
Grzegorz Pilecki jest też kierownikiem zespołu Inventum oraz prowadzi dwie schole w Duksztach. Od małego miał problem z nadwagą, dlatego w roku ubiegłym zdecydował się na operację. „W pierwszej klasie ważyłem 70 kilogramów, w klasie 10 – 140, a czasami dochodziłem do 220. Kiedy nie potrafisz zawiązać sznurowadła to naprawdę przeszkadza” – dzieli się z zw.lt organista z Korwia.
Antoni Radczenko: Jeśli się spojrzy ze strony na twoje życie i twoją działalność, to można powiedzieć, że się kręci wokół dwóch tematów: kościoła i muzyki?
Grzegorz Pilecki: Tak.
Antoni Radczenko: Dlaczego? Jak to się stało?
Grzegorz Pilecki: Nikt specjalnie muzyki mnie nie uczył. Tylko dzięki niektórym nauczycielom, jak Annna Prutkowska, która odkryła mój talent wokalny i tylko dzięki niej w okolicach ósmej klasy zacząłem śpiewać. Wcześniej nikt nie wiedział, że coś potrafię w tej dziedzinie. Tak się złożyło, że mój talent muzyczny odkryły osoby wierzące (to była również organistka w Mejszagole, Wioleta Leonowicz), które mnie nie tylko zainteresowały muzyką, ale również kościołem. Dzięki nim powiązałam te dwie dziedziny i wybrałem pierwszą, ponieważ zrozumiałem, że talent to dar od Boga. I chcę tym darem mu służyć. Miałem ciekawą sytuację. W pewnym momencie chciałem zostać tenorem operowym. Będąc na studiach teologicznych na Uniwersytecie Witolda Wielkiego w Kownie postanowiłem, że spróbuję pojechać na kowieńską Akademię Muzyczną. Być może coś dla mnie zaproponują. Trafiłem na dyrektora akademii. Teraz nie pamiętam nazwiska, ale to był taki staruszek mający ok. lat 80. Sprawdził moją skalę głosu. Opowiedziałem mu swoją historię, którą mniej więcej opowiadam teraz. I on mi powiedział tak: ,,W służeniu Bogu znajdziesz muzykę, natomiast w muzyce Boga możesz nie znaleźć”. To był przełomowy moment. Ukończyłem magisterkę z teologii i zaczęły pojawiać się coraz nowe instrumenty. Wszystko zaczęło się od chóru, później pojawiły się klawisze. Mając 30 lat zacząłem grać na gitarze. Potem pojawiła się gitara elektryczna, bo chciało mi się rozwijać. Polubiłem rocka. Zrozumiałem czym jest rock chrześcijański. A przed paroma laty pojawiła się gitara basowa.
Antoni Radczenko: A jak zostałeś organistą?
Grzegorz Pilecki: Był rok 1999. Rozpocząłem studia w Kownie. Tak się złożyło, że spotkało mnie nieszczęście. Zmarł mój tata. Wówczas ks. Mirosław Balcewicz, który miał też parafię w Duksztach, powiedział mi: ,,Grześ może chcesz być organistą?”. Odpowiedziałem, że nie umiem grać. Powiedział: ,,Nie ma sprawy, tam jest chór, więc będziesz prowadził chór”. I tak od 1999 do 2003 prowadziłem chór. W 2005 r. zacząłem pracować w szkole w Korwiu, która teraz jest zamknięta. 1 września poszedłem z dziećmi do kościoła i śpiewałem razem z nimi. Po mszy wychodzimy z kościoła, a mnie dogania ówczesna gospodyni i mówi, że kościół poszukuje organisty. Znowu zaczynam mówić, że nie umiem grać, że nie chcę brać odpowiedzialności za to, na czym się nie znam. Nie chciała słuchać wymówek. Otrzymałem samochód, klucze od kościoła i usłyszałem: ,,Ucz się, jesteś nam potrzebny. I tak od 13 lat jestem organistą”.
Antoni Radczenko: Sam uczyłeś się grać na organach?
