Przemysław Tejkowski: Zostałem wychowany w rodzinie z tradycjami patriotycznymi

Jestem dumny, że mogłem przed Polakami z Wilna pokazać tę historię – powiedział w wywiadzie dla zw.lt Przemysław Tejkowski, polski aktor filmowy i teatralny, który w ubiegły piątek zaprezentował wileńskiej publiczności sztukę o Witoldzie Pilieckim. Tejkowski jest aktorem związanym z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. W 2016 r. został prezesem Radia Rzeszów. Jest również jednym z członków Rady Nadzorczej TVP .

Antoni Radczenko
Przemysław Tejkowski: Zostałem wychowany w rodzinie z tradycjami patriotycznymi

Fot. Joanna Bożerodska

Rotmistrz Witold Pilecki przez pewien okres mieszkał w Wilnie, a później w majątku pod Lidą. Czy grając przed wileńską publicznością ten fakt miał dla Pana znaczenie?

Generalnie kiedy się jest w Wilnie to się czuje polskość bardziej niż w Polsce. Tutaj po prostu czuje się tą dbałość o tradycje, dbałość o język polski. Bycie w Wilnie naprawdę mnie wzrusza. Jestem tutaj chyba 9 raz. Rok temu byłem z Herbertem, trzy miesiące temu też byłem z Pileckim. Na spotkaniu z wicemarszałkiem sejmu litewskiego powiedziałem, że „wy tutaj podtrzymujecie polskość”. To się czuje. Bo my tę Polskę mamy na co dzień, jest dla nas taka powszednia. W spektaklu padają słowa o Murowjowie Wieszateliu. Musiałem sięgnąć po literaturę, bo tak naprawdę nie wiedziałem kto to jest Murawjow Weszatel. Znam oczywiście historię Pileckiego na tyle, aby wiedzieć, że pewną część życia spędził w Wilnie. Na pewno więc tutaj gra się inaczej. Jestem dumny, że mogłem przed Polakami z Wilna pokazać tę historię.

Dlaczego Pana zdaniem temat żołnierzy wyklętych pojawił się tylko w ostatnich latach?

Miałem to szczęście, że zostałem wychowany w rodzinie z tradycjami patriotycznymi. Moi przodkowie, wujkowie mojego ojca nie byli „wyklętymi”, ale byli prześladowani w czasie okupacji. To są piękne historie. Stryj mojego ojca był obrońcą Poczty Gdańskiej, więc nawet za czasów komuny wiedziałem o tym. Mój ojciec miał taką literaturę, jak Archipelag Gułag Sołżenicyna, który był czytany na głos. Oczywiście oficjalnie w okresie reżimu komunistycznego o takich rzeczach mówić nie wolno było. Po tym też różnie bywało w Polsce. Są środowiska, które twierdzą, że patriotyzm jest sprawą niemodną i są to jakieś fanaberie.

Jednak środowiska aktorskie lub artystyczne są raczej liberalne. Czy Pan nie czuje się w tym środowisku takim trochę outsiderem?

Tak, tak się czuję. To co teraz powiem trzeba wziąć w duży cudzysłów, ale o sobie często mówię, że jestem „aktorem wyklętym”. Oczywiście nie porównuję siebie z żołnierzami wyklętymi. W ogóle uważam, że mój zawód to szczególna misja. Na pewno nie zagrałbym w reklamie. Nie po to mnie uczył taki mistrz, jak Jerzy Trela czy Anna Polony.

O ile się jednak nie mylę Jerzy Trela był w PZPR i to chyba do końca…

Był, ale to był najuczciwszy komunista, jakiego znałem w życiu. On był rektorem i opiekunem naszego roku. To był chłopak z potwornie biednej rodziny i zawsze twierdził, że wszystko zawdzięcza partii. Ja się z tym nie zgadzam, bo moim zdaniem wszystko zawdzięcza swojemu talentowi. To jest bardzo utalentowany aktor. Zresztą obecnie nie zajmuje jakiegoś stanowiska. Trochę więc się dziwię kolegom-aktorom, że tak mocno zaangażowali się po jednej stronie. Ja się zaangażowałem mocno po innej i tyle.

Obecnie w Polsce trwa dość burzliwa dyskusja o żołnierzach wyklętych. Jedna strona zarzuca, że wśród żołnierzy wyklętych były takie postacie, jak Romuald Rajs ps. „Bury”, który jest odpowiedzialny za mord na Białorusinach. Jak według Pana należy patrzeć na tamte wydarzenia z punktu widzenia człowieka XXI wieku?

Generalnie tych ludzi przez lata nazywano bandytami. Wyklinano od czci i wiary. Oczywiście każdy wypadek trzeba badać oddzielnie. Zdarzały się bandy, które podszywały się pod AK… Postaci „Burego” dokładnie nie znam. Znam bardziej postać „Ognia”. Też to była postać kontrowersyjna. Wychowałem się na Podhalu, tam większość jest „za” „Ogniem”. Nikomu nie życzyłbym żyć w takich czasach i podejmować decyzje w sprawie życia i śmierci.

Gdyby był Pan odpowiedzialny za politykę historyczną w państwie, to w którym kierunku Pan by  ją poprowadził? I czy w ogóle polityka historyczna jest potrzebna?

