Skandal, który wybuchł w przeddzień, w trakcie i po 15. Zjeździe ZPL nie był dla mnie zaskoczeniem. Jeszcze w 2016 roku, uczestnicząc jako wiceprezes Polonii Świata w obradach Forum Polonii Amerykańskiej w Rzeszowie, dowiedziałem się, że w przeddzień, pełniący wówczas obowiązki wice ministra spraw zagranicznych RP Jan Dziedziczak instytucjom współpracującym z Polonią nakreślił zadanie potrzeby zmiany prezesów Kongresu Polonii Amerykańskiej oraz Związku Polaków na Litwie. Dlatego niewiele się dziwiłem, gdy przez ostatnie półtora roku doświadczałem pewnego rodzaju szantażu, prób upokorzenia i oszczerstw. Miałem świadomość, że dzieje się to za sprawą jednego człowieka, który gorliwie wykonuje to zadanie. Jest to prezes zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” Mikołaj Falkowski. Przechodziłem więc po prostu nad tym do porządku dziennego, do spraw ważnych i ważniejszych, niezbyt się przejmując intrygami. Chociaż, owszem, rodziły one wewnętrzny sprzeciw i chęć przeciwstawienia się.
Jestem wdzięczny delegatom Zjazdu za okazane zaufanie. Podziwiam i szanuję ich stanowczość oraz podjętą decyzję pomimo różnego rodzaju prowokacyjek i pomówień. Dziękuję za tak liczne próby dodania mi otuchy i pewności siebie. To prawda, sytuacja nie należy do przyjemnych, ale bywały też gorsze. To, co nas nie zabije, to wzmocni. Trzeba tylko to przeżyć. Rozumiem i podzielam zdanie, że dłużej milczeć nie mogę. Przede wszystkim członkowie ZPL mają prawo wiedzieć, co tak naprawdę się dzieje i dlaczego. Pomimo uczucia wstrętu do tych intryg i fałszu, muszę wszystko od nowa przypomnieć. Praktycznie raz w życiu spotkałem się z Falkowskim w siedzibie rządowej fundacji w Warszawie, prezesem zarządu której został on mianowany w końcu
2016 roku. Pech chciał, że właśnie tego roku, po raz pierwszy po wielu latach, „Nasza Gazeta” – tygodnik ZPL – otrzymała wsparcie finansowe z Senatu RP poprzez tę, jak się okazało, wrogą dla ZPL fundację. Do tego czasu dotacje były albo symboliczne, albo wcale ich nie było, mimo to, że jest to jedyna gazeta społeczna, integrująca Polaków z całej Litwy zrzeszonych w szeregach ZPL. Pierwszeństwo zawsze miały wybrane „wielkie” tytuły, portale i radio prywatne. Przyznana tamtym roku dotacja była dla nas relatywnie duża, przy podpisaniu umowy koszty wydawania gazety zawczasu nie zostały dokładnie obliczone i nie były dokładnie podzielone według rodzaju wydatków.
Rozliczenia dotacji z Polski odbywają się w następujący sposób: my wystawiamy swoją fakturę do fundacji na całą kwotę, jeżeli projekt jest całkowicie zrealizowany. Później do tego dołączane są załączniki – kopie rachunków potwierdzające wydatki według ich rodzajów zawartych w umowie. W przypadku gazety są to koszty druku, koszty przygotowania materiałów do druku (skład, łamanie, korekta itd.). W naszym przypadku osoba przygotowująca rozliczenie śmiało wypisała fakturę na całość dotacji, bo gazeta ukazywała się regularnie, więc, mówiąc językiem urzędowym, „projekt był zrealizowany w 100 proc.”. Później, przy kopiowaniu załączników, powstały problemy – zauważyliśmy, że nie mieścimy się w kwocie według rodzajów wydatków i pozostają niewykorzystane środki na druk tygodnika, zaś na inne wydatki zostały określone zbyt małe kwoty. Stało się jasne, że potrzebna będzie korekta wydatków. Co w zasadzie zdarza się dość często i taka korekta przy rozliczeniu jest dopuszczalna. Sama fundacja może przesunąć wydatki z jednego rodzaju na inny w wymiarze do 15 proc. Jeżeli korekta ma być większa, poważniejsza, to fundacja zwraca się do Kancelarii Senatu RP, która albo uznaje zasadność zmian, albo nie. Jeżeli nie uznaje, wówczas pieniądze należy zwrócić. W przeszłości takie przypadki się zdarzały i Kancelaria Senatu zawsze uznawała nam zasadność zmian.
W biurze Zarządu Głównego ZPL, faktycznie w trybie społecznym, przygotowywane są rozliczenia kilkudziesięciu projektów z oddziałów z całej Litwy. Więc ten projekt, wymagający korekty i zmian rodzajów wydatków bezpośrednio w fundacji, po wstępnych przymiarkach i próbie na roboczo określenia sum wydatków na całość dotacji, w końcu odłożono, by zdążyć na czas rozliczyć te projekty, gdzie wszystko gra. Nie zwrócono uwagi na preliminarne załączniki, które pozostały przy naszej fakturze, gdyż i tak było wiadomo, że wszystko jest do zamiany. W dodatku tak się stało, że czasowo nie mieliśmy dostępu do banku PKO, a sprawa była paląca. Nie traktowaliśmy tych załączników w sensie formalnym jako dokumentów, był to raczej wariant roboczy obliczania kwot do pełnej dotacji. Śpieszyliśmy się, gdyż nowo mianowany prezes zarządu fundacji Mikołaj Falkowski wraz z solidną delegacją pracowników w tym czasie przez kilka dni był w Wilnie. Wiedzieliśmy, że M. Falkowski zapoznaje się z polskimi organizacjami, jego ludzie przyjmują rozliczenia od tych, kto ma je przygotowane. Wiadomo, każdy chce zaoszczędzić czas i środki na dodatkowym wyjeździe do Warszawy z rozliczeniem dotacji. Niby wszystko normalnie, tak jak ma być. W dodatku, w biurze ZPL spodziewano się wspólnie z pracownikami Falkowskiego przeanalizować te rozliczenia, z którymi powstały problemy. Dotychczas tak zawsze było, gdy pracownicy fundacji przyjeżdżali do organizacji. Tu, na miejscu, są wszystkie oryginały dokumentów, więc prawie wszystko można rozstrzygnąć od ręki.
I jakież było nasze zdziwienie, gdy M. Falkowski ze swą delegacją nie raczył nawet zajrzeć do biura, bądź co bądź największej, czołowej polskiej organizacji. Nowo mianowany prezes wyjechał z Wilna, nie chcąc nawet nas poznać. A gdy przedstawiciele ZPL sami przywieźli dokumenty do fundacji i poprosili, by zechciano je przejrzeć w ich obecności, gdyż niektóre z nich są do wymiany, usłyszeli, że nie ma takiej potrzeby. „Proszę zostawić, wszystko sprawdzimy i za jednym razem wszystko zamienicie, co będzie do wymiany” – tak nam powiedziano. Nikt nawet w najkoszmarniejszym śnie nie mógł przewidzieć, co ci ludzie z tym zrobią.
A przecież to była normalna praktyka. Robotę wykonaliśmy, projekt zrealizowaliśmy, pieniądze zostały wydane. Niektóre organizacje nawet po kilka razy jeżdżą do Warszawy, by potwierdzić wydatki. ZPL zawsze był stawiany za przykład w tej sprawie. A tu proszę – korupcja, przestępcy… Okrzyknięto na całą Litwę i połowę Polski. A przecież nikt nie miał żadnego interesu coś świadomie fałszować, kogoś oszukiwać, czy, jak twierdzi Falkowski, zatajać przed fundacją. To nie są papiery, za którymi idą jakieś pieniądze, czy mogą przynieść komuś inną korzyść… Osobiście udałem się do Warszawy z oryginalnymi dokumentami, żeby ostatecznie rozliczyć dotację na gazetę i nie tylko. Od początku byłem zszokowany. Prezesa Falkowskiego widziałem pierwszy raz w życiu. Czułem jednak nie tylko brak najmniejszej życzliwości, ale otwartą wrogość.
Spotykałem się z takim stosunkiem na Litwie, wiadomo, żyjemy i działamy nie zawsze w przychylnej atmosferze. Ale na tak otwarcie wrogie traktowanie w Polsce nie byłem i nie jestem przygotowany. Oczekiwałem, że zamienimy koszty w ramach tych 15 przewidzianych procent, gdzieś zaliczymy wydatki na gazetę nie objęte w rozliczeniu… Ale nie było o tym mowy. Sam prezes fundacji coś liczy, oskarża, z jakimiś papierkami co chwila biega do innego pokoju do prawnika, będąc w korytarzu wciąż do kogoś telefonuje. Ponadto żąda kodu dostępu do rachunku bankowego ZPL, bo sam musi wszystko policzyć… Naliczył kilkadziesiąt tysięcy złotych. Licz, panoczku, licz, rób co ci się rzewnie podoba… Już wiem, że taka pomoc, to żadna pomoc. Nie chcę jej i nie chcę dalej z tym człowiekiem prowadzić dialogu i dyskutować. To nie ma sensu. Zwróciliśmy fundacji całą kwotę, naliczoną przez Falkowskiego, wraz z odsetkami. Jestem przekonany, że Falkowski świadomie zajął wobec ZPL wrogą postawę, że gorliwie wykonuje zadanie. Teraz rozumiem, że Falkowski też nie dopełnił swoich obowiązków.