Grzegorz Pilecki: Tak. To znaczy jeszcze będąc w szkole, w klasie 12, do Mejszagoły przyjeżdżali nauczyciele ze szkoły muzycznej „Lyra”. Zacząłem wtedy grać na akordeonie oraz miałem solfeggio, czyli bez problemu czytam nuty.
Antoni Radczenko: Czy msza pod względem muzycznym jest rozpisana od A do Z, czy jako organista możesz coś dodawać, zmieniać?
Grzegorz Pilecki: Msze są różne. Różnego autorstwa. Od gregoriańskiej do współczesnej. Po prostu wybierasz to, co śpiewa twoja parafia. Zadaniem organisty jest organizowanie śpiewu parafian. Zły organista to taki, który umie grać Bacha, ale jego parafianie milczą. Dobry organista zna pięć akordów, nie umie grać Bacha, ale parafia śpiewa.
Antoni Radczenko: Czy jesteś dobrym organistą?
Grzegorz Pilecki: Raczej tak, bo moi parafianie śpiewają.
Antoni Radczenko: Jesteś katechetą w litewskim Gimnazjum im. Wielkiego Księcia Litwy Olgierda w Mejszagole. Jak tam trafiłeś? Dlaczego nie poszedłeś do polskiej szkoły?
Grzegorz Pilecki: Ucząc się jeszcze w Gimnazjum im. ks. Józefa Obrembskiego, pod względem kulturowym, byłem bardzo związany z lituanistką Józefą Rusakevičienė. Bardzo dużo we mnie zainwestowała i można powiedzieć, że od zera nauczyła języka. Ona to robiła poprzez muzykę i poezję. Między innymi tłumaczyłem polskich poetów na litewski i litewskich na polski. Miała taki sposób na mnie. Po studiach przyszedłem do kościoła i zapytałem ks. Józefa Aszkiełowicza, czy nie ma dla mnie jakiejś pracy. Zostałem na mszy polskiej, później na litewskiej, po której ks. Aszkiełowicz wziął mnie jak dziecka za rękę i zaprowadził do ówczesnego dyrektora szkoły litewskiej Valdasa Kuzelisa. Powiedział: ,,Człowiek szuka pracy”. I tak od 15 lat pracuję tam jako katecheta. Pracowałem też w innych szkołach: w Korwiu, w Karolinkach, w Podbrzeziu, ale tam to była praca na kilka lat, a w Mejszagole jestem przez cały czas.
Antoni Radczenko: Wybierając się z Mejszagoły na studia do Kowna nie miałeś żadnych obaw?
Grzegorz Pilecki: W Kownie – co mnie zdziwiło – nie odczułem takiego niesmaku, jaki panuje między Polakami i Litwinami na Wileńszczyźnie. Odbierano mnie tam w pewnym sensie jako cudzoziemca i raczej z wielkim szacunkiem. Na początku miałem pewne trudności z językiem litewskim, więc niektórzy wykładowcy pozwalali nawet pisać wypracowania po polsku. Później sam zrezygnowałem z tych ulg, bo chciałem nauczyć dobrze litewskiego.
Antoni Radczenko: Jak powstał zespół Inventum?
Grzegorz Pilecki: To był chyba rok 2009 lub 2010. Przez pewien czas w Korwiu był ks. Kazimierz Gwozdowicz, który chciał trochę zmienić życie parafii, ponieważ zastał ją nieco śpiącą. Postanowił zorganizować rekolekcje charyzmatyczne. Zaprosił grupę ewangelizacyjną „Missio Christi”, charyzmatyków z Polski i Słowacji . Po tych rekolekcjach przyszła do mnie młodzież, która już teraz jest dorosła, a część dziewczyn nawet szykuje się do zamążpójścia z pytaniem: ,,Czy mogą śpiewać na mszy?”. To była dla mnie duża niespodzianka, ponieważ dotąd w pracy organisty z niczym takim nie spotykałem się. Zgodziłem się. Początkowo śpiewaliśmy pieśni religijne, ale stopniowo zaczęliśmy dołączać piosenki harcerskie i inne. Pierwsza nazwa zespołu brzmiała Casus. Szybko jednak pierwszy skład się rozpadł, bo uczniowie skończyli szkołę, ktoś wyjechał do Polski. Zostali jednak najmłodsi. Bodźcem do powstania Casusa były rekolekcje charyzmatyczne, a takim bodźcem do powstania Inventum był przyjazd ułanów do Korwia. Była wielka scena, na której zagraliśmy. Po koncercie podszedł do mnie German Komorowski i zaproponował, żebyśmy działali przy Wielofunkcyjnym Ośrodku Kultury w Niemenczynie. Odtąd działamy w korwieńskiej filii Ośrodka. Zespół rozwija się, ewoluuje i teraz na próby przyjeżdżają nawet z Wilna.
Antoni Radczenko: Jak określiłbyś styl zespołu?
Grzegorz Pilecki: Pod względem tekstowym, na pewno jesteśmy zespołem religijnym. Chętnie uczestniczymy w takich imprezach, jak „Cecyliada”, „Ciebie Boże wysławiamy”. Wkrótce pojedziemy też na festiwal muzyki religijnej w Janowie „Sielos”. Pod względem muzycznym określiłbym to mianem pop, ale pop nie syntetyczny, tylko akustyczny wokalno-instrumentalny.
Antoni Radczenko: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?
Grzegorz Pilecki: Tak się złożyło, że od czasów studiów – kiedy miałem trudny okres, bo zmarł mój ojciec i trudno było się utrzymać i studiować – wówczas moralnie bardzo mi pomogła muzyka rockowa, takie zespoły jak Evanescence, Nightwish, później Him. Wtedy te zespoły były zaliczane do muzyki gotyckiej. Początkowo nie rozumiałem słów, ale podobało mi się, że wykorzystują chóry i schole. Później zacząłem ciekawić się słowami i zrozumiałem, że nic strasznego nie śpiewają. Śpiewają o depresji, o trudnościach życiowych, o tym, czego wtedy jeszcze nie rozumiałem, ale czułem.
Antoni Radczenko: A jak oceniasz tzw. polskie zespoły rockowe na Litwie?
Grzegorz Pilecki: Bardzo dobrze. Bardzo lubię „Black Biceps”, którzy są bardzo weseli. „Will’N’Ska” też lubię, chociaż może trochę za dużo przeklinają ze sceny. Jednak najbardziej mi się podobał „Bersrker”. To było coś absolutnie mojego.
Antoni Radczenko: Studiowałeś na wydziale teologicznym, a czy nie chciałeś iść do seminarium?
Grzegorz Pilecki: Miałem taką próbę. Miałem wstępny egzamin do seminarium, miałem napisać wypracowanie motywacyjne. Kiedy jednak omawiałem je z księdzem, zrozumiałem, że to nie jest moja droga. Bo ksiądz powinien oddać się całkowicie swemu przeznaczeniu. Wtedy też zrozumiałem, że służyć Bogu można na różne sposoby. To był przełomowy krok w wyborze zawodu.
Antoni Radczenko: Być może to zbyt osobiste, ale nie mogę nie zadać tego pytania. Zresztą sam poinformowałeś o tym na Facebooku. Zrzuciłeś wagę i zacząłeś podróżować.
Grzegorz Pilecki: Dowcip polega na tym, że podróżować zacząłem wcześniej niż zrzuciłem wagę. Pierwszą moją dłuższą podróżą, jeśli nie mówimy o Białorusi, była w roku 2001 do Budapesztu. To było zimowe spotkanie Taize. Później byłem na tych spotkaniach kilkakrotnie, które jak wiadomo każdego roku odbywają się w innym mieście. Zresztą w tym roku też planuję tam pojechać. Później byłem w Rotterdamie, Berlinie, Strasburgu, Rzymie. Po zrzuceniu wagi pojechałem do Ziemi Świętej. Pojechałem do Izraela z protestancką grupą. I bardzo się z tego cieszę, bo wszystko było tłumaczone „nie z głowy”, a konkretnymi urywkami z Pisma Świętego.
Antoni Radczenko: Rozumiem, że to była najważniejsza podróż. A oprócz Ziemi Świętej co ci utkwiło w pamięci?
Grzegorz Pilecki: Bardzo dobrze wspominam Nowy Rok w Rzymie, bo wtedy po raz pierwszy w bliskiej odległości widziałem papieża Benedykta XVI. Po prostu z przyjacielem zwiedzaliśmy Watykan. Zobaczyliśmy, że przy jednej bramie stoi grupa ludzi. Siostrę z Filipin zapytaliśmy po angielsku na co ludzie czekają. Odpowiedziała, że odbędą się nieszpory z Benedyktem XVI. Później zorientowaliśmy się, że ludzie mają zaproszenia, a my i chcieliśmy wyjść. Jednak ta siostra zatrzymała nas i powiedziała, że ma jeszcze 10 dodatkowych wejściówek. I tak niespodziewanie uczestniczyliśmy w Bazylice Św. Piotr na nieszporach z papieżem. To było coś niesamowitego. Było bardzo dużo Polaków. Zresztą wszędzie ich spotykałem. Kiedy w Izraelu uliczni sprzedawcy orientowali się, że nie mówimy między sobą po angielsku, to w pierwszej kolejności zaczynali do nas mówić po polsku: „dzień dobry”, „zapraszamy”, „przepraszam”.
Antoni Radczenko: Co jednak spowodowało, że postanowiłeś zrzucić wagę?
Grzegorz Pilecki: Tak się stało, że urodziłem się z tendencją do nabierania wagi. W pierwszej klasie ważyłem 70 kilogramów, w klasie 10 – 140, a czasami dochodziłem do 220. To bardzo przeszkadza w życiu, kiedy nie potrafisz zawiązać sznurowadeł lub kiedy pod prysznicem musisz myć się na krzesełku. Kilkakrotnie proponowano mi operację zmniejszenia żołądka. Początkowo nie zgadzałem się, bo nikt nie mógł mnie zapewnić, że nie będzie powikłań. Jednak po kilku latach jedna osoba w Mejszagole zrobiła operację bariatryczną, czyli tzw. gastric by-pass. Zacząłem interesować się tym. Pisałem z tą osobą na Facebooku, która nota bene trzykrotnie zmniejszyła wagę. Dzięki niej trafiłem do grupy gastric by-pass Lithuania. Po pewnym czasie przekonałem się do operacji, bo z biegiem czasu pojawiły się również inne dolegliwości uprzykrzające życie. Chociaż oczywiście bałem się, bo to była moja pierwsza operacja w ogóle. Kiedy już leżałem na stole operacyjnym, usłyszałem: ,,Nie martw się, mieliśmy osoby ważące 350 kg”. Akurat na tych słowach zasnąłem. 6 grudnia 2017 r. zrobili mi operację. Z 187 kg udało mi się zrzucić 70. Po zabiegu musiałem nauczyć się żyć, nie mogłem jeść wszystkiego na co mam ochotę. Musiałem słuchać zaleceń lekarza. Teraz już nie mam żadnych ograniczeń. Póki na ciebie czekałem to zjadłem dwa cepeliny.
Antoni Radczenko: Poleciłbyś operację innym osobom?
Grzegorz Pilecki: Zależy. Jeśli przy wzroście 170-180 ma się wagę na poziomie 120 kg, to nie warto od razu iść po nóż, można po prostu pobiegać. Jednak kiedy się waży 200 i inne sposoby nie pomagają, wówczas warto ją zrobić. Ponieważ nadwadze towarzyszą inne choroby, które nie mijają. Mi się udało, bo miałem cukrzycę II stopnia, miałem też astmę. Teraz Dzięki Bogu nic mi nie dolega.
Artykuł powstał w ramach projektu „Ludzie Znad Wilii”, który jest finansowany przez Departament Mniejszości Narodowych przy rządzie Litwy.