Antoni Radczenko, zw.lt: Nagrałyście wspólnie utwór „Chodziła Mania”. Jak doszło do współpracy?
Katarzyna Żemojcin: Od dawna interesuje się muzyką ludową Wileńszczyzny. Mam sporo śpiewników, m.in. Jana Gabriela Mincewicza. Niestety sama po wsiach nie zbieram piosenek. Kiedyś szukałam śpiewnika Marii Krupowies. Znajomy poradził, żebym się zwróciła do mamy Eli, która mi tę książkę pożyczyła. Byłyśmy znajomymi na Facebooku i co jakiś czas widziałam, że Ela gdzieś tam śpiewa. Zaprosiłam ją również do znajomych, ale żadnego kontaktu poza krótkim spotkaniem w autobusie nie było. Aż do momentu, kiedy w ubiegłym roku spotkałyśmy się na Festiwalu Piosenki Polonijnej w Opolu. Wówczas mogłyśmy nareszcie porozmawiać. Okazało się, że mamy sporo wspólnych znajomych, wykładowców. Pokazałam również szkic przyszłego utworu i o ile pamiętam nie prosiłam nawet o to, aby zaśpiewała.
Elżbieta Oleszkiewicz: Po prostu piosenka mnie poruszyła. Zwierała różne style muzyczne: soul, R’N’B, elektronika. Nie oczekiwałam takiej mieszanki. Myślałam, że to będzie standardowa piosenka folkowa, a tu ludowy został tylko tekst. Generalnie folku bardzo nie lubię. Zniechęcono mnie do niego jeszcze w szkole w Landwarowie, kiedy zmuszano do śpiewu w ludowym zespole „Prząśniczka”. Nie chciałam tam śpiewać i dlatego musiałam zmienić szkołę. Wyglądało to następująco, wszystkie stopnie miałam bardzo dobre 9-10, ale z muzyki niestety tylko 6. I wszystko z powodu tego, że nie chciałam śpiewać w zespole. Kiedy jednak zaczęłam współpracować z Kasią, to również sięgnęłam po ten śpiewnik mojej mamy i zobaczyłam, że wiele piosenek na przykład można przerobić na jazz.
Katarzyna Żemojcin: Nie rozumiem, dlaczego dotychczas nie powstała żadna przeróbka rockowa wileńskich piosenek ludowych. Jeśli spojrzymy na scenę litewską, to tego naprawdę jest sporo. U nas chyba z folkiem pracuje tylko Folk Vibes, który lubię, szanuję i śledzę ich twórczość. To chyba normalne, że są zawsze dwa obozy. Jeden, większy, stoi po stronie tradycyjnego folku, drugi-mniejszy próbuje eksperymentować. Zresztą sama do folkloru trafiłam dosyć późno. Już po studiach. Rafał Jackiewicz, który był wtedy chyba szesnastolatkiem, zaprosił mnie na wyjazd do Polski. I po tym wyjeździe ugrzęzłam w ludowiźnie. Byli tam wykonawcy z różnych państw. Pomyślałam wówczas, że być może jesteśmy zbyt przyzwyczajeni do własnego folkloru i nie zauważamy jego piękna. Folklor z innych państw wygląda dla nas atrakcyjnie, na przykład z Bałkanów, chociaż dla nich jest tak samo przewidywalny. Zrozumiałam, że folklor trzeba poczuć. Płaczę tylko na piosenkach ludowych. Być może teksty są tam proste, ale odzwierciedlają życie minionych pokoleń, które do łatwych nie należało. Bo o czym najczęściej śpiewa się w tych piosenkach? Albo to jakieś bardzo sprośne rzeczy, albo o ciężkiej doli: pracy na roli, czy jak mąż bije żonę. Co prawda jest tam sporo pięknych opisów przyrody. Zawsze kiedy słucham czy czytam jakąś piosenkę, to ją sobie wizualizuję. Jest w folku pewna energetyka.
Antoni Radczenko, zw.lt:Dlaczego waszym zdaniem nikt lub prawie nikt, nie eksperymentuje na Wileńszczyźnie z folkiem. Nawet młodzież, jeśli angażuje się w ludowe granie to wybiera bardziej tradycyjny wariant?
Katarzyna Żemojcin: Nie wiem. Sądzę, że trzeba włożyć sporo pracy. Pracy z samą młodzieżą.
Elżbieta Oleszkiewicz: Może chodzi o to, że u nas muzyką zajmują się głównie amatorzy?
Antoni Radczenko, zw.lt:Dlaczego wybrałyście wariant elektroniczny, a nie zaprosiłyście muzyków do nagrania?
Elżbieta Oleszkiewicz: Chodzi przede wszystkim o czas i pieniądze.
Katarzyna Żemojcin: Dokładnie. Wariant elektroniczny jest po prostu łatwiejszy do realizacji. Bo gdy chcesz nagrać z muzykami, to po pierwsze musisz im zapłacić, bo zawodowy muzyk żyje z muzyki, po drugie bardzo ciężko umówić się z ludźmi na konkretny czas. W tej branży ciągle musisz kombinować, jeśli masz własny projekt. Czy zainwestować w studio, muzyków, czy zrobić teledysk?
Antoni Radczenko, zw.lt:A jaką muzykę słuchacie na co dzień?
Katarzyna Żemojcin: Bardzo różnorodnej. Zaczynając od zespołów metalowych, a kończąc na hip-hopie. Wszystko zależy od momentu, od nastroju.
Elżbieta Oleszkiewicz: Bardziej lubię słuchać muzykę wokalną, ponieważ to mój zawód. Teraz najczęściej słucham popu. Jazz gram od czterech lat i jest bardzo fajny, ale na dłuższą metę męczy. Chce się czegoś nowego. Chcę się eksperymentować.
Antoni Radczenko, zw.lt:A dlaczego startowałaś w krajowych eliminacjach do Eurowizji. Bo o Eurowizji mówi się, że to raczej nie święto muzyki, tylko show czy polityki…
Elżbieta Oleszkiewicz: Po pierwsze, chciałam wypróbować siebie, sama napisałam słowa i muzykę. Po drugie, nie ma co ukrywać – telewizja otwiera wiele drzwi i daje nowe znajomości. Wcześniej kilkakrotnie próbowałam, ale byłam odrzucana. Tutaj napisałam utwór i postanowiłam, że go wyślę. Po złożeniu wniosku, zaczęły nękać mnie wątpliwości – w jaki sposób moja piosenka będzie wyglądała na tle innych, bo sporo zamawia piosenki w Szwecji.
Antoni Radczenko, zw.lt:I jak została odebrana ?
Elżbieta Oleszkiewicz: Jeśli chodzi o zawodowców, to od samego początku Justė Starinskaitė z „Saulės kliošas“ mówiła mi, że to bardzo dobra piosenka i bardzo jej się podoba. Podobnie Vaidas Baumila. Mówiąc szczerze taki stosunek miało zaledwie kilka osób. Inni raczej się nie interesowali. Ot jakaś tam Polka z Landwarowa.
Antoni Radczenko, zw.lt:Czyli do Polