„Ataki informacyjne stają się swego rodzaju codziennością frontu wojny informacyjnej. Mówię czasem, że powtarza się obecnie sytuacja z czasów Zimnej Wojny, kiedy po zachodniej stronie Muru Berlińskiego sowieci przeciwko ówczesnemu NATO stosowali, jak to wówczas określano, „aktywne środki”. Dezinformacja miała wówczas inną nazwę, ale dokładnie tak samo próbowano zdyskredytować czy to żołnierzy NATO, czy ćwiczenia wojskowe, które się odbywały. Stosując alegorię Muru Berlińskiego, dzisiaj to my jesteśmy po tej zachodniej stronie, i wojna informacyjna trwa” – podkreśla ekspert.
Jak przypomina, już wcześniej widzieliśmy niejedną falę kampanii dezinformacyjnych, między innymi skierowaną osobiście przeciwko dowódcy batalionu niemeckiego stacjonującego na Litwie. Niedawno w związku z przybyciem na Litwę batalionu żołnierzy amerykańskich, z oficjalnej poczty Ministerstwa Spraw Zagranicznych został rozesłany fałszywy komunikat, dotyczący założenia na Litwie stałej bazy USA, dysponującej bronią jądrową.
„Jest to nasza współczesna rzeczywistość i musimy być na nią gotowi. Trzeba nauczyć się rozmawiać ze społeczeństwem, jak odróżnić fake newsy, jak nie dać się oszukać” – zauważa Maliukevičius.
„Największym wyzwaniem są współczesne możliwości technologiczne – jak szybko fake newsy mogą się rozprzestrzeniać, na przykład dzięki wykorzystaniu mediów społecznościowych, blogów, fałszywych petycji, zasobów cybernetycznych. W tej sytuacji szybkość reakcji na fake news staje się szczególnie ważna, wręcz priorytetowa. Obecna szybkość reakcji jest wystarczająco efektywna, pochwaliłbym zwłaszcza czujność mediów, które krytycznie podchodzą nawet do fałszywych wiadomości rozsyłanych z oficjalnych kont instytucji państwowych” – ocenia politolog.
Czy, skoro trwa wojna informacyjna, obie strony mogą stosować niedozwolone chwyty?
„Sądzę, że nie powinniśmy godzić się na zasady gry, które chciałby narzucić Kreml. Czasem można dostrzec takie zapędy – chęć przypinania łatek podczas dyskusji, stosowania jedynie strategii zakazów, odcięcia się. Jest to najłatwiejsza droga, i byłaby ona najbardziej korzystna dla Kremla i Władimira Putina. Nasze zwycięstwo w tej walce jest możliwe tylko wtedy, kiedy dostrzeżemy długoterminową perspektywę. A w tej długoterminowej perspektywie najważniejsze jest zaufanie i reputacja. Jeżeli zaczniemy, jeżeli media zaczną prowadzić taką samą wojnę informacyjną, stracą swój najważniejszy zasób – wiarygodność”.
Komentując niedawne wypowiedzi prezydenta Francji Emmanuela Macrona na temat „śmierci mózgowej NATO”, Maliukevičius podkreśla, że nie ma jednak powodów do zwątpienia w solidarność Sojuszu.
„Pogłoski o śmierci NATO są przedwczesne. Wyzwanie jest oczywiście ogromne, ponieważ podstawą istnienia Sojuszu jest wiara w artykuł piąty Paktu Północnoatlantyckiego – atak przeciwko jednemu z członków jest atakiem przeciwko wszystkim. Jeżeli ktoś ostrożnie zaczyna zastanawiać się nad celowością NATO, wywołuje to oczywiście zrozumiałą nutkę niepokoju. W przypadku Donalda Trumpa ta retoryka była wyraźnie skierowana w kierunku perspektywy finansowej. W przypadku Macrona, wygląda na to, że Francja i sam jej prezydent poszukuje własnego miejsca w konkurencji politycznej z Niemcami, i z lekkiej ręki wciąga w tę dyskusję NATO. Nie sądzę jednak, że na Kremlu z tego powodu otwierają szampana. Aczkolwiek nie wątpię, że zostanie to wykorzystane w programach Kisielowa czy Sołowjowa”.
„Sceptycznie oceniam tezy, że pierwszym celem po Ukrainie dla Putina byłyby Litwa, Łotwa czy Estonia. Są to państwa członkostwie NATO. Koszty takiego przedsięwzięcia dla Putina byłyby nieporównywalne do sytuacji z Ukrainą. Oczywiście, możliwy jest kontrargument, że potencjalny sukces również byłby nieporównywalnie większy. Myślę jednak, że do przeprowadzenia tego rodzaju awantur Kreml ma niestety jeszcze inne możliwości – Mołdawię czy inne sąsiadki Rosji, które dokonały nie tak udanych wyborów politycznych” – mówi Maliukevičius.