Mirosława Bartoszewicz: Nierymowany wiersz nie oznacza, że nie ma sensu

Współczesny czytelnik, czy ogólnie człowiek współczesny, przyzwyczaił się do informacji krótkiej, zwięzłej i treściwej i pod tym względem biały wiersz daje więcej możliwości poecie – powiedziała w rozmowie z zw.lt Mirosława Bartoszewicz, członkini grupy poetyckiej Nowa Awangarda Wileńska, która na co dzień pracuje w rudomińskiej bibliotece.

Antoni Radczenko
Mirosława Bartoszewicz: Nierymowany wiersz nie oznacza, że nie ma sensu

Fot. Roman Niedźwiecki

Antoni Radczenko: Niedawno ukazał się twój debiutancki tomik poezji. Co to znaczy dla poety? Jakie to jest uczucie?

Mirosława Bartoszewicz: Mówiąc szczerze, nie miałam zamiaru tak szybko go wydać, bo jestem przekonana, że każdy poeta, każdy pisarz powinien dojrzeć do własnej książki. Nie, że już nastąpił ten moment. Nadarzyła się jednak okazja, bo był napisany projekt i musiałam wybrać wiersze do publikacji. Początkowo nie chciałam w to wierzyć. Jakie uczucia? Chyba euforia, że jest. Nie będę ukrywała to bardzo przyjemne, kiedy trzyma się nie antologię, a własny tomik.

Antoni Radczenko: Tomik nazywa się „I pieśń gdzieś leci ode mnie echowa”. Jest to cytat z Juliusza Słowackiego. Dlaczego na nazwę debiutu książkowego wybrałaś cytat cudzy, a nie z własnej twórczości?

Mirosława Bartoszewicz: Bardzo lubię Słowackiego. Czytając fragmenty z „Beniowskiego” znalazłam kilka cytatów, które mi się strasznie spodobały. Od razu pomyślałam, że to byłby dobry tytuł książki. Poza tym we własnej twórczości nie znalazłam cytatu godnego na okładkę.

Antoni Radczenko: A czy to nie jest pewien kompleks niższości?

Mirosława Bartoszewicz: Nie. Gdybym wydawała kolejną książkę teraz, to posłużyłabym się własnym cytatem. W tamtym czasie po prostu w mojej twórczości nie było odpowiedniego wiersza.

Antoni Radczenko: Jak zaczęła się twoja przygoda z poezją?

Mirosława Bartoszewicz: Zaczęła się jeszcze w szkole. 10 klas skończyłam w Jerozolimce, a później przeniosłam się do Awiżeń. Kiedy byłam w Jerozolimce, to w naszej klasie był chłopak, który pisał wiersze. Miał na swoim koncie i poważne wiersze, i humoreski. Czytał je w klasie. Pomyślałam, dlaczego mam nie spróbować? Teraz nawet nie pamiętam o czym był mój pierwszy wiersz. Chyba już nawet go nie mam. A więc zaczęło się od przykładu drugiego człowieka.

Antoni Radczenko: W jaki sposób oceniono twoje pierwsze próby literackie, bo podejrzewam, że przeczytanie własnych wierszy nawet przed klasą wiąże się z pewnym stresem?

Mirosława Bartoszewicz: Pierwszych wierszy nie pokazywałam nikomu. Po prostu pisałam dla siebie. Przed publicznością zaczęłam czytać będąc na studiach na Uniwersytecie Edukologicznym. Z tego co pamiętam, z polskiej grupy pisały dwie osoby, ale jeszcze kilka osób pisało z rusycystyki. Mieliśmy wspólne imprezy przed świętami, na których wszyscy chętni czytali swoje wiersze. Moje były odbierane dobrze. Nie było jakiegoś negatywu. Stresu też nie było, bo miałam świadomość, że nie jestem jedyną osoba, która po raz pierwszy publicznie czyta własną twórczość.

Antoni Radczenko: Przeglądając twoje wiersze zauważyłam, że raczej są rymowane, chociaż teraz prym prowadzi raczej wiersz biały?

Mirosława Bartoszewicz: To jest tak, że na ten tomik złożyły się wiersze wcześniejsze. Kiedy pisałam tylko poezję rymowaną. Dopiero wtedy, kiedy zostałam członkinią Nowej Awangardy Wileńskiej Dariusz Kaplewski pewnego razu powiedział: słuchaj, spróbuj napisać coś krótkiego i nierymowanego. Bo jeśli zauważyłaś, w moim debiucie część wierszy jest długich. Byłam zaskoczona jego propozycją: nierymowane, to się nie może udać. Być może pierwsze białe wiersze nie należały do zbyt udanych, jednak im dalej tym więcej ich piszę. Poza tym skróciła się też objętość moich wierszy.

