Zakończenie wojny – oczyma wilnian

Każdy o tym dniu zachował własne wspomnienia. Radość z zakończenia tego największego i najbardziej krwawego konfliktu zbrojnego, w toku którego zginęło ponad 50 milionów osób. A każdy poległy, zabity – to tragedia matek, ojców, najbliższych, którzy z tą stratą nie pogodzili się do końca swego życia. Wojna faktycznie się zakończyła, ale tragedie bynajmniej. O tym dniu kilka wspomnień wilnian.

Helena Gładkowska
Zakończenie wojny – oczyma wilnian

Fot. Wikimedia Commons

Krystyna Adamowicz, dziennikarka

Dzień 8 maja 1945 roku pamiętam z wielu powodów, chociaż pamięć dziecka nie jest doskonała.

Moja Mama spośród mieszkańców naszego podwórza w dzielnicy Nowy Świat (za koleją) pierwsza dowiedziała się o zakończeniu wojny – jedynie w naszym domu było radio i już z piwnicy, gdzie podczas wojny przechowywano, było wniesione do domu.
„Panie Stanisławie – wołała do okna sąsiada, aptekarza Stanisława Rodziewicza.
— Koniec wojny! Kapitulacja! To na pana imieniny taki prezent”.

Sąsiedzi przynieśli do domu Rodziewiczów wszystko, co mieli do zjedzenia. I hulali cały tydzień. Zakończono wspólną zabawę na imieniny Zofii — mojej Mamy. Wspominano później ten tydzień radości jako coś niezwykle wesołego i rodzinnego.
Radość jednak szybko minęła. Już po kilku miesiącach 17-letni mój brat Władek oznajmił Mamie, że zmuszony jest wyjechać do Polski, bo inaczej czekają go „białe niedźwiedzie”.

Dopiero teraz przyznał się, że był łącznikiem w AK. Był rowerzystą, więc wujek Tolek (Antoni Kulnis) nieraz prosił go, by zawiózł tam czy indziej jakąś informację. Mąż mojej Cioci Wiktorii z d. Adamowicz — Antoni Kulnis — był oficerem wojska polskiego, w czasie wojny walczył w szeregach AK, oddziale, który działał nieopodal Turgiel (Mama z nami, dziećmi, chowała się tam od wojny). Z naszej rodziny jego aresztowano jako pierwszego. Osądzono na 10 lat. Przebywał w łagrach na Dalekiej Północy. Ciocia Wicia też została aresztowana. Siedem lat przesiedlenia do Workuty były jej przeznaczeniem. Każdy z nich osobno po śmierci Stalina mógł wyjechać do Polski, bez prawa wjazdu do Wilna. Zamieszkali w Bydgoszczy.

II wojna swiatowa

 

W tym samym 45. roku poszłam do pierwszej klasy szkoły początkowej nr 16, która znajdowała się na Lipówce mniej więcej w tym miejscu, gdzie dziś znajduje się stadion. Była to polska szkoła, pamiętam, że pracowała z nami bardzo przystojna nauczycielka, którą po pewnym czasie też aresztowano. Po trzech latach nauki tę szkołę początkową przeniesiono naprzeciwko mostu przechodniego, gdzie teraz znajduje się Dworzec Autobusowy i nadano jej numer 3.

Potem była Szkoła Średnia nr 5 na Antokolu. W starszych klasach byli uczniowie, którzy sami brali udział przy wyzwalaniu Wilna i o dniu 8 maja 1945 roku mają własne wspomnienia. Ale to już ich historia…

Nela Mongin, energetyk

Czy pamiętam dzień zakończenia wojny? Oczywiście, jak najbardziej, tak samo, jak z mojej pamięci — a sądzę i każdego, kto ją przeżył — nie zatarły się smutne wspomnienia.
Byłam jeszcze nastolatką, kiedy z wielkim trudem mamie – wilniance — udało się uzyskać pozwolenie na powrót do Wilna, do krewnych.
Był to rok 1941. Ojca mego już dawno nie było, bo w 1931 roku z niewiadomych powodów został aresztowany i rozstrzelany (rehabilitowano go w latach 80.).

Mówiąc o wojnie, to chyba najbardziej zapamiętałam, jak łapano Żydów, jak pędzono do Ponar, a ich mieszkania rabowano. Mama zawieszała okna firankami, abym tej przemocy nie widziała, ale co się przed wścibskim okiem nastolatki schowa?

