
Małgorzata Kozicz, zw.lt: Przyjeżdża Pan do Wilna po dłuższej przerwie. Jakie emocje towarzyszą Panu przed występem?
Janusz Laskowski: Przyznam się szczerze – kiedy otrzymałem propozycję wystąpienia w Wilnie, przyjąłem ją z przyjemnością. Czekałem na koncert z pewnym napięciem, z każdym dniem było coraz bliżej, no i jestem. Przywiozłem wiosnę, słońce dla wszystkich, przywiozłem swoje uczucia dla was, które pokażę jutro. Byłem w Wilnie już trzy razy grając koncerty: w Domu Kultury Polskiej, w hali sportowej, która już nie istnieje, oraz na dożynkach w moich ukochanych Solecznikach. O Solecznikach napisałem nawet piosenkę na prośbę mera Zdzisława Palewicza.
Czyli ten duch Wileńszczyzny jest Panu dobrze znany?
Lubię dużo wiedzieć, dużo czytać. Gdziekolwiek wyjeżdżam, staram się poznać, dowiedzieć, co się dzieje w tym mieście, kraju. A w Wilnie dzieją się piękne rzeczy.
Z jakimi uczuciami przyjeżdża Pan do Wilna jako Polak – wiemy, że to miasto wzbudza u wielu rodaków sentymenty?
Jestem artystą wierzącym, lubię będąc w dowolnym mieście zobaczyć obiekty sakralne. A w Wilnie jest co obejrzeć i z przyjemnością następnego dnia po koncercie wybiorę się na wycieczkę. Będziemy mieli przewodnika, więc zobaczę wszystkie najważniejsze miejsca. Podczas ostatniego mojego pobytu wiele zabytków, kościołów było w stanie opłakanym, ale mam nadzieję, że zmieniło się na lepsze. Jadąc od strony zachodniej z perspektywy czasu widzę, że Wilno się zmieniło. To piękne miasto. Ubolewam tylko, że Góra Giedymina troszkę się rozsypuje.
Jestem pewna, że podczas koncertu sala będzie śpiewała z Panem wszystkie najbardziej znane przeboje. Ale jak się czuje artysta, kiedy piosenki już żyją własnym życiem?
Rzeczywiście żyją swoim życiem, i to w całej Europie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, gdzie tylko są Polacy. Jestem z tego ogromnie dumny, że moja praca nie poszła w zapomnienie. Wszystkie koncerty, które grałem i gram, odbywają się na żywo, nie korzystam z playbacku. Do Wilna przyjechałem z wielką życzliwością i myślę, że wspólny czas w sali koncertowej Compensa powinien dać nam obopólną przyjemność. Przyjechałem właśnie w tym celu, żeby zaśpiewać całą retrospekcję moich wielkich przebojów jak również nowych piosenek, bo jeszcze nie stawiam kropki.
Wciąż powstają nowe piosenki?
W ubiegłym roku jeździłem z zespołem do Chicago, na ten występ stworzyłem płytę „Być razem blisko” – ten tytuł nosi również koncert w Wilnie. Płyta zawiera moje największe przeboje, ale są również piosenki, które być może jeszcze nie dotarły do Wilna. Przywiozłem płytę, którą po koncercie, albo w przerwie, chętnie podpiszę i spotkam się z moją ukochaną wileńską publicznością.
Pana przeboje opowiadają o rzeczach prostych, ale bliskich dla wielu. Czy Pana zdaniem z latami zmienia się odbiór publiczności, te wartości, którymi można przemówić do ludzi w piosenkach?
Nie starałem się nigdy być na śniadanie, na obiad, na kolację i jeszcze w nocy. Moje piosenki zawierają różne aspekty życia. Jestem romantykiem, melancholijnie podchodzę do różnych spraw. I jeżeli po latach jestem zapraszany ponownie, także do pięknego Wilna, to znaczy, że warto pisać, warto tworzyć i warto przedstawiać swoim słuchaczom wszystko, co ma się w sobie.
W „Kolorowych jarmarkach” śpiewa Pan „kiedy patrzę hen za siebie, w tamte lata co minęły…”. Jak w Pana przypadku wypada ten bilans: „co wygrałem, a co diabli wzięli”?
Zawsze jest coś jeszcze do zrobienia. Po ziemi stąpałem uczciwie, ciągle dużo pracuję, podróżuję. Mam taką piosenkę: „Nigdy nikomu niczego nie zazdroszczę, jak coś mam, to rozdam, nigdy się nie złoszczę”. Zdrowie mi dopisuje, a to najważniejsze. Jeśli chodzi o „Kolorowe jarmarki”, ta piosenka przyniosła mi wiele radości, chociaż recenzje bywały różne. Objeździłem z nią cały świat. Została przetłumaczona na 12 języków, włącznie z japońskim. Myślę, że każdy, kto słucha „Kolorowych jarmarków”, ma swoją wizję dzieciństwa, młodości. Ja takowe posiadam i zamierzam jeszcze napisać drugą część „Kolorowych jarmarków”.
A jako słuchacz jak Pan ocenia dzisiejszą scenę polską?
Wybaczy Pani, ale w pewnym sensie nie wolno mi mówić, kogo ja lubię, nie chciałbym kogokolwiek wyszczególniać. Lubię słuchać muzyki poważnej, w Białymstoku, gdzie mieszkam, wybudowano jedną z najnowocześniejszych na świecie oper, jak tylko odbywają się jakiekolwiek premiery, z przyjemnością wybieram się z małżonką. Natomiast najlepszą dla mnie sprawą zawsze byli Beatlesi. Nie mówię, że się wzorowałem, ale byli oni wielką inspiracją. Lubię też zaśpiewać rock’n’rolla i potrafię to zrobić. Mojemu sercu i mojemu stylowi jest także bliska muzyka country.