Wspomnienia ze Szkoły Pedagogicznej w Trokach: Helena Łozowska

W tym roku mija 60 lat odkąd pierwsza promocja Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej opuściła mury placówki, która początkowo działała w Trokach, później została przeniesiona do Nowej Wilejki. Publikujemy kolejne wspomnienie z tego okresu. Autorką jest Helena Łozowska, wieloletnia nauczycielka w szkole w Rudziszkach.

zw.lt
Wspomnienia ze Szkoły Pedagogicznej w Trokach: Helena Łozowska

Helena Łozowska w 2018 roku - 85 lat.

Nie łatwo było otrzymać wykształcenie w języku ojczystym – polskim – w okresie powojennym. Zmiany, które zaszły od roku 1939 przeszkodziły normalnie funkcjonować nauczaniu w języku polskim.

W Rudziszkach mieliśmy piękną murowaną szkołę im. Józefa Piłsudskiego. To była siedmioletnia szkoła, w której marzyłam uczyć się, jak moje starsze siostry. W 1939 roku po zajęciu przez Sowietów Wileńszczyzny i przekazaniu jej stronie litewskiej, w szkole nauczano wyłącznie po litewsku.

Po ukończeniu pierwszej klasy naukę przyszło się przerwać, gdyż najeźdźcy – Sowieci i Niemcy – narzucali swój system wartości i bytu. Szkołę użyto dla potrzeb władz okupacyjnej administracji. W 1944 roku, gdy Niemcy cofali się przed nacierającą Armią Czerwoną, szkołę wysadzono w powietrze, zniszczono ją doszczętnie. Nauka dzieci odbywała się w byłych domach pożydowskich. Nauczano z początku tylko po rosyjsku, później pozwolono utworzyć klasy polskie.

Po długiej przerwie, wywołaną okupacją, poszłam nareszcie do klasy drugiej. Po trzech latach nauczania się po polsku tzn. drugiej, trzeciej i czwartej, w piątej, szóstej i siódmej naukę kontynuowałam po rosyjsku. Nauczycieli z polskim językiem nauczania brakowało, dlatego wykładali nauczyciele bez wykształcenia pedagogicznego. Podręczniki do klasy siódmej trzeba było kupić na własne pieniądze, których w rodzinie katastroficznie brakowało. Z wielkim trudem i płaczem udało mi się przekonać rodziców na kupno tych podręczników.

Starsze siostry już pracowały na tartaku, a ja postanowiłam, że uzyskam wykształcenie. Po ukończeniu siedmiu klas, powstał dylemat co mam robić dalej. Na szczęście w pobliskich Trokach, w Szkole Pedagogicznej utworzono grupy z polskim językiem wykładania, gdyż dotychczas były tylko litewskie grupy. Z Rudziszek na studia do Trok wybrało się nas czterech: Teresa Macewicz (Piotrowska), Izabela Chmielewska, po ukończeniu Szkoły wyjechała do Polski, Wiktoria Izmajłowicz (do rosyjskiej grupy) i ja Helena Ignatowicz (Łozowska). Droga z Rudziszek do Trok wynosi 15 kilometrów. Autobusy chodziły bardzo rzadko, tylko jeden raz w dniu, dlatego dojeżdżałyśmy tzw. „poputkami”, czyli autami jadącymi w tym samym kierunku lub chodziłyśmy pieszo.

W czasie wstępnych egzaminów mieszkałyśmy w sali gimnastycznej. Każda z nas miała coś do zjedzenia z domu, a gdy zapasy skończyły się przychodziło się pogłodować. Pamiętam, że w tzw. „chude” dni jadłyśmy jakieś „dziczki” – kwaśne śliwki, które tam rosły. Nie miałyśmy kiedy iść po zakupy, stać w kolejce. Żeby kupić chleba trzeba było iść rano, omal nie w nocy i stawać w kolejkę. Trudne były lata pięćdziesiąte – były prawdziwym wypróbowaniem, ale sprostałyśmy tym wyzwaniom.

