminu maturalnego z języka ojczystego w szkołach mniejszości narodowych przez maturzystów, a nie przez rady szkoły. Zgodnie ze znowelizowaną w 2011 roku ustawą o oświacie bez odpowiedniego przygotowania pochopnie ujednolicono egzamin maturalny z języka litewskiego w szkołach mniejszości narodowych, co znacznie skomplikowało sytuację uczniów.W polskich szkołach obecnie brakuje nowoczesnych podręczników oraz młodej wykwalifikowanej kadry pedagogicznej. Ogólnie biorąc, odczuwa się nieprzychylny stosunek władz politycznych i oświatowych republiki do polskiego szkolnictwa. Niekiedy szkoły polskie są traktowane przez niektórych urzędników państwowych oraz polityków jako instytucje, kształcące niejolanych obywateli. Najwidoczniej miały na to wpływ przypadki wciągania przez niektórych polityków dzieci do wszelkiego rodzaju akcji politycznych ze strajkami włącznie.
Te oraz inne czynniki złożyły się na to, że szkolnictwo polskie na Litwie znów znalazło się w trudnej sytuacji, jeżeli nie w kryzysie. Nie tylko z przyczyny niżu demograficznego znów katastrofalnie zmniejszyła się liczba uczniów , których na początku minionego roku szkolnego w polskich szkołach już było tylko około 11,5 tys., czyli prawie o połowę mniej w porównaniu z 1999/2000 rokiem szkolnym. Niektórzy politycy oraz działacze oświatowi twierdzą, że niby „ostatnio sytuacja się ustabilizowała“. Czy tak jest naprawdę i czy taki stan rzeczy można nazwać „stabilizacją“? Co należy zrobić, aby polskie szkolnictwo na Litwie , jak na początku lat 90-tych, znów powstało z kolan i kto to uczyni? Liczyć możemy wyłącznie na młodą generację litewskich Polaków, bo większość tych, co uratowali polskie szkolnictwo w latach 90-tych, a tym bardziej 50-tych , tego już nie zrobi. Mieszkamy dziś w wolnej Litwie, w odróżnieniu od tamtych czasów możemy bez obawy tłumaczyć naszym Rodakom wagę polskiej szkoły dla przyszłości naszych dzieci i wnukow.Ważne jest przekonywać Litwinów , że nie ma potrzeby lituanizować Polaków, że Litwę można kochać również rozmawiając po polsku, jak to czynili Stanisław Narutowicz, Michał Romer oraz wielu innych Polaków – patriotów Litwy. Wielokulturowa, wielojęzyczna Wileńszczyzna była skarbem WKL i niech taką pozostanie.
Nie budzi wątpliwości fakt, że Trocko-Wileńska Szkoła Pedagogiczna za lata swojego istnienia pozostawiła głęboki ślad nie tylko w naszych sercach i umysłach, ale też w historii Wileńszczyzny, całej Litwy oraz częściowo również Polski. Należy to udokumentować i propagować wśród dzisiejszego i przyszłych pokoleń zarówno Polaków, jak i Litwinów, szczególnie mieszkańców Wilenszczyzny.
Zbigniew Balcewicz, absolwent XX promocji Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej, sygnatariusz Aktu Niepodległości Litwy