
„Jestem jedną z posłów, którzy podpisali projekt ustawy zezwalający na oryginalną pisownię nazwisk na głównej stronie paszportu. Szkoda, że sprawa nie posuwa się dalej pierwszego czytania z powodu różnych proceduralnych. Widocznie komuś brakuje odwagi, by wrócić do tej kwestii, ostatecznie nawet z alternatywnym projektem, który obecnie jest przedstawiony Sejmowi. Moje zdanie jest bardzo proste – imię i nazwisko człowieka są częścią tożsamości. Dlatego to, czy urzędnicy mogą przeczytać to nazwisko, czy nie mogą, wydaje mi się sprawą drugorzędną. Kiedy chodzi o tożsamość, nie może być mowy o drugiej stronie paszportu” – podkreśliła kandydatka.
Pytana, jak ustosunkowuje się do tego, że nawet w sejmowej frakcji konserwatywnej, do której należy, są przeciwnicy oryginalnej pisowni nazwisk, Šimonytė odparła:
„Z kolei jednym z największych entuzjastów tej kwestii jest Andrius Kubilius, przewodniczący Grupy 3 maja, do której należę, i w której szukamy rozwiązania różnych problemów aktualnych dla Polaków na Litwie, choćby dotyczących retransmisji polskich telewizji czy przyznawania dodatkowych punktów za znajomość języka polskiego przy wstępowaniu na studia. Są ludzie o różnych zdaniach, tak jak i w innych frakcjach – mało znaleźlibyśmy frakcji, gdzie opinie na ten temat byłyby homogeniczne. Jak już mówiłam, gdyby ta kwestia nie została rozwiązana, a tak by się stało, że zostałabym wybrana na prezydenta, jestem gotowa sama przedstawić tę ustawę pod obrady Sejmu” – zapowiedziała Šimonytė.
Jak dodała, jest jej „wstyd z powodu sytuacji z 2010 roku”, kiedy Sejm nie poparł projektu rządu Kubiliusa zakładającego oryginalną pisownię nazwisk.
Mówiąc o systemie oświaty mniejszości narodowych polityk zaznaczyła, że zmienianie obecnej sytuacji z pozycji siły nie ma sensu ani nie byłoby słuszne.
„Jeżeli ludzie mają prawo wyboru edukacji w języku ojczystym, który nie jest językiem litewskim, to dlaczego mieliby z takiej możliwości nie skorzystać. Jedyne, co wydaje mi się ważne, to żeby każdy uczeń po dowolnej szkole miał równe możliwości. To samo dotyczy szkół litewskich – często znacznie różnią się możliwości dzieci, które kończą szkołę w mieście i na prowincji. Tak więc postawą jest to, jak możemy zapewnić, żeby młodzież po ukończeniu szkół mniejszości narodowych miała wszelkie możliwości integracji w życie Litwy i czuła się obywatelami Litwy, a nie z jakichkolwiek powodów była odsunięta na ubocze. Wydaje mi się jednak, że w tej dziedzinie nie mamy dużych problemów. Pamiętam te czasy, kiedy w czasach szkolnych moja najlepsza przyjaciółka chodziła do szkoły polskiej i prawie żaden jej kolega nie znał języka litewskiego. Współczesna młodzież, z którą spotykam się w rejonach wileńskim czy solecznickim, która uczy się czy skończyła polskie szkoły, wspaniale mówi po litewsku. Moim zdaniem to bardzo światli obywatele Litwy. Skoro wolą ich rodziców jest kształcenie dzieci w szkołach z ojczystym językiem nauczania, to Boże dopomóż” – podsumowała Šimonytė.

Pytana o to, czy jest w stanie przekonać do siebie wyborców polskiej narodowości, Ingrida Šimonytė zgodziła się, że czasami przedstawiciele mniejszości narodowej mogą czuć się na Litwie zapomniani.
„Na Litwie nie powinno być ludzi zapomnianych, i całkowicie nieważne, kim są ci ludzie – czy to niepełnosprawni, których trzymamy uwięzionych w wielopiętrowych blokach bez windy, czy to samotne matki, które przez cały czas miotają się pomiędzy pracą a dzieckiem, i wybierając zawsze swoje dziecko wypadają z życia społecznego, czy to nasze wspólnoty narodowe – po prostu nie możemy sobie pozwolić na to, by byli ludzie niewidzialni, zapomniani. Czasem zapominamy także o ludziach, którzy nie są etnicznymi Litwinami” – rozważała kandydatka na prezydenta.
„Jako osoba, mająca trochę polskiej krwi, nie mogę z zasady być człowiekiem, który nie jest otwarty na innych. Są mi drodzy i moi przodkowie, którzy są Litwinami, i ci przodkowie, którzy pochodzą z Wilna i uważali siebie za Polaków. Z „technicznego” punktu widzenia sądzę, że mam czwartą część polskiej krwi – ojciec mojej mamy jest Litwinem, Dzukiem z Marcinkonys, który po przeprowadzce do Wilna jeszcze w czasach okupacji poznał swoją żonę i tu został. W domu mojej mamy mówiono po polsku, skończyła ona polską szkołę, ma nadal ogromną bibliotekę polskich książek, z której ja przeczytałam całą klasykę światową, toteż w pewnym sensie język polski był dla mnie drogą do tych książek, których nie mogłam zdobyć w języku litewskim. Jest to więc dla mnie ważne osobiście i z dużą przyjemnością biorę udział w różnych inicjatywach podkreślających naszą jedność. Rzeczypospolita Obojga Narodów tak wiele dała światu, że oddzielanie się i nie dostrzeganie tego daru, który z biegiem historii otrzymaliśmy, byłoby wręcz głupie” – mówiła Šimonytė.

„Owszem, są ludzie, dla których nie jest to zbyt ważne, ważne są dla nich kwestie socjalne czy osobista sytuacja finansowa. W tej kampanii nie obiecuję ani Polakom, ani Rosjanom, ani Żydom rzeczy, których prezydent nie może zrealizować. Jednak o tyle, o ile ważne jest wysłuchanie i zmniejszanie napięć w społeczeństwie, pokazania uwagi Wisagini czy rejonowi solecznickiemu, byłabym tym człowiekiem, który może tam pojechać, może z tymi ludźmi porozmawiać, może z nimi porozmawiać w ich języku, zrozumieć i być po prostu bliżej” – przekonywała kandydatka.
Šimonytė zapewniła także, że z pierwszą zagraniczną wizytą chciałaby pojechać do Polski, wykorzystując moment doskonałych relacji między dwoma krajami.
„Polska jest naszą drogą na Zachód zarówno geograficznie, pod względem infrastrukturalnym, inwestycji, czy naszych wspólnych projektów. Polacy ułatwiają nam przywiązanie się do przestrzeni zachodniej na wszystkie możliwe sposoby – poprzez rurociągi, łącza, drogi, kulturowo i z wykorzystaniem innych środków” – powiedziała Ingrida Šimonytė.