Nie łatwo było dobrze złożyć egzaminy wstępne po polsku, ucząc się w szkole po rosyjsku (nie z własnej woli). Każdy starał się jak mógł złożyć egzaminy na 4 i 5, tylko w takim razie można było liczyć na stypendium. Na pierwszym roku suma stypendium wynosiła 40 rubli, na drugim – 60, na trzecim – 80, a na czwartym – 100 rubli. Na szczęście mieliśmy dobrych wykładowców, którzy pomagali nam jak mogli. Po rozpoczęciu nauki utworzono dwie grupy polskie: „A” i „C” i rosyjską grupę „B”.

W polskiej grupie „A” były same dziewczęta, a w „C” i chłopcy, i dziewczęta. Uczyły się z nami karaimki i tatarki, które mieszkały w Trokach i czasami zapraszały nas do siebie, częstowały nas swymi tradycyjnymi potrawami. Zaprzyjaźniłam się z Tamarą Nowicką, karaimką z Trok, u której często gościłam.

W nauce mi dobrze powodziło się, przez wszystkie lata studiów otrzymywałam stypendium. Bardziej byłam uzdolniona do nauk ścisłych – matematyki, fizyki, chemii – nie sprawiały mi żadnych trudności. Natomiast trudniej było z „języków”, trzeba było czasami, jak u nas mawiano, „zakuwać”. Mieliśmy wspaniałych wykładowców. Najbardziej lubianym z nich był pan Moroz od matematyki. Lubił zażartować. Podczas prac kontrolnych, aby nie ściągali, dzielił nas na dwie grupy: „śmietanka” i „postojałka”, czyli silniejsi i słabsi. Wykładowca z języka polskiego pan Olechnowicz, to był prawdziwy romantyk, niektórych dziewcząt nazywał „wajdelotkami”, to z jakiegoś utworu literatury pięknej. Wykładowca chemii Otto Ptaszek był bardzo skąpy na oceny, dlatego czasem mawiano: „Otto Ptaszek syn Ludwika łapie dwóje do dziennika”. Pan Moisiejew, wykładowca rysunków mieszkał na jednej z wysepek trockich jezior, do której docierał łodzią. Czasami zapraszał nas do siebie, podziwiałyśmy piękne obrazy jego pędzla. Niezatarte wspomnienia i wdzięczność odczuwamy do naszych wspaniałych wykładowców: pani Piotrowicz z niemieckiego i metodyki, p. Fiodorowa z geografii, p. Stefanowicz z literatury rosyjskiej, która później jakiś czas pracowała w Rudziszkach – przyjemnie było z nią obcować się i wspominać dawne lata.

Lubiłam muzykę i śpiew, grałam na mandolinie – popularny instrument muzyczny na owe czasy. Często wyjeżdżaliśmy z koncertami do pobliskich kołchozów. Repertuar nie był zbyt atrakcyjny, np. „…My w kołchozie rodiliś/My na sławu udaliś
Szczioczki puchleńkije/Sami krugleńkije, tak pojdiom pliasać, taratararam…”/

Jesienią jechaliśmy do kołchozów na wykopki ziemniaków. Warunki były złe, ale to nie przeszkadzało – młodość. Szczególnie wesołą, rozśpiewaną i roztańczoną osobą była Lodzia Rybakowa, która swą „Cyganeczką” podbijała sympatie wszystkich. Pracując w rudziskim sowchozie, nam rudziszczankom było dobrze, mieszkałyśmy w domu. W święta państwowe, 1 i 9 maja, jak też 7 listopada musieliśmy uczęszczać na defiladach, nie mogło być żadnych: „nie chcę, nie mogę”, od tego zależało czy będziesz miał stypendium i czy w ogóle zaistniejesz na liście studentów.

Rygory propagandy sowieckiej odczuliśmy z dużą siłą. Musieliśmy wszyscy jak jeden wstąpić do komsomołu, chociaż aktywistką nie byłam, wolałam raczej do kościoła niż na zebrania komsomolskie. Pamiętam, gdy 5 marca 1953 roku zmarł Stalin, wszystko pogrążyło się w żałobie. Jakby ktoś „szczerze” nie żałował, musiał wycisnąć z oczu łzy i udawać żałobę, gdyż szpiclowano i niezbyt „żałujących” i smutnych studentów mogli wnieść na czarną listę.

W dni wolne i na święta do domu przychodziło się iść pieszo (przypomnę 15 km). Wracając z powrotem do Szkoły, jechałyśmy pociągiem z Rudziszek do Miszkiniai (kiedyś Leśno), a potem pieszo do Trok. Najgorzej było zimą, które na owe czasy były śnieżne i mroźne. Musiałyśmy czołgać się po hurbach śniegu do pasa. Obuwie było słabe, spodnie nie były w modzie, można przedstawić jak to wyglądało. Większość studentów z poza Trok mieszkało w bursie, a obiady konsumowano w szkolnej stołówce, do której przywożono chleb studentom. Troczanki kupowały chleb ze sobą, ale nie zawsze udawało się im dostarczyć go do domu, ponieważ zgłodniałe koleżanki „obszczypywały” ten chleb prawie doszczętnie.

By otrzymać stypendium żadnej mowy o wagarach, czy jakimś lenistwie w ogóle nie było. Troczanie mogli pozwolić sobie luźniejsze życie, może mniej zależało o sprawy materialne, więc mogli czasem wymknąć z wykładów do kina, natomiast sama musiałam zrezygnować z takich przyjemności z powodów oszczędzania, ale i sumiennej nauki. Dlatego doczekałam się od koleżanek epitetu „Koroboczki” z „Martwych dusz” N. Gogola: „…kopi kopiejeczku ona tiebie prigoditsia”. Gdy na zakończenie nauki podczas sesji egzaminacyjnej z języka litewskiego otrzymałam „tróję”, z płaczem błagałam wychowawczynię (p. Sielewska) by przekonała panię od litewskiego na powtórne złożenie tego egzaminu. Wykładowcy byli bardzo wyrozumiali i dlatego udało się mi poprawić ocenę i uzyskać stypendium.

W naszym pionie studiowali też ci, którzy później zrobili sobie jakąś karierę, przede wszystkim partyjną: p. Akanowicz, z grupy „C” – przez dłuższy czas był pierwszym sekretarzem KC partii komunistycznej rejonu trockiego; p. Wysocki – nazywany przez nas „Bartkiem zwycięzcą” – pierwszym sekretarzem KC partii komunistycznej solecznickiego rejonu; p. Józef Rawiński – podobno w wydziale oświaty rejonu trockiego. Studiowała z nami p. Apolonia Skakowska (z domu Mordasówna), znana działaczka społeczna na niwie kultury polskiej na Litwie, Barbara Nowosielska (Sidorowicz) znana poetka Ziemi Trockiej, przez wiele pracowała w szkole w Połukniu i inni.

W 1955 roku, po ukończeniu studiów otrzymałam skierowanie do Nowej Wilejki. Gdy z dokumentami przybyłam do wydziału oświaty w tym mieście, spotkano mię niezbyt przyjaźnie. Jakiś funkcjonariusz zapytał po rosyjsku: „nawiernoje kliauzu priwiezli…?”. Nie, mówię, mam skierowanie do pracy. Skierowano mię do Bezdan, gdzie pracowałam przez cały rok. Otrzymałam czwartą klasę oraz jednocześnie wykładałam muzykę w starszych klasach. Te lekcje śpiewu wspominam sobie bez większego entuzjazmu. W starszych klasach było dużo chłopców – przerostków, którzy pozwalali sobie flirtować z młodymi nauczycielkami. Podczas lekcji specjalnie posuwali się wraz z ławkami do przodu, aż stół nauczycielski był zapychany wprost do ściany. Od lekcji śpiewu przyszło się odmówić. Pierwszy rok pracy w Bezdanach się skończył i tu otworzyła się perspektywa przeniesienia się do trockiego. Na początku do Ołony, a jeszcze po roku do Rudziszek, w których pracowałam od 1957 roku aż do 2002 (w tym 12 lat już na emeryturze, ogółem 45 lat stażu pracy pedagogicznej). Nigdy nie żałowałam swego wyboru, myślę, że to było moje powołanie. Moje własne dzieci też są pedagogami. Zakończę swoje wspomnienia rymowanym tekstem, który dedykował mi mój syn Wiktor Łozowski w wydanej przez niego książce o Rudziszkach i okolicach „Dym małej Ojczyzny”.

„DYM MAŁEJ OJCZYZNY – dzieje miasteczka Rudziszki i jego okolic”
Mej matce, Helenie Łozowskiej, wieloletniej nauczycielce
szkoły w Rudziszkach, poświęcam tę książkę

Po czterdziestu latach, od założenia, „szkoły wędrującej” tradycji istnienia,
Wyświęcono w Rudziszkach mury gimnazjum Józefa Piłsudskiego imienia.

Stanęła szkoła: kamienna, piętrowa, z sutereną i stadion do niej przylegał,
Upamiętnić marszałka ideę, by wesoły śmiech dziatwy w niej się rozlegał.

Nauczycielstwo pchnęło kulturę i oświatę w miasteczku daleko do przodu,
Lecz krótkotrwały był okres dwudziestolecia świetności polskiego narodu.

Dwie bestie: bolszewizm i nazizm darły „białego orła” skrzydła rozwarte,
Nie przetrwał gmach szkoły tej wojny potwornej; po niej dziś ślady zatarte.

Po wojnie nastąpił exodus kresowiaków z ziem utraconych na odzyskane,
Pod „płaszczykiem” repatriacji do macierzy, polski żywioł stąd rugowano.

Kwiat społeczności polskiej z Wilna i kraju swe niwy ojczyste miał opuścić,
Osierocone szkolnictwo polskie stanęło przed dylematem: być czy nie być?

W Trokach pobliskich Szkołę Pedagogiczną otwarto z braku kadrów powodu,
To była szansa dla młodzi wiejskiej na zdobycie niegdyś prestiżowego zawodu.

Młodych specjalistów do nauczania początkowego czekała nauczycielska praca,
Poprzez Bezdany i Ołonę do rodzimych Rudziszek młoda nauczycielka wraca.

Początki nie były tak łatwe: zamążpójście, dzieci, budowa ogniska domowego,
A w szkole nowe wezwania – wychowanie uczniów pokolenia powojennego.

Szkolne obowiązki, praca społeczna, rozszerzanie kulturalnych widnokręgów,
Zapomina „pedo – brać” o aksjomacie: nie wlecz spraw szkolnych do rodziny kręgu.

W sześćdziesiątym czwartym – podwoje szkoły w Rudziszkach otwarto nowe,
Parter i dwa piętra, a w nich: wyposażone pracownie, aula i sala sportowa.

Trójjęzyczność w szkole dla pionów polskich – to problem z klas formowaniem,
Coraz trudniej z narybkiem, łączone są klasy, a cierpi przy tym proces nauczania.

Polskie szkolnictwo w okresie sowieckim: wegetacja czy prosperowanie?
Jest opinia, że nigdy nie mieliśmy lepszych warunków, panowie i panie.

Rusyfikacja, ateizacja, materializm marksistowski, fałszowanie historii –
Te „błahe” zjawiska z okresu „oświaty ludowej” napawają „euforią”?

Uchylmy głowy przed twórczą postawą nauczycielstwa polskiej szkoły,
Którzy w labiryntach socjalizmu rozwiniętego wyzwaniom stawiali czoło.

Ich uczciwość i poświęcenie, wszczepianie kultury i wiedzy naszej dziatwie,
Stworzyły nowy wizerunek Polaka – ambasadora kultury polskiej na Litwie.

Zachęcamy wszystkich absolwentów Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej do nadsyłania swoich wspomnień. Z jednym z inicjatorów I Zjazdu Absolwentów, Michałem Treszczyńskim, można się skontaktować mailowo: [email protected] albo telefonicznie 860333278. Mogą się państwo w tej sprawie kontaktować również z Radiem Znad Wilii na [email protected] albo 852490877 . Już wkrótce na naszym portalu znajdą się kolejne wspomnienia absolwentów Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej.

PODCASTY I GALERIE