„Przyjeżdżam do Wilna z radością, ale też z wielkim sentymentem. Kiedy samolot lądował i patrzyłam na światełka miasta, uświadomiłam sobie, że po tym mieście chodziła moja mama, dziadkowie i chyba pradziadkowie. To jest ziemia mojej rodziny, moje korzenie. W Wilnie zawsze towarzyszy mi wzruszenie” – opowiada Maryla Rodowicz, która przyleciała do Wilna na koncert z okazji 50-lecia działalności artystycznej.
Finałowa trasa Maryli Rodowicz to 24 wyjątkowe koncerty, wypełnione ponadczasowymi przebojami oraz utworami z najnowszej płyty. „Diva Tour” to również spotkania z fanami i sympatykami i wspólne celebrowanie jubileuszowego czasu na scenie. Jak zapowiadają organizatorzy, wyjątkowość wydarzenia podkreśli oryginalna scenografia teatralna oraz efekty multimedialne.
Królowa polskiej sceny przyleciała do Wilna z synami, którym chce pokazać miasto. Przede wszystkim kościoły związane z historią jej rodziny – Bernardyński, gdzie mama Maryli przyjmowała pierwszą komunię, świętego Ducha, gdzie babcia śpiewała w chórze.
„Na pewno pójdziemy do Ostrej Bramy. Jest to ważny ołtarz dla wszystkich Polaków, moja babcia mi opowiadała, że do kaplicy szło się po schodach na kolanach. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz byłam w Wilnie, widziałam te stare schody wytarte przez kolana wiernych” – wspomina piosenkarka.
Z synami wybierze się także na Cmentarz Bernardyński, gdzie spoczywają jej dziadkowie i siostra mamy. „Wszystkie kwiaty, które otrzymam po koncercie, na pewno tam położę”.
„Nie chciałabym, żeby tu się coś zmieniało, bo Starówka Wilna jest piękna w takiej właśnie postaci. Na tym polega urok tego miasta, Wilno jest po prostu piękne” – podkreśla Maryla Rodowicz. Jak dodaje, chętnie rozdaje autografy na ulicy i zgadza się na zdjęcia z fanami.
Diva polskiej sceny pamięta też wszystkie koncerty w Wilnie. Te bardziej kameralne – jak w 1987 roku na Górze Trzykrzyskiej, kiedy przed ludźmi siedzącymi na zboczach wystąpiła sama tylko z gitarą, jak i te spektakularne jak koncert z okazji Międzynarodowego Zjazdu Wilniuków, podczas którego plac Ratuszowy pękał w szwach.
„Czuję się zaszczycona, że jestem w tym mieście i będę czuła tę wyjątkową energię” – mówi Maryla Rodowicz.