Mieszkańcy odizolowanego Niemenczyna: Nastroje są dobre, nie panikujemy

Miasteczko Niemenczyn w rejonie wileńskim stało się ogniskiem koronawirusa. W związku z dużą liczbą zachorowań wśród pracowników nieopodal znajdującego się zakładu krawieckiego "Vilnika" i domu opieki "Senevita" miejscowość została odizolowana. Portal zw.lt zapytał mieszkańców, jakie nastroje panują w Niemenczynie.

Ewelina Knutowicz
Mieszkańcy odizolowanego Niemenczyna: Nastroje są dobre, nie panikujemy

Foto BNS/Valdas Kopūstas

Katarzyna Żemojcin, mieszkanka Niemenczyna, wyznaje, że w ciągu ostatniego miesiąca wychodzi z domu tylko na krótkie spacery i omija ludzi. Nie spotyka się nawet z rodzicami. Jedzenie zamawia z dostawą do domu, korzystając z usług sklepu internetowego „Barbora”, robi też zamówienia z aptek.

Według rozmówczyni, usługi dostawy towarów teraz działają sprawniej niż na początku kwarantanny. „Raz mi apteka dłużej jechała, ale to na początku tego całego zamieszania. Podobnie było z dostawą papieru toaletowego. Z „Barborą” jest tak, że trzeba dosłownie polować na ten właściwy czas. Ale ile szczęścia i adrenaliny, gdy trafisz na wolne okienko!” – śmieje się Katarzyna.

„Najbardziej niepokoi mnie nie choroba, a kryzys, który się rozpocznie po kwarantannie. Traktuję wszystko jako niezbędne wyzwanie i szacunek dla otaczających mnie ludzi, dbając o zdrowie według zaleceń instytucji państwowych. Każdy musi się do tego przyczynić. Nie ma w danej sytuacji cudzej biedy. To okres, który pomaga zrozumieć wiele ważnych rzeczy i cenić to, co masz. Wiem, że mieszkańcy Niemenczyna niezmiernie kochają swoje miasteczko” – wyznaje Katarzyna.

Fot. BNS/Valdas Kopūstas

Roman Mikielewicz, również mieszkaniec Niemenczyna, nie zaprzecza, że życie Niemenczyna w czasie kwarantanny się zmieniło. Wciąż jednak można się poruszać samochodem po miasteczku. „W piątek wyjechałem z domu, myślałem, że skoro niektóre sklepy znowu zaczęły działać, to będę mógł kupić lampkę do samochodu również w Niemenczynie. Niestety, miejsca handlujące sprzętem samochodowym są zamknięte. Czynna jest jednak „Maxima”, która, według mnie, posłużyła do rozprzestrzeniania się choroby. Jest to sklep niewielki i przed świętami wszyscy tam normalnie leźli jeden drugiemu na głowę” – tłumaczy Mikielewicz.

Z drugiej strony, nie może on jednak twierdzić, że ludzie nie stosują się do zasad kwarantanny – w sklepach stoją w kolejkach zachowując odpowiednią odległość, noszą maseczki. Według rozmówcy, teraz kolejki nie są duże, ponieważ na zakupy może przyjść tylko jeden członek rodziny. „Mieszkańcy stosują się do zasad kwarantanny i nie wychodzą bez przyczyny z domu” – zapewnia Roman.

Fot. BNS/Valdas Kopūstas

Jak twierdzi, na początku były obawy, że wszystkie potrzebne dane należy wyszukiwać samodzielnie. „Gdy wychodzisz z domu wyłącznie po produkty spożywcze i bez przyczyny nie łazisz po Niemenczynie, to może się wydawać, że nie dowiesz się niczego o prawdziwej sytuacji w mieście. Można jednak obserwować sytuację i powiadamiać o tym, co się dzieje. Byłoby jednak fajnie, gdyby władze mogły informować o zmianach np. drogą SMS-ową. Teraz sporo wiadomości znajdujemy na grupach na „Facebooku”, poświęconych Niemenczynowi” – twierdzi rozmówca.

Roman jako jeden z pierwszych mieszkańców Niemenczyna zarejestrował się na zrobienie badania w punkcie mobilnym. W sobotę na najbliższe kilka dni nie zostało już wolnych godzin. „Dzwoniłem w sobotę rano, dlatego miałem szczęście i umówiłem się na zrobienie badania już następnego dnia. Moja rodzina, która dzwoniła trochę później, została poinformowana o tym, że nie ma wolnych godzin w sobotę i niedzielę. Nie wiem, kiedy wszyscy mieszkańcy będą zbadani, może w ciągu tygodnia uda im się to zrobić” – tłumaczy Mikielewicz portalowi zw.lt.

Nastroje mieszkańców jednak są dobre, nie ma paniki, uważa Roman. „Mamy pełno jedzenia. Nie było u nas żadnych problemów z kupnem papieru toaletowego, jak w innych krajach” – śmieje się. „Większość mieszkańców Niemenczyna mieszka we własnych domach, posiada zatem własne duże podwórko. Kto się nie boi, ten może i wyjść na dwór” – dodaje.

Grupy policyjne, dyżurujące przy wjeździe do Niemenczyna, również działają sprawnie, uważa Mikielewicz: „Mieszkam niedaleko od jednego z takich punktów, więc nocą również widzę płonące czerwone światła – ludzie dyżurują”.

Fot. BNS/Žygimantas Gedvila

„Trochę ciekawym” rozmówca nazywa podejście władz do sytuacji po tym, gdy wirus zaczął się szerzyć po Niemenczynie. Oprócz komunikatów oficjalnych, są również informacje, które szerzą sami mieszkańcy. Według Romana, już 3 i 4 kwietnia można było usłyszeć o wypadkach zachorowań na COVID-19 w zakładzie krawieckim „Vilnika”. Jednak aż do świąt praca tam miała iść w pełnym trybie. „Teraz pojawiają się komunikaty, że pierwsze zachorowania zostały potwierdzone 7 i 8 kwietnia. Więc przed świętami wszyscy mieszkańcy zdążyli zrobić zakupy w sklepach. Powstaje pytanie – dlaczego mieszkańcy wiedzieli o szerzącym się wirusie, a osoby poza Niemenczynem – nie? Być może, nikogo to nie interesowało” – pyta retorycznie Mikielewicz.

Rozmówca podkreśla też, że zakład „Vilnika”, wbrew informacjom, nie znajduje się na terenie Niemenczyna, tylko we wsi Pučkalaukis, czyli nieopodal miasteczka. „Gdyby pojawiły się informacje, że koronawirus został zdiagnozowany u pracowników zakładu krawieckiego we wsi Pučkalaukis, to by nikt się tym nie zainteresował. Niemenczyn w nagłówku tekstów prasowych przyciąga jednak uwagę. Trzeba też mieć na myśli, że „Vilnika”, jak i „Senevita”, znajdują się poza granicami terenu odizolowanego, czyli każdy może tam dotrzeć” – tłumaczy Roman.

„Oblężenie” Niemenczyna polega na tym, że wszyscy jego mieszkańcy, którzy pracują w Wilnie – a takich jest większość – spokojnie mogą jechać do stolicy. Ja bym zrobił tak, żeby ludzie nie mogli jednak tak spokojnie się przemieszczać. Inaczej to nie jest kwarantanna, tylko jakiś eksperyment, miejsce do testowania ludzi. Z drugiej strony, może zrobienie każdej osobie takich badań wyjdzie na dobre?” – pyta mieszkaniec odizolowanego Niemenczyna.

PODCASTY I GALERIE