„Czasami trudno przejść przez ulicę, bo oczy zaczynają łzawić” – skarżą się mieszkańcy Mejszagoły. Przy ulicy Jagiellońskiej, w tym podwileńskim miasteczku, barszcz Sosnowskiego zajmuje porzuconą działkę i zaczyna wdzierać się na inne posiadłości.
Od kilku lat litewskie media biją na alarm w związku z niebezpieczeństwem wynikającym z zetknięcia się z tą rośliną. Co jakiś czas słyszymy o poparzeniach, których ofiarami najczęściej są dzieci.
W czerwcu bieżącego roku, Ministerstwo Rolnictwa zaapelowało do mieszkańców o przesyłanie informacji o miejscach, gdzie rośnie niebezpieczna roślina. Do składania informacji były zobowiązane również samorządy, gminy i starostwa. ,,Wysłaliśmy informację w sprawie tej rośliny, ale co z tego? Barszcz trzeba zwalczać, a to nie jest łatwe” – poinformował zw.lt starosta Mejszagoły Stefan Orszewski, gdzie chwast jest zmorą mieszkańców.
,,Gminy otrzymują środki finansowe od samorządów z programu na rzecz wspierania środowiska, który jest finansowany przez ministerstwo. Przy pomocy tych środków samorządy mogą likwidować barszcz Sosnowskiego, jeżeli ten znajduje się na państwowym terytorium” – zaznacza w rozmowie z zw.lt starszy specjalista z Ministerstwa Środowiska, Miglė Rimkevičiūtė oraz dodaje, że brak jest szczegółowych przepisów, które by to nakazywały.
Z kolei Orszewski zaprzecza, jakoby starostwo miało otrzymywać jakiekolwiek środki na walkę z barszczem Sosnowskiego. ,,Nie otrzymujemy żadnych środków finansowych na to. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Pierwszy raz o tym słyszę” – irytuje się starosta Mejszagoły.
W jego opinii, mieszkańcy miasteczka pozostają bierni w sprawie. ,,Na dzień dzisiejszy nikt się do nas w tej sprawie nie zwracał. Sami szukamy tych ludzi i namawiamy, żeby uporządkowali terytorium, gdzie rośnie barszcz. W znalezieniu właścicieli powstaje wiele problemów, dlatego też ten barszcz wszędzie rośnie” – informuje Orszewski oraz dodaje, że nie ma czasu na ściganie mieszkańców i ich karanie. ,,Jeżeli będę się zajmował karami, to w końcu zwolnią mnie z pracy, bo nie będę mógł zajmować się innymi sprawami” – mówi starosta.
Głównym problemem ministerstwa w zwalczaniu barszczu Sosnowskiego jest brak chętnych podjęcia się likwidacji tej rośliny. Ponadto dopiero teraz specjaliści resortu sprawdzają w jaki sposób roślina była eliminowana w innych krajach.
Roślina rozmnaża się wyłącznie za pomocą nasion, których wytwarza wielkie ilości. Plon nasion uzyskanych z 1 ha pozwala na obsianie 100–200 ha (dojrzała roślina zajmuje powierzchnię ok. 4 m kw), a zatem z roku na rok, tereny zasiane barszczem będą się zwiększać.
Barszcz Sosnowskiego można niszczyć ręcznie lub mechanicznie (poprzez wykopywanie roślin lub ścinanie kwitnących pędów) oraz chemicznie, przy czym optymalnym rozwiązaniem jest działanie konsekwentne i skoordynowane w dużej skali, z użyciem różnych metod w zależności od wielkości populacji i miejsc jej występowania.
Trujący chwast na Litwę został sprowadzony z Kaukazu w latach 50. XX wieku. W czasach stalinowskich rozpoczęto jego uprawę na wielką skalę, ponieważ miał służyć jako pasza dla bydła. Po niedługim czasie, z powodu problemów z uprawą i zbiorem, głównie ze względu na zagrożenie dla zdrowia, uprawy były porzucane.
Barszcz Sosnowskiego jest rośliną silnie ekspansywną, rozprzestrzenia się w zaskakującym tempie. W dodatku chwast jest silnie toksyczny. W soku barszczu Sosnowskiego znajdują się niebezpieczne dla skóry związki, które mogą powodować oparzenia I, II a nawet III stopnia. Niebezpiecznie jest właśnie teraz, podczas upałów, ponieważ wysoka temperatura oraz duża wilgotność powietrza powodują, że barszcz Sosnowskiego staje się bardzo groźny, a wywołane przez niego obrażenia przypominają poparzenie wrzątkiem. Co ciekawe, objawów poparzeń nie widać od razu. Pojawiają się dopiero od 8 do 12 godzin po nasłonecznieniu soku na skórze. Poparzenia przez barszcz Sosnowskiego mogą utrzymywać się nawet wiele lat. Znane są przypadki, kiedy blizna po kontakcie z tą rośliną utrzymywała się nawet do 8 lat.