„Zakładnicy historii” w Ejszyszkach: Tu do dziś straszą „komisarami”

W niedzielę w Ejszyszkach odbyła się prezentacja książki Barbary Jundo-Kaliszewskiej "Zakładnicy historii. Mniejszość polska w postsowieckiej Litwie". Było to już czwarte spotkanie autorskie poświęcone tej pracy, i drugie na Litwie, ale, jak przyznaje autorka, właśnie ono było najważniejsze. Opowiadała o swojej książce w rodzinnym mieście, swojej rodzinie, przyjaciołom, nauczycielom, lokalnej społeczności i naocznym świadkom oraz uczestnikom wydarzeń, które opisuje.

Małgorzata Kozicz
„Zakładnicy historii” w Ejszyszkach: Tu do dziś straszą „komisarami”

Fot. Małgorzata Kozicz

„Książka powstała głównie z myślą o was. Przez dłuższy czas miałam na sumieniu, że tak się ułożyło moje życie, iż nie wróciłam po studiach do Ejszyszek. Dzisiaj wiem, dlaczego tak się stało – była przede mną inna misja. Przez długie lata życia w Polsce odkryłam, że współcześni Polacy w bardzo znikomym stopniu mają świadomość tego, jak potoczyły się nasze losy w XX wieku. Postanowiłam zbadać to dla nich, ale też dla nas samych odpowiedzieć na pytania – dlaczego jesteśmy na Wileńszczyźnie, które pokolenie naszych dziadków zamieszkało tu jako pierwsze, dlaczego tożsamość Polska jest tak bardzo silna w tej części Litwy, dlaczego upieramy się przy tym, że jesteśmy Polakami, chcemy kultywować tradycje, co rodzi często pewne kłopoty” – mówiła Barbara Jundo-Kaliszewska o powodach napisania książki.

„Dlaczego „Zakładnicy historii”? Jesteśmy zakładnikami realiów politycznych, pamięci historycznej, która sięga bardzo głęboko, do Unii Krewskiej, a jest interpretowana na bardzo różne sposoby. Unia Polski i Litwy była ewenementem w ówczesnej Europie. Mamy 500 lat wspólnej historii, a unia, mimo że wielokrotnie zrywana, była też trzykrotnie potwierdzana. Zamiast pielęgnować to dziedzictwo, na siłę staramy się udowadniać, gdzie są ziemie polskie, litewskie” – rozważała autorka książki.

Jak dodała, chciała usystematyzować wydarzenia z lat 80-90 XX na Litwie nie tylko w kontekście lokalnym.

Fot. Małgorzata Kozicz

„W dalszym ciągu na Litwie pojęcie autonomii czy autonomisty jest odbierane wyłącznie negatywnie. Tymczasem na fali jesieni narodów, kiedy etnosy zaczęły się wybijać na niepodległość, było to zjawisko częste w Europie. Wyróżnia nas na tle innych mniejszości polskich na tym obszarze to, że potrafiliśmy się zorganizować i tak mocno zjednoczyć. W jakim kierunku te działania poszły, należy dyskutować, bo powinniśmy z historii wyciągać lekcje i określone wnioski” – podkreśliła Jundo-Kaliszewska.

Pytana przez moderatora Antoniego Radczenkę, czy przyjęta przez radę rejonu solecznickiego uchwała o obowiązywaniu na tym terenie konstytucji Związku Radzieckiego i ogłoszony pobór do wojska były zalążkami tworzenia autonomii, autorka powiedziała, że na Litwie był wówczas właściwie okres dwuwładzy. Ogłoszona przez Litwę niepodległość na świecie była uznawana za wewnętrzną sprawę ZSRS.

„Uważam, że była to raczej konsekwencja idei, która wisiała w powietrzu od 1988, kiedy w Moskwie uznano, że na terenie Związku zostanie wprowadzona dwujęzyczność, czyli przywrócona moc językom narodowym. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie takie kraje jak Litwa, gdzie na jednym obszarze mieszkało kilkanaście etnosów. W momencie gdy Litwa przygotowywała ustawę uznającą obok języka rosyjskiego tylko język litewski, najpierw Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Polaków na Litwie, następnie Związek Polaków na Litwie włączył się ze swoimi propozycjami. Byli to aktywiści skupieni wokół „Czerwonego Sztandaru”, którzy nie chcieli pozostać na uboczu tych zmian” – opowiadała Barbara Jundo-Kaliszewska, dodając, że dążenie do autonomii było także skutkiem braku porozumienia między Polakami i Litwinami.

„Związek Sowiecki pęka w szwach – napięcie, emocje w społeczeństwie litewskim i w społeczeństwie mniejszości sięga zenitu. Oczywiście, że pomysł autonomii mógł budzić negatywne emocje i dziś może być tak odbierany. Mówimy jednak o kilku miesiącach przed odzyskaniem niepodległości, które owocowały szeregiem kar i sankcji nie tylko w stosunku do rejonu solecznickiego, ale też wileńskiego” – wskazała naukowczyni.

Przypomniała, że przed zjazdem w Ejszyszkach litewscy politycy nawoływali do masowego wyjazdu do tego miasta i zerwania zjazdu – ogłoszono, że tego dnia będzie ogloszona autonomia w skladzie Związku Radzieckiego. Z kolei rosyjscy oficerowie obecni na zjeździe zaoferowali społeczności polskiej pomoc.

„Zaproponowano – nawiązując do jednostek samoobrony z międzywojnia, które funkcjonowały w czasie buntu Żeligowskiego – że dozbroją i przeszkolą naszych ojców do tego, żeby bronić swoich terenów i swojej polskości. Przypominano cały czas, że Litwini to dzieci faszystów, którzy tutaj przyjdą i nas zniszczą”.

Zdaniem Jundo-Kaliszewskiej, do drastycznych wydarzeń nie doszło dzięki zdrowemu rozsądkowi, a także dzięki stanowisku Polski – Solidarność zapowiedziała, że w przypadku konfliktu z Litwinami nie poprze miejscowych Polaków.

Badaczka uważa, że Polska nie wykorzystała wówczas swoich możliwości – takich jak bliska współpraca Solidarności z Sąjūdisem – do wsparcia postulatów, przede wszystkim językowych, Polaków na Litwie.

Fot. Roman Niedźwiecki

W dyskusji Barbara Jundo-Kaliszewska wskazała, że tamte wydarzenia na wiele lat zaciążyły na społeczności polskiej na Litwie.

„Przez te trzydzieści lat byliśmy skupieni na zachowywaniu polskości. Nie wybieraliśmy polityków, którzy zadbają o środowisko czy przyciągną inwestycje, tylko swoich Polaków. Do dziś, kiedy odbywają się w Ejszyszkach rozmowy o wyborach, słyszę – chyba nie chcecie, żeby znowu wam przysłali komisarów? (po próbie ogłoszenia autonomii w rejonach solecznickim i wileńskim zostało ustanowione zarządzanie komisaryczne, przyp. red.)” – mówiła autorka.

„Lubimy narzekać, ale jeżeli się rozejrzymy, dzisiaj w Ejszyszkach możemy swobodnie posługiwać się językiem polskim. Szkoła polska funkcjonuje obok litewskiej. Udało się wypracować rozwiązanie – chociaż nie idealne – w sprawie toponimów. Mogłoby być lepiej, ale minął najstraszniejszy okres, kiedy obok biedy materialnej zmagaliście się z pewnym poniżeniem ze strony władz litewskich, które również nie do końca rozumiały, co mają zrobić z tym regionem. Jesteśmy u siebie, warto by było iść do przodu i budować na tym, co mamy” – podsumowała Barbara Jundo-Kaliszewska.

W spotkaniu miał wziąć udział pierwszy prezes Związku Polaków na Litwie Jan Sienkiewicz. Niestety, nie udało mu się przybyć. Z pozycji świadka i uczestnika wydarzeń wypowiedział się jednak Józef Rybak, dziś dyrektor Administracji Rejonu Solecznickiego.

Fot. Małgorzata Kozicz

„Polska nas sprzedała – po raz pierwszy ktoś „z naszej rodziny” powiedział o tym publicznie, w tekście pisanym. Jako pierwsza sprzedała nas Solidarność, nazwisk nie będę wymieniał. Marzeniem Polski zawsze było, żeby był tu jeden duży zespół folklorystyczny, którzy śpiewa na uroczystościach, członkowie tego zespołu rozmawiają ze sobą po litewsku i mają polską szkółkę niedzielną, do której uczęszczają. Dlatego opór naszej radykalnej siły był bardzo duży. Wynikał z rozumienia, że poparcia w Polsce nie mamy, mimo wielu prób – jeździliśmy tam, rozmawialiśmy” – opowiadał Rybak.

Jak dodał, ZPL szedł inną drogą – drogą porozumienia z Litwinami, i tu również natknął się na opór.

„Najgłośniejsza próba to spotkanie w bibliotece w Janczunach z Vytautasem Landsbergisem. Jego warunkiem było, że w spotkaniu nie mogą wziąć udziału członkowie partii. Było nas kilku, zaprosiliśmy także prezesa Sienkiewicza. Naszą największą troską był wtedy język, szkolnictwo i inne rzeczy. Z tego spotkania wyszliśmy z przekonaniem, że te trendy, które istniały w ruchu autonomicznym, muszą iść dalej – Landsbergis był twardy, nie widział żadnych kompromisów. „Popierajcie naszą wolność, a potem zobaczymy”” – wspominał Józef Rybak.

Polityk polemizował z przedstawioną w książce informacją, że za niepodległością Litwy nie głosowali mandatariusze ZPL. „W Ejszyszkach kandydaci ZPL przegrali z kandydatami partii. Dlatego doklejono nam później łatki czerwonych, różowych czy jakichkolwiek innych. Powiedziano – tu sami komuniści, nie ma z kim rozmawiać”.

Na zjazd w Ejszyszkach ZPL przyszedł ze swoim programem. Jak powiedział Rybak, wówczas dla zwolenników autonomii za przykład służyła Gagauzja – istniejący do dzisiaj obszar autonomiczny w Mołdawii. Większość uczestników zjazdu opowiedziała się za „opcją miejscową”. Propozycję przyłączenia się do Związku Sowieckiego poparło około 30 z 200 delegatów.

Józef Rybak przypomniał, że głównym promotorem autonomii był Stanisław Pieszko. „Nie było figury bardziej znaczącej i bardziej do tego dążącej. On był też tym, który w późniejszych czasach łączył ZPL i Radę Koordynacyjną, która działała w ramach autonomii. Czy był promoskiewski? Nie był. To bardzo ważne – w sprawie autonomii nie było ręki Moskwy” – podkreślił.

PODCASTY I GALERIE