Pierwsza tablica na murze kościoła pojawiła się w 1930 roku. Powstała ze składek rodzin, które utraciły na wojnie swoich synów i braci – tych, których nazwiska widnieją na liście.
„Ktoś dołożył się finansowo, ktoś zadbał o materiały budowlane, był to piękny gest rodzin, które dotknęło wspólne nieszczęście. Do ustanowienia tej tablicy przyczynił się także mój ojciec, który stracił na wojnie brata, a mojego stryja – Michała Korwelisa” – opowiada pani Bronisława Nowak z domu Korwelis.
Przez lata tablica pozostawała na kościele, był to jednak okres, kiedy nie mówiono o prawdziwej historii.
„Rozmawialiśmy o tym w domu, ale dopiero po odzyskaniu niepodległości można było powiedzieć otwarcie i odważnie, że to byli legioniści, żołnierze Piłsudskiego” – mówi pani Bronisława.
Od dawna nosiła się z pomysłem odnowienia tablicy, na której z upływem czasu zatarły się litery. Wspierali ją w tym zamyśle bracia. Pani Bronisława wzięła jednak na siebie zarówno wszelkie sprawy organizacyjne, jak i finansowe – jest jedynym darczyńcą. Podkreśla swoją wdzięczność wobec Władysława Korkucia z Klubu Weteranów AK, proboszcza kościoła p.w. św. Michała Archanioła, który z wielkim entuzjazmem przyjął pomysł renowacji tablicy oraz Andrzeja Orłowskiego, dyrektora spółki Žybartuva, która tablicę wykonała.
„Nazwiska na tej tablicy, wszystko to są nazwiska znajomych, sąsiadów, przyjaciół mojego ojca. Nie oczekuję wdzięczności, pomyślałam jednak czasem, że może zadzwoni ktoś z rodzin innych żołnierzy upamiętnionych na tablicy, zainteresuje się. Nikt nie dzwonił. Może dzisiejsze pokolenie nie pamięta o tamtych czasach i nie ma kto im przypomnieć, bo starsi ludzie odeszli. Mimo wszystko cieszę się, że to zrobiłam” – podkreśla Bronisława Nowak.
Historia rodziny Korwelisów zatoczyła koło. Ojciec pani Bronisławy, który na tablicy uwiecznił pamięć swojego poległego brata, po latach – w roku 1943 – wysłał na wojnę swojego syna Józefa. Ten na szczęście przeżył wojnę, po jej zakończeniu osiadł w Polsce.
„Widzę w tym kawał historii nie tylko mojej rodziny, ale całej ziemi wileńskiej. Mój dziadek wysłał syna na wojnę, po latach mój ojciec wysłał swojego syna. Wierzę, że i dzisiaj, gdyby trzeba było, nasi młodzi chłopcy poszliby i walczyli za wolność ojczyzny. Nieważne, do kogo należy tu władza, ważne że jest to nasza ziemia, na której żyjemy” – podsumowuje Bronisława Nowak.