Prawnicy z Warszawy przekonują mnie o tym, by teraz powołać Falkowskiego do sądu, by zwrócił pobrane pieniądze. Gazeta ukazywała się regularnie, co oznacza, że projekt został zrealizowany, a koszty były w sumie dwa razy wyższe, niż przyznana kwota dotacji. Należało tylko odpowiednio rozdzielić wydatki na poszczególne rodzaje prac. O tym, że można wprowadzać korekty i zmiany świadczy też taki fakt. Zgłosiliśmy do fundacji, że jeden z mniejszych oddziałów nie wykorzystał dotacji i mamy do zwrotu ponad 6 tys. zł. Już po skandalicznym „rozliczeniu” „Naszej Gazety”, zatelefonowano z fundacji nalegając, by Związek tych pieniędzy nie zwracał, tylko rozliczył się z innych swoich wydatków, że prezes na to pozwala. Jednak cały czas miałem w pamięci te szatańskie błyski w oczach Falkowskiego, więc poprosiłem, by takie pozwolenie dał na piśmie. Nie odezwał się więcej. Kwota została zwrócona. Dzisiaj miałby dodatkowy powód twierdzić, że nie wszystkie projekty zostały zrealizowane, a dotacja rozliczona itd. Chociaż i tak to twierdzi. Nie wiem na jakiej podstawie, chyba jednak coś wymyślił…
Na pierwszym, po wynikłych opisanych wydarzeniach, posiedzeniu 30-osobowej Rady ZPL poinformowałem szczegółowo obecnych o skandalicznym rozliczeniu dotacji na „Naszą Gazetę”. Stwierdzono, że najprawdopodobniej przyjaciela w osobie nowo powołanego prezesa fundacji Falkowskiego mieć raczej nie będziemy, więc należy jeszcze bardziej wzmóc kontrolę nad rozliczeniami dotacji z Polski, by wyłączyć jakiekolwiek błędy i nieprawidłowości w księgowości.
Były też sprawdzenia i praca komisji rewizyjnej. Nie stwierdzono naruszeń. Nie zginęła ani jedna złotówka, księgowość jest prowadzona zgodnie z przepisami prawa litewskiego. Bo w naszych warunkach zawsze mogliśmy oczekiwać uderzenia z tej strony. Ale, przepraszam, nie z tej, z której nastąpiło… Nie mieć przyjaciela to jedno, ale mieć otwartego wroga, to co innego. Półtora roku faktycznego szantażu. Falkowski straszył prokuratorem, domagał się dymisji kierownictwa Związku, podejmował różnorakie próby zniesławienia i upokorzenia prezesa ZPL… Wydawało się, że specjalnie był wynajęty do ścigania i zniszczenia Związku Polaków na Litwie. Wszystko to wyglądało trochę nieprawdopodobnie. Nie chcieliśmy więc przed czasem wynosić tych spraw na publiczne forum. Ale przed Zjazdem nasi adwersarze sami nie wytrzymali… Ostatnio
Falkowski wydaje oświadczenie według swoich interpretacji, insynuacji, rzuca wiele oszczerstw – jako Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”. O dziwo! W dwóch językach: po polsku i po litewsku. Po co? Ano z nadzieją, że trafi to do antypolskich sił litewskich, które potrafią dokończyć dzieła, które prowadził ostatnio Falkowski – zniszczyć ZPL jako silną, liczącą się strukturę. Po co i komu to było potrzebne? Gdyby fundacja, jako operator dotacji, faktycznie zarabiająca na tym, czym zajmuje się społecznie m.in. ZPL, zechciała wykonać swoje obowiązki, pochylić się nad rozliczeniami, czy tu w Wilnie, czy w Warszawie, sprawdzić wszystko rzetelnie, życzliwie zaaprobować wydatki, które można zaaprobować, resztę odrzucić… Gdyby Falkowski stawiał sobie za cel pomagać, jak to czynią inne fundacje i instytucje w Polsce. Gdyby poczuwał się do obowiązków, za które mu płacą gażę… Wszystko by było inaczej. Ale zechciało mu się za wszelką cenę, na początek, zmienić kierownictwo ZPL na bardziej uległe. Ma tu swych przyjaciół, naktórych stawiał. Niestety, żaden z nich nigdy nawet nie był członkiem Związku. Wygląda więc to na marzenie ściętej głowy.
Jest to pierwsza informacja w zarysie i moje rozważania o zaistniałej sytuacji. Sprawa dopiero się rozkręca. Będę więc na bieżąco informował członków ZPL i Czytelników gazety, co się dzieje wokół nas i w nas samych. Szkoda, oczywiście, czasu, który można wykorzystać z lepszym pożytkiem dla polskiej sprawy. Ale cóż ty, człowieku, na to poradzisz!
Michał Mackiewicz, prezes Związku Polaków