Sądzę, że jest potrzebna. Bo polityka historyczna zaczyna się od tego, że wiem kto jest moją mamą, a kto tatą, w jakiej rodzinie się wychowałem, jakie jest moje wyznanie. Mam swoją historię. My wszyscy też mamy swoją historię. To chyba Jan Paweł II powiedział: ,,Naród, który traci własną historię, przestaje istnieć”. Nikt nie zaprzeczy, że 1 września 1939 r. Niemcy napadli na Polskę. Nikt nie zaprzeczy, że 17 września sowieci napadli na Polskę, a później zabili żołnierzy w Katyniu. Nikt nie zaprzeczy, że były niemieckie obozy śmierci. I musimy o tym wiedzieć.

Jest Pan bardziej aktorem teatralnym, jednak zagrał Pan kilka ról filmowych. Są to bardzo zróżnicowane role, jak w filmie „Ogniem i Mieczem” czy w serialu „Kryminalni”…

To były na tyle rzadkie i krótkie przygody, że nie czuję się aktorem filmowym. Rola Tyzanhauza w „Ogniem i Mieczem” – ten film zresztą nie uważam za udany film Hofmana – miała być dłuższa. Jednak Hofman kręcił film za własne pieniądze i musiał skrócić dni zdjęciowe. Wielka szkoda. Zresztą podłożyli nie mój głos. Oglądałem to więc z pewnym niesmakiem. Uważam bowiem, że mój głos jest pewnym atutem. Dlatego bardziej czuję się aktorem teatralnym, bo jestem przekonany, że aktorstwa uczy teatr.

Słyszałem gdzieś opinie, że obecnie polskim aktorom brakuje filmowej praktyki, są zbyt teatralni…

To prawda. Moim zdaniem po prostu brakuje dobrych filmów. Bo nawet jeśli spojrzymy na takie seriale, jak „Dom” lub „Polskie Drogi”, gdzie oczywiście były pewne przekłamania historyczne, to były to świetne filmy. Z czym możemy to porównać dzisiaj…

„Czas Honoru”?

Zgadzam się. Chociaż widać, że jest to niskobudżetowa produkcja. Jednak Pan użył jednego przykładu, czyli wyjątek potwierdza regułę. Przeważnie mamy jednak do czynienie z telenowelami i sitcomami. A tam nie ma aktorstwa. Tam nie ma ról. Nie ma dramatu. Tam jest po prostu zakuwanie tekstu. Oczywiście w tych starszych filmach Agnieszki Holland, Saniewskiego, czy Wajdy aktorzy tworzyli wielkie role. Jednak współczesne kino nie daje aktorom tych możliwości…

Jednak ostatnio coraz częściej mówi się, że polskie kino odbija się od dna…

No nie wiem. Ostatnio nawet próbowałem nadrobić zaległości. Nawet jeśli chodzi o film, który dostał Oscara. Moim zdaniem to był Oscar bardziej za temat niż film. Naprawdę w dzisiejszym polskim filmie nie widzę niczego tak wartego, jak „Magnat” Bajona, „Nadzór” Saniewskiego czy „Kobiety Samotnej” Agnieszki Holland. Moim zdaniem kino w Polsce skomercjalizowało się i wypaliło. Nie jest ciekawym zjawiskiem…

Wymienił Pan filmy reżyserów, które obecnie stoją raczej po drugiej stronie barykady…

Tak.

Jeśli więc zaproponują Panu rolę w filmie, to poglądy reżysera czy wydźwięk filmu nie będą ważne?

Wydźwięk jest na pewno ważny. Chcę jednak powiedzieć, że wówczas ci reżyserzy tworzyli filmy uniwersalne. To nie były filmy, które mówiłyby, że Polacy są antysemitami. To nie były filmy, które obrażały kościół katolicki. To nie były filmy promujące ideologię gender. Bo „Kobieta Samotna” to był piękny film moralnego niepokoju. „Magnat” z Nowickim i Lindą to była przepiękna historia rodu. To była sztuka. Więc gdyby reżyser o odmiennych poglądach chciałby zrobić ze mną sztukę, to tak. Gdyby jednak chciał zrobić coś wbrew mojego myślenia, to nie. Ten wątek podsumowałbym w ten sposób. W Polsce powstał film o Witoldzie Pileckim. To był bardzo skromny film. Ten film nie dostał dotacji Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Natomiast dotacje dostało „Pokłosie”, które mówi, że jesteśmy antysemitami. Dostała „Ida”, gdzie również mam zastrzeżenia co do momentów wybielających ubeczkę. Kino niestety to jest również polityka, bo daje się pieniądze tym, kto myśli podobnie.

A jak odebrał Pan apel Wojciecha Smarzowskiego, w którym reżyser prosił o pomoc, ponieważ zabrakło mu pieniędzy na zakończenie filmu o Wołyniu…

Sprawę znam bardzo pobieżnie. Jak już wspominałem nadrabiałem zaległości filmowe i obejrzałem filmy Smarzowskiego. Powiem tak, Smarzowski potrafi zrobić z morderstwa pod Rzeszowem kino jakiego nie mogę oglądać. Pokazuje brudny świat. Wykrzywia ten świat. Bo nie można powiedzieć, że każdy milicjant pije wódkę z gwinta. Ja się boję takiego filmu o Wołyniu. Dla mnie ten człowiek ma w sobie nagromadzone chęci pokazywania brudnego świata, więc będąc człowiekiem wrażliwym nie wiem, czy wytrzymam jego film o Wołyniu. Oczywiście ten temat trzeba poruszyć. Powiem tak, że nawet moja opcja polityczna bardzo ostrożnie podchodzi do takich tematów. Wiem co się działo na Wołyniu, jak tam zabijali, mordowali i piłowali. Jednak moim zdaniem to nie Smarzowski powinien pokazywać takie rzeczy.

PODCASTY I GALERIE