
Byliśmy normalną, czteroosobową rodziną, niezwykle szczęśliwą, bo nasze dzieci urodziły się zdrowe, rozwijały się prawidłowo, były wesołe. Dzisiaj tamto życie jest wspomnieniem, bo nasz synek, nasz mały Kacperek walczy z rakiem… Nieszczęście przyszło nagle, burząc świat w jednej sekundzie. Nikt się nigdy tego nie spodziewa, nie sądzi, że koszmar dotknie jego najbliższych i to tych najbardziej niewinnych…
W grudniu zeszłego roku, chwilę przed Świętami Bożego narodzenia, Kacperek zaczął tracić równowagę. Umiał już chodzić, wcześniej szło mu doskonale, więc zaniepokoiliśmy się, gdy nagle przestał. Z wiecznie radosnego dziecka nagle stał się przygaszony, smutny. Do szpitala trafiliśmy 18 grudnia, jak się potem okazało – był to ostatni moment. Kilka godzin później nasz syn już by nie żył!
Na oddziale ratunkowym lekarze stwierdzili wodogłowie i od razu zdecydowali o przeniesieniu Kacpra na oddział neurochirurgii. Tej samej nocy pilna operacja – założono mu zbiornik Rickhama w celu odbarczenia płynu mózgowo-rdzeniowego. Od tego dnia zaczęła się walka o życie naszego synka… Trzy dni później badanie MRI głowy wykazało guza szyszynki. Lekarze kazali nam przygotować się na najgorsze, a my nie mogliśmy uwierzyć, że Kacper umiera! Przecież to było niemożliwe – jeszcze kilka dni temu byliśmy w domu, żyjąc spokojnie, zupełnie jak setki innych rodzin. Dlaczego więc teraz lekarze nam mówią, że nasze dziecko umiera? Dlaczego choroba wybrała właśnie jego? Tak trudno było otrząsnąć się z szoku, ale jakimś nadludzkim wysiłkiem musieliśmy. Najważniejszy był Kacper.
Nie było czasu do stracenia. Lekarze musieli jak najszybciej operować, by spróbować ocalić życie. Tamtego roku nie mieliśmy Świąt. Minęły niezauważenie, ale w tamtej chwili nic innego się nie liczyło. Kacper 27 grudnia trafił na stół operacyjny, ale udało się wyciąć tylko niewielki fragment guza – za duże ryzyko. Wysłano wycinek do analizy, a ja modliłem się o cud, powstrzymując łzy. Niestety, nie mieli dla nas dobrych wieści…
Badanie wykazało rzadki embrionalny nowotwór złośliwy, określany jako ETANTR. Był to dla nas i naszych rodzin szok… Rozpoczęła się najtrudniejsza walka w naszym życiu. A w tym wszystkim nasz mały synek, zupełnie niezdający sobie sprawy ze śmierci, która stała tuż za rogiem… Kacperek, pomimo bólu, wszystkich badań, cześto bolesnych i nieprzyjemnych, wszystko przyjmował z pokorą, był bardzo dzielny. To on dawał nam siłę.
Rozpoczęło się leczenie – synek dostał 4 cykle chemioterapii, które jak się okazało – nie przyniosły rezultatów. Byliśmy zrozpaczeni. Każda chemia wyrządziła mnóstwo szkód, Kacperek znikał w oczach. A jednak to wszystko na nic… W kwietniu, po 4 miesiącach przegraliśmy bitwę. Ale wojna ciągle trwa, Kacperek ciągle tu jest!
Polscy lekarze nie mają już pomysłu, jak ratować naszego synka, ale my nie zamierzamy się poddać! Pierwsza myśl – szukamy ratunku za granicą. Wysłaliśmy dokumenty do AKH w Wiedniu, prosząc o konsultacje i o leczenie w tamtejszej klinice. Wczoraj, 18 kwietnia, nasze serca zabiły mocniej! Pojawiły się łzy szczęścia i nadzieja na to że nasz synek będzie żył!
Dostaliśmy informacje z Wiednia, że austriaccy lekarze pomogą Kacperkowi. Do kliniki AKH mamy zgłosić się już we wtorek, 24 kwietnia! Niestety, leczenie wiąże się z ogromnymi kosztami, których sami nie jesteśmy w stanie zebrać. Mamy więc kilka dni, by spróbować ocalić życie synka…
Dlatego zwracamy się do wszystkich ludzi dobrego serca o pomoc. Nie mamy dużo czasu. Guz może zabić Kacperka w każdej chwili! Jestem tatą, który prosi Cię, byś pomógł ocalić życie mojego dziecka. Nikomu nigdy nie życzę, żeby był na moim miejscu, bo przeżywam teraz horror. Jednak cały czas żyję nadzieją. Zrobimy wszystko, aby Kacperek był z nami, ale sami sobie nie poradzimy. Proszę, uratuj Kacpra…
Łukasz, tata Kacperka