Przypominam sobie taki fakt, kiedy z synagogi, która znajdowała się przy ulicy Wiłkomierskiej (później ją całkowicie zburzono) wyrzucono talmud i zaczęto go palić na oczach wszystkich, a rabiemu kazano przez tą palącą się księgę skakać. Wiedząc, czym jest talmud — jedna z podstawowych ksiąg dla każdego wyznawcy judaizmu, tego upokorzenia, tego znęcania, nie sposób wykreślić z pamięci.
To tylko kilka szczegółów, a ile ich było w tym okresie…

Tragedia dotknęła także naszą rodzinę.

Pamiętam, jak mama płakała, kiedy jej stryjecznego brata Władysława Fochta złapali i dosłownie z ulicy wywieźli na Sybir.
Miał piękny głos (z zawodu był krawcem) i razem z Bernardem Ładyszem zakładali tu, w Wilnie, zespół muzyczny.
Zawdzięczając swemu talentowi krawieckiemu (bo tam na Syberii szył ubrania nie tylko dla naczalstwa, ale i ich żon) szybko powrócił z zesłania.

Dzień zwycięstwa. Wieść ta była tak oczekiwana, tak wymarzona, że rozeszła się wnet przez „pocztę pantoflową”, chyba o wiele szybciej niż dziś to byłoby przez internet. Każdy powtarzał ją jeden drugiemu.

Był to piękny dzień słoneczny. Doskonale pamiętam, jak z innymi dziewczynkami przybiegłyśmy na Plac Elizy Orzeszkowej. Grała tu muzyka. Tańczono. Radość ogarnęła każdego, nie zważając na wiek, narodowość, wyznanie…

Stanisław Krzywicki, geolog

Zanim zacznę mówić dniu zwycięstwa, najpierw sięgnę wspomnieniami do lat poprzedzających. Do myśli zawartej w książce „Zawsze wierni »Piątce»” autorstwa Krystyny Adamowicz. Do lat szkolnych, kiedy to przebiegała niepisana akcja rusyfikacji.

Kiedy moja klasa przejeżdżała z Ostrobramskiej na Antokol, uczyło się w niej 50 osób. Ukończyło zaś klasę 11 zaledwie 18. Bo było to rezultatem niepisanej akcji rusyfikacji szkoły. Nowa rusycystyka dawała takie kontrolne z rosyjskiego, że większość uczniów nie mogła dać rady i zostawała na drugi rok.

Na próby zrusyfikowania nie trzeba było długo czekać – od roku 1948 zostały w naszej szkole wprowadzone klasy rosyjskie, które po dziesięciu latach już stanowiły większość.

Kiedy wojna się zakończyła, byłem już studentem drugiego roku wydziału geologii na Uniwersytecie Wileńskim.

Nauka w języku litewskim była dosyć skomplikowana, ale ja odpowiadałem, jak umiałem. Słowo polskie, słowo rosyjskie, słowo litewskie. Wykładowcy na szczęście byli wyrozumiali i naukę pomyślnie zakończyłem i te narzucone przez życie języki opanowałem bardzo dobrze. Bo były mi, jak i innym, kto tu pozostał pomocne w pracy. Język polski był w rodzinach, wśród krewnych, znajomych, ale tych w pierwszych latach powojennych było z każdym dniem mniej. Wyjeżdżali do Polski. Mój ojciec był kolejarzem i zapewne w myślach rozważał też możliwość repatriacji. Jednak z ukochanego Wilna nie potrafił wyjechać. Bardzo mu byłem i pozostałem za to wdzięczny. Chociaż na pewno ani im, ani innym nie było łatwo.

Ale z jaką radością właśnie moje pokolenie zakładało zespół „Wilia” (obecnie swoje 60-lecie obchodzący), do którego się włączyłem i tu przyszłą żonę upatrzyłem.

Jak cieszyliśmy się oboje z każdej kolejnej nowo otwartej polskiej szkoły, wciąż rodzących się na Wileńszczyźnie zespołów polskich.
Oczywiście nasza rodzina doznała też okropności tego okresu. Mąż cioci, który dzierżawił wraz z trzema swymi braćmi majątek Dębówka koło Podbrodzia, został wywieziony na Syberię. Rozkułaczono go za cudzą ziemię.

I takie fakty też miały miejsce.

Zakończenie wojny – oczyma wilnian

PODCASTY I GALERIE