Po ukończeniu siedmioletniej szkoły z rosyjskim językiem nauczania w Nowych Werkach, wstąpiłem do Szkoły Pedagogicznej w Trokach. Ponieważ umiałem czytać i pisać po polsku, udało się na wstępnym egzaminie napisać dyktando na „4”, zrobiłem dwa błędy. Początkowo były trudności w opanowaniu terminologii polskiej, lecz po kilku miesiącach było łatwiej i egzaminy składałem na „4” i „5”, dlatego w ciągu czterech lat otrzymywałem stypendium.
Rok wcześniej, w 1952 r., na wydział zaoczny wstąpiły absolwentki rosyjskiej szkoły w Nowych Werkach: Czesława Dalecka-Szapiro, Waleria Czernis-Zacharewicz, Danuta Płatkowska, Aldona Daszkiewicz, Danuta Bartoszewicz. Po siedmiu klasach pracowały one w polskich szkołach początkowych w rejonie Wileńskim. Nastąpił czas odrodzenia polskiej szkoły, odczuwał się brak nauczycieli, dlatego moje siostry poradziły mi wstąpić do Szkoły Pedagogicznej. Z początku nie myślałem, że ukończę szkołę, lecz trzymało mnie to, że ciągle miałem stypendium, jak również muzyka, która mi się udawała i którą lubiłem. Muzyka była obowiązkowa. Szybko nauczyłem się grać na mandolinie, trąbce, trochę na bajanie i akordeonie. Miałem dobrego nauczyciela muzyki Ejmanavičiusa.
Uczestniczyłem w chórze, w orkiestrze instrumentów ludowych, orkiestrze dętej. Będąc na trzecim roku, jeździłem do Landwarowa, aby tam pograć z doświadczonymi muzykantami. Tak się złożyło, że od tych lat aż do dnia dzisiejszego mam związek z muzyką, który rozpoczął się w Szkole Pedagogicznej.
Lubiłem grać w warcaby, szachy, siatkówkę, koszykówkę. Jeździliśmy na zawody sportowe do Święcian, Wilna, Kowna, lecz nie mieliśmy sali sportowej i wielkich wyników nie osiągaliśmy. Nie mieliśmy żadnej podziemnej organizacji, lecz śpiewaliśmy takie piosenki: „Za Niemen, hen, precz“, „Czerwone maki na Monte Cassino“, „Jeszcze Polska nie zginęła“, lecz to nie na scenie, ale w domu. Otrzymywaliśmy zakazane książki, które były czytane po kryjomu: „Quo vadis?“, „Ogniem i mieczem“ Henryka Sienkiewicza, „Huragan“ Wacława Gąsiorowskiego. A za czytanie „Potopu“ na lekcji zostałem wezwany do dyrektora Edwarda Łozowskiego. Obeszło się. Ciekawiliśmy się wydarzeniami 1956 r. na Węgrzech, w Poznaniu. Nasz wychowawca Pan Kudaba powiedział, że to jest hańba – tłumienie ruchu robotniczego. Rozważaliśmy, że ten socjalizm nie różnił się od stalinizmu.
Na trzecim i czwartym roku nauki mieliśmy praktykę pedagogiczną. Szykując się do lekcji, należało pisać plan i konspekt. Jak wymagano, tak i robiliśmy. Lecz ja nie byłem „molem“ i nie bardzo posłusznym. Pewnego razu poręczono mi przeprowadzić dodatkowo lekcję poza lekcjami planowanymi: nauczyć kroków i tańca. Obmyślałem, jak to mam robić. Nauczycielka Lavrinovičiūtė-Paužienė nie sprawdziła, czy mam plan i konspekt. Ale lekcja przeszła bez zastrzeżeń. Grałem, tańczyłem, śpiewałem, dzieci też to robiły. Nikt nie miał nic do powiedzenia. Wszyscy byli zadowoleni i ocena, i wynik bardzo dobry. Tak się złożyło, że w życiu większość mojej pracy to była praca pozalekcyjna: chóry, orkiestry, kapele, kółka sportowe. Byli też nauczyciele lubiani i mniej lubiani. Z największym szacunkiem wspominam nauczyciela muzyki Ejmanavičiusa, dyrektora Edwarda Łozowskiego, wychowawcę Kudabę.
Sekretarz organizacji partyjnej Szawejko uczyła nas historii. Gdy opowiadała jak „humanista“ Suworow tłumił Powstanie Kościuszkowskie i jaki „humanitarny“ był w dzielnicy Warszawy na Pradze, to nas wzburzyło. Wiedzieliśmy, że to był krwiożerca, powstanie tłumił rozlewem krwi. Mąż tej pani, były gajowym, uczył „darwinizmu“. Polski znał słabo. Używał słowa: „hromada“, „gryzun“, „roki“. To między innymi zadecydowało, iż pomyślałem, że wystarczy nauki, trzeba podjąć pracę, a egzaminy składać zaocznie, ze stacjonarem. W ten sposób od 1 marca 1957 roku zacząłem pracować w Rzeszańskiej Szkole jako nauczyciel drugiej i trzeciej klasy. Tam też spotkałem byłego nauczyciela psychologii Bukauskasa, który powiedział, że mnie zna, że umiem grać i muszę prowadzić lekcje śpiewu w starszych klasach. Nie było nauczyciela śpiewu. W końcu zaryzykowałem i zgodziłem się. Samodzielnie opanowałem ten przedmiot, z którym potem przeszło czterdzieści lat miałem styczność. W ciągu dwóch miesięcy przyszykowałem chór, zajęliśmy trzecie miejsce w rejonie; nauczyłem trębacza, dobosza. Z absolwentami Szkoły Pedagogicznej miałem zaszczyt występować na scenie. Były to: Władysława Urbanowicz-Grabowska z Bezdan, Janina Kaszkiewicz z Pikieliszek, Leokadia Kotłowska z Suderwy.
Co mi dała Szkoła Pedagogiczna? Nauczyła dyscypliny pracy. Nauczyła podstaw muzyki i śpiewu. Samodzielności. Samokształcenia. A główne pomogła zrozumieć życie, znaleźć wyjście z każdej trudnej sytuacji.
Hieronim Hieronim Czernis, absolwent 1957 r.
Zachęcamy wszystkich absolwentów Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej do nadsyłania swoich wspomnień. Z jednym z inicjatorów I Zjazdu Absolwentów, Michałem Treszczyńskim, można się skontaktować mailowo: [email protected] albo telefonicznie 860333278. Mogą się państwo w tej sprawie kontaktować również z Radiem Znad Wilii na [email protected] albo 852490877 . Już wkrótce na naszym portalu znajdą się kolejne wspomnienia absolwentów Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej.