Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli
Słowa Ewangelii według świętego Jana
J 20,19-31
Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam, gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Jezus wszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: ”Pokój wam!”. A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: ”Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: ”Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: ”Widzieliśmy Pana!”. Ale on rzekł do nich: ”Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: ”Pokój wam!”. Następnie rzekł do Tomasza: ”Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”. Tomasz Mu odpowiedział: ”Pan mój i Bóg mój!”. Powiedział mu Jezus: ”Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego.
Oto słowo Pańskie.
Żyjemy w klimacie, w którym „antyreligijność już teraz jest stanowiskiem intelektualnie i moralnie wyższym” (Martin Amis ), że religia jest czymś złym i że na Zachodzie nie ma dla niej przyszłości. Nic dziwnego, że w tym klimacie obserwujemy wysyp literatury nawracającej na ateizm.
Kilka lat temu trudno było przekonać komercyjnych wydawców, żeby rozważyli wydanie książki o religii. Dzisiaj traktaty antyreligijne pozwalają zarobić kokosy. „ Bóg urojony” Richarda Dawkinsa, i „ Bóg nie jest wielki” Christophera Hitchensa sprzedają się w setkach tysięcy egzemplarzy. Naukowcy, filozofowie, powieściopisarze, dziennikarze dyskutują o tym, czy religia ma przyszłość. Pojawiają się kontrataki i wypowiedzi wierzących. Jednakże generalnie drużyna antyreligijna dominuje na listach bestsellerów.
Dawkins, Hitchens, Dannelt, Amis, Onfray, Pullman twierdzą, że religia jest trucizną i z zapalczywością bojowników podejmują polemikę, posądzając religię o przemoc i opresję. Twierdzą, że religia jest atawizmem pochodzącym z wczesnego etapu rozwoju ludzkości, skazanym na wymarcie wraz z dalszym postępem ludzkiej wiedzy. Wierzą, że w dłuższym okresie postęp nauki zepchnie religię na margines życia ( jest to teza bez oparcia w danych empirycznych, a więc jest to wiara; XIX wiek przerabiał już taka wiarę w rewolucję naukowo-techniczną ).
John Gray, brytyjski filozof i lewicowy myśliciel polityczny, twierdzi, że próby wykorzeniania religii prowadzą jedynie do jej ponownego pojawienia się w groteskowych i zdegradowanych formach. Ponadto jest zdania, że „naiwna wiara w globalną rewolucję, powszechną demokrację czy okultystyczne moce telefonów komórkowych jest większą obrazą rozumu niż tajemnice religii”.
W tym temacie wypowiedział się również Leszek Kołakowski: „Absolutnie nie wierzę w śmierć wiary religijnej i Kościoła. Religia nie może zaginąć. Może się oczywiście zmieniać, może się przekształcać.. „
W tej dyskusji nie mogło zabraknąć Benedykta XVI. W encyklice „ Spe salvi” odnosi się krytycznie do wypowiedzi bojowników świeckiej sprawy i twierdzi, że nadzieja ludzkości na stworzenie doskonałego świata dzięki osiągnięciom nauki i naukowo uzasadnionej polityce okazała się nie do spełnienia. Człowiek – stwierdza Benedykt XVI – nie jest w stanie stworzyć na ziemi doskonałego świata a jedyną nadzieją może być Bóg, który ogarnia wszechświat i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć.
Nie trudno zauważyć, że sprawa wiary. religii, chrześcijaństwa, Kościoła urasta dzisiaj do rangi spraw najważniejszych. Ta sytuacja i Tomasz („niewierny”) z dzisiaj czytanej Ewangelii każą nam podjąć, jako temat rozważania, zagadnienie wiary.
Kardynał Newman tak pisał w „Logice wiary”: Stwierdzam z naciskiem, że z prawdopodobieństw można zbudować ważny dowód wystarczający do pewności”. W „Apologia pro vita sua” ten sam problem ujął w następujących słowach: „Ten, który nas stworzył, pragnie, abyśmy w matematyce dochodzili do pewności za pomocą ścisłych dowodów, ale w badaniu religijnym powinniśmy docierać do pewności przez nagromadzenie prawdopodobieństw”.
Spróbujmy wyjaśnić to rozumowanie Newmana na przykładzie krwawiącego krzyża w Słupsku (1982 r. ). Otóż na krzyżu misyjnym z drewna dębowego, stojącego koło kościoła, zaczęła sączyć się „czerwona ciecz”. Zjawisko skądinąd dziwne. To jest oczywiste, że drewno jest materią martwą.. Z chwilą ścięcia dębu ustały w nim wszelkie procesy życiowe. Z czasem wilgotność maleje i drewno staje się suche. Nie może więc być mowy o przewodnictwie kapilarnym wody. I oto z takiego kawałka martwego drewna naglę wycieka ciecz. I to czerwona, a nie na przykład biała czy czarna. I dlaczego na takiej wysokości? Dlaczego z frontu a nie z tyłu. Dlaczego na krzyżu misyjnym, a nie innym i dlaczego koło kościoła?
Można by mnożyć okoliczności tego wydarzenia. Wszystkie one, gdyby były nawet przypadkowe, tworzą razem sytuację zastanawiającą. Niejeden człowiek powiedział, że to cud. Inni powiedzieli, że to bardzo rzadkie zjawisko biologiczne pod nazwą „płacz dębu „ i przeszli obok tego wydarzenia do porządku dziennego. Inni zaś w swoim rozumowaniu pójdą krok dalej: Pan Bóg zwykł przemawiać do ludzi przez przyczyny drugorzędne. Mógł więc posłużyć się zjawiskiem biologicznym, aby zwrócić uwagę wierzących, krzyż płacze z ich powodu, nad nimi. Wielu odczyta w tym wydarzeniu znak ostrzegawczy. I tak prawdopodobieństwa stają się pewnością: przyczyną rewizji życia i wiary.
Podobną drogą, przez nagromadzenie prawdopodobieństw, mógł dojść do wiary w zmartwychwstanie Jezusa apostoł Tomasz. Jednakże, kiedy koledzy mówili do niego: „Widzieliśmy Pana”, on rzekł do nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladów gwoździ i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. Nie dał wiary świadectwu apostołów, ani licznym prawdopodobieństwom, jakie wskazywały na ten fakt. Jest ostrożny. Osobiście chce się przekonać. W ten sposób zasłużył sobie na przydomek „niewierny”.
Co nam, ludziom współczesnym, często wątpiącym, chce powiedzieć Bóg w odczytanym fragmencie dzisiejszej Ewangelii? Chrystus chce nam powiedzieć, że rozumie nasze trudności w wierze i nie gorszy się nimi. Gotów jest nam pomóc. Również dziś, jak wtedy przed Tomaszem, staje przed nami i zachęca: szukaj prawdy, sprawdzaj ją, badaj, pogłębiaj, abyś uwierzył. Moja prawda nie boi się nauki, badań, szukania. Kto szuka prawdy, już jakby znalazł Chrystusa, bo, jak mówi poeta: „ Kto szuka Cię, już znalazł Ciebie”(Staff).
Tomasz, pochylony nad przebitą dłonią Chrystusa, dotykający Jego boku dla stwierdzenia tożsamości Zmartwychwstałego, to wzór na nasze czasy.
I rzeczywiście. Wśród sławnych uczonych, badaczy przyrody, trudno znaleźć niewierzących. Oni odkrywając świat, jego harmonię i wewnętrzna logikę , prawa rządzące tym światem dochodzili do odkrycia najgłębszej prawdy, do odkrycia Boga! Uznali, że to On, poprzez ustalone prawa, kieruje światem przyrody. W swoich wypowiedziach i swoim życiem dawali świadectwo głębokiej wiary. Warto poznawać ich biografie. Ich postawa powinna być dla nas zachętą i nauką, którą pięknie wyraził nasz poeta Adam Asnyk:
„Szukajcie prawdy jasnego płomienia,
Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg,
Za każdym krokiem w tajniki stworzenia,
Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia
I większy staje się Bóg”.
I dzisiaj nie brak takich, którzy nie wierzą, bo są ślepi, nie widzą i nic nie rozumieją. A jednocześnie wierzą w wiele rzeczy, których nie widzą i nie rozumieją. Wierzą w słowo wróżby cyganki, w horoskopy, pasjanse, w kominiarza, czarnego kota, w trzynastkę, w kobietę z pustymi wiadrami, w wahadełko i w szereg innych niedorzeczności i przesądów światło ćmiących.
Bogu natomiast nie wierzą. Tu zasłaniają się postępem, światopoglądem naukowym. Ale są też i tacy, którzy odkrywają i przeżywają bliskość Boga, jak chociażby poeta, Jan Kasprowicz:
„Ta jedna licha drzewina,
Nie trzeba dębów tysięcy,
Z szeptem się ku mnie przegina:
Jest Bóg – czegóż ci więcej!”
Takim nie są potrzebne uczone referaty, długie dyskusje, dowody… Juliuszowi Słowackiemu, wobec rozgwieżdżonego nieba, wyrywają się z duszy słowa kornej modlitwy:
„Panie, o którym na niebiosach słyszę,
Gdzie słychać grzmot słońc – albo gwiazd dzwonienie,
Panie, w którym ja nieraz się uciszę,
Gdy padnę we łzach – twarzą na kamienie”.
O takich Chrystus powie: błogosławieni, „ błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
Pięknie i głęboko wyraził to poeta w „Przypowieści o pewnym człowieku”:
„Był pewien człowiek, który otrzymał list, długi list, uprzejmy list, mądry list z prośbą o udzielenie odpowiedzi na ankietę na temat: „Dlaczego wierzę?” Człowiek ten odpowiedział tak: „Niestety, szanowni panowie, nie wiem, dlaczego wierzę, ale wiem tylko, że gdybym przestał wierzyć, nie mógłby istnieć”.
Wiara pozwoliła przetrwać najtrudniejsze chwile wielu ludziom i naszemu narodowi w czasach zniewoleń i okupacji.
We wrześniu 1932 roku moskiewska gazeta „Mołodaja gwardia” donosiła, że około 1937 roku, zgodnie z ateistycznym planem pięcioletnim, wszystkie obrzędy religijne miały być definitywnie zarzucone, a Słowo Boże miało padać w wieczne milczenie. Nic z tego jednak nie wyszło. Chrześcijaństwo, pomimo zakazów i długotrwałych prześladowań i ateizacji, nadal porywa młode serca i staje się natchnieniem dla milionów ludzi.
Wobec tego co dzisiaj powiedziałem, chcę zapytać każdego z nas: czy religia, wiara w Boga może być tylko formą protezy psychologicznej, wyrazem słabości duchowej, ucieczki od świata, jak ją widzą i traktują klasycy myśli racjonalistycznej i rewolucyjnej – Wolter, Feuerbach i Marks?
Nie. Właśnie wiara jawi się nam jako siła, oparcie, źródło inspiracji życiowych człowieka i jego wzrastania. Wierzyć, to znaczy być błogosławionym.
Nie trzeba się bać różnego rodzaju dyskusji na temat prawd wiary, na temat religii. Wątpliwości, które budzą się w nas mogą prowadzić jak i świętgo Tomasza do uznania w Jezusie „Pana i Boga“. „Adonai“, „Elohim“- wyznał Tomasz, zwyciężony Jezusowym miłosierdziem, które nie potępiło jego watpliwości i niewiary.
Miłosierdzie Boże, które w sposób szczególny czcimy dzisiaj, rozprasza wszelkie wątpliwosci i lęki człowieka.
W Dzienniczku siostry Faustyny czytamy słowa Pana Jezusa wywiedziane do niej: „Nie lękaj się cierpień. Ja jestem z tobą” (Dz. 151) oraz „córko moja, im więcej ukochasz cierpienie, tym miłość twoja ku Mnie będzie czystsza” (Dz. 279). Jakże aktualne staje się to przesłanie w dobie postępu cywilizacyjnego z jednej strony, a narastającego lęku współczesnego człowieka z drugiej. Obecnie widać, jak często zaufany w sobie człowiek jednocześnie coraz bardziej boi się otaczającej go rzeczywistości. Strach wpisany jest w ludzką egzystencję. Pierwsze studium lęku możemy odnaleźć w Piśmie Świętym, już na jego początkowych stronicach. Adam lękał się spotkania ze Stwórcą po okazanym nieposłuszeństwie. Ukrywał się, bojąc się konfrontacji. Studiując uważnie historię biblijną, można bez trudu odnaleźć postacie, które ze strachu zdradzają (np. św. Piotr), są niekonsekwentne (np. Mojżesz) czy wręcz uciekają przed wolą Bożą (Jonasz).
We współczesnym świecie lęk staje się nieodłącznym towarzyszem każdego człowieka. Czego boimy się najczęściej? Jak pisze św. Jan: „tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami” (J 20). Strach przed rodakami był silny, bowiem w nowej sytuacji (pustego grobu) apostołowie czuli się niepewnie.
Często spotykanym lękiem jest strach przed drugim człowiekiem, jego opinią. Taka obawa potrafi sparaliżować ludzkie działania. Jakże nie przytoczyć tu smutnego świadectwa pewnej matki, która opisuje swoje relacje rodzinne w następujący sposób:
„Przez wiele lat starałam się zapewnić swojemu synowi jak najlepsze warunki życiowe. Myślę, że w dzieciństwie niczego mu nie brakowało. Teraz ma 26 lat i wręcz terroryzuje mnie. Boję się często odezwać i mieć swoje zdanie, bo nie wiem, jaka będzie reakcja. Ogarnia mnie strach, kiedy wraca do domu, bo ciągle jest niezadowolony z domu, życia, ze mnie! Czuję, że coraz bardziej oddalam się od mojego ukochanego dziecka. Miłość i strach to dwa uczucia, które mi towarzyszą od kilku lat. Trudno z tym żyć”.
Tak jak apostołowie z dzisiejszej Ewangelii zamknęli drzwi z obawy przed rodakami, tak cytowana matka coraz bardziej zamyka drzwi swego serca przed synem. Jakże często taka scena powtarza się w naszym życiu. Lęk przed bliźnimi zamyka nas na nich, na ich słowa.
Czyż w Niedzielę Miłosierdzia nie powinno się przytoczyć słów Jezusa skierowanych do św. Faustyny, które rozpraszają takie obawy? Mistrz z Nazaretu skierował do zalęknionej Apostołki Miłosierdzia słowa otuchy: „Dopuszczam (…) przeciwności (…), aby pomnożyć twoje zasługi. Nie za pomyślny wynik nagradzam, ale za cierpliwość i trud dla Mnie podjęty” (Dz. 86).
Drugim rodzajem lęku, który dotyka współczesnego człowieka jest strach przed decyzjami. Święty Tomasz bał się na nowo uwierzyć, bowiem taka postawa weryfikowałaby jego decyzje oraz całe życie. Powiedział więc z rozbrajającą szczerością: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20). Postawa św. Tomasza ma wielu współczesnych naśladowców. Obawa przed decyzjami, które „kosztują” ( to nie tylko w zakresie wiary) staje się codziennością. Częstym tego typu lękiem jest obawa przed przebaczeniem i pojednaniem. Nieraz wygodnie tkwić w zacietrzewieniu i zagniewaniu. Marek Aureliusz pisał przed wiekami: „O ileż boleśniejsze są skutki naszej złości od czynów, które je wywołały”. Trzeba więc raczej lękać się własnych reakcji, swojej niereformowalności, a nie skutków pokonywania słabości. Dlatego też w Niedzielę Miłosierdzia potrzeba nam wszystkim przełamywania lęku przed postawami wymagającymi od nas wysiłku oraz kruszącymi pokłady zła i bylejakości. Siostra Faustyna była świadoma takich lęków i dlatego modliła się do Jezusa słowami: „Gorąco proszę Cię Panie, abyś raczył wzmacniać wiarę moją, bym w życiu codziennym i szarym nie kierowała się usposobieniem ludzkim, ale duchem. O, jak wszystko ciągnie człowieka do ziemi, ale wiara żywa utrzymuje duszę w wyższych sferach, a miłości własnej przeznacza miejsce dla niej właściwe – to jest ostatnie” (Dz. 210). Jezus na takie prośby odpowiadał bardzo konkretnie: „O, jak miła Mi jest żywa wiara” (Dz. 1420), „Pragnę, ażeby było w was więcej wiary w chwilach obecnych” (Dz. 352).
Święty Tomasz zrozumiał sens oddania się Jezusowi z opóźnieniem: zobaczył i uwierzył, a pod wpływem spotkania twarzą w twarz ze zmartwychwstałym pokonał obawę przed skutkami konsekwentnej wiary i powiedział: „Pan mój i Bóg mój” (J 20).
Dzisiaj do każdego z nas przychodzi Jezus i mówi: „Pokój wam” (J 20). Oznacza to wezwanie do pokonywania w sobie wszelkich lęków związanych z niepewnością, z nieprzewidywalnością drugiego człowieka. Owo pozdrowienie brzmi w Niedzielę Miłosierdzia w szczególny sposób. Wewnętrzny pokój możliwy jest tylko wtedy, gdy nie ma w sercu żadnych obaw, lęków, strachu. Jest to jednak możliwe, gdy człowiek zaufa miłosierdziu Bożemu i wyzna: „Jesteś Panem moim, Bogiem moim; chcę z Tobą układać swoje życie”. Tylko w ten sposób można nauczyć się walki ze współczesnymi lękami. Jedyny strach, który można w sobie pielęgnować, to obawa, aby nie minąć się ze słowem Bożym, wolą Bożą! Dzisiaj, gdy Kościół daje nam wielki dar w postaci dwóch, kanonizowanych świętych papieży Jana XXIII i Jana Pawła II, trzeba na nowo ponowić w swoich sercach pragnienie wiary, która tych dwóch ludzi uczyniła wielkimi filarami Kościoła. Jan Paweł II mówił przy grobie św. Faustyny Kowalskiej w Krakowie: „Nic tak nie jest potrzebne człowiekowi, jak miłosierdzie Boże – owa miłość łaskawa, współczująca, wynosząca człowieka ponad jego słabości ku nieskończonym wyżynom świętości Boga. W tym miejscu (Krakowie) uświadamiamy to sobie w sposób szczególny. Stąd bowiem wyszło orędzie miłosierdzia Bożego, które sam Chrystus zechciał przekazać naszemu pokoleniu za pośrednictwem św. Siostry Faustyny. Jest to orędzie jasne, czytelne dla każdego. Każdy może tu przyjść, spojrzeć na ten obraz miłosiernego Chrystusa, na Jego Serce promieniujące, i w głębi duszy usłyszeć to, co słyszała Siostra Faustyna: «Nie lękaj się niczego, ja jestem zawsze z tobą». A jeżeli szczerym sercem odpowie: «Jezu, ufam Tobie!», znajdzie ukojenie wszelkich niepokojów i lęków. W tym dialogu zawierzenia nawiązuje się pomiędzy człowiekiem i Chrystusem szczególna więź wyzwalającej miłości” Pamiętając też słowa Chrystusa: „Kto wytrwa w wierze, będzie zbawiony” zawierzam wszystkich Was Miłosierdziu Bożemu i wstawiennictwu św. Papieży.