Antoni Radczenko: Czy biały wiersz jest jeszcze poezją. Kiedy czytamy klasyków, to widzimy rym, rytm. Zwykły odbiorca widzi pracę włożoną przez poetę. Co może zobaczyć w wierszu białym?

Mirosława Bartoszewicz: To, że wiersz jest nierymowany nie oznacza, że nie ma sensu. Kiedy wiersz posiada sens, to absolutnie nie jest ważne w jakiej formie został napisany. Teraz nie pamiętam, ale ktoś powiedział, że wszystkie rymy zostały wykorzystane.

Antoni Radczenko: Czyli biały wiersz daje więcej możliwości?

Mirosława Bartoszewicz: Tak.

Antoni Radczenko: Czy w takim razie nie zaciera się granica między proza, poezją a esejem?

Mirosława Bartoszewicz: Nie. Wiersz jest utworem krótkim. I trzeba więcej wysiłku włożyć w to, aby w krótki utwór włożyć pewien sens lub opowiedzieć historię.

Antoni Radczenko: Czyli twoim zdaniem różnica polega na formie i objętości, czy to oznacza, że czas na dłuższe formy poetyckie minął?

Mirosława Bartoszewicz: Sądzę, że tak. Współczesny czytelnik, czy ogólnie człowiek współczesny, przyzwyczaił się do informacji krótkiej, zwięzłej i treściwej. Mi się wydaje, że nie każdy jest w stanie się skupić nad dłuższą treścią.

Antoni Radczenko: Pracujesz w bibliotece. Czy to, co powiedziałaś wyżej, pokrywa się z twoimi obserwacjami w miejscu pracy?

Mirosława Bartoszewicz:Jeśli chodzi o młodzież to jak najbardziej. Dzieci lub młodzież mając do przeczytania jakiś utwór programowy, starają się wybrać nie cały utwór, tylko skrót lub streszczenie.

Antoni Radczenko: Jednak jeśli młoda osoba nie może w pełni wgłębić się w, dajmy na to, XIX-wieczną literaturę, to czy nie mamy do czynienia z pewnym błędem w rozwoju intelektualnym człowieka?

Mirosława Bartoszewicz: Nie nazwałabym tego błędem, po prostu współczesny świat bardzo szybko się zmienia . Wszystko biegnie do przodu i nie pozostaje czasu na dłuższe treści.

Antoni Radczenko: Jako Awangarda jeździliście po szkołach z prezentacjami. Jak byliście odbierani?

Mirosława Bartoszewicz: Byłam w dwóch szkołach – Progimnazjum Jana Pawła II oraz w Gimnazjum Ferdynanda Ruszczyca w Rudominie. Generalnie na te spotkania przychodzili uczniowie, którzy interesują się poezją i dlatego raczej chętnie brali udział w spotkaniu. Niestety po kilku spotkaniach to się zakończyło i nie było kontynuacji. Chociaż po głowie chodzi mi pomysł, aby ponownie nawiązać kontakt z nauczycielami od polskiego.

Antoni Radczenko: Jak w ogóle trafiłaś do Awangardy, bo jesteś starsza od większości jej członków?

Mirosława Bartoszewicz: O dekadę… Chyba przed sześcioma laty wysłałam kilka wierszy do „Tygodnika Wileńszczyzny”. Po pewnym czasie oddzwonił Józef Szostkawoski, który poinformował, że jeden wiersz idzie do druku w „Pegazie”. Minął rok i zaprosił mnie do projektu „Dwa kraje. Wspólna historia i kultura”. W trakcie tego projektu spotkałam się z Awangardą. Mieliśmy wspólne wyjazdy, wspólne imprezy i nawiązaliśmy dzięki nim bliższy kontakt. Zostałam zaproszona do ich grupy.

Antoni Radczenko: Zawsze chciałem zapytać o nazwę waszej grupy poetyckiej. Co jest awangardowego w Awangardzie Wileńskiej?

Mirosława Bartoszewicz: Inne podejście do poezji. Do otaczającego nas świata.

Antoni Radczenko: Jak się przejawia?

Mirosława Bartoszewicz: Jeśli weźmiemy poezję Marzeny lub Agnieszki Mackojć – piszą wiersze poprzez pryzmat matematyki, fizyki, chemii. Tego wcześniej nie było. Agnieszka opowiadała, że jakiś wiersz powstał podczas pracy w laboratorium, kiedy patrzyła na jakąś próbkę. Nie sądzę, że dla wielu osób jakaś próbka, czy jądro przyniesie skojarzenie poetyckie.

Artykuł powstał w ramach projektu „Ludzie Znad Wilii”, który jest finansowany przez Departament Mniejszości Narodowych przy rządzie Litwy. 

PODCASTY I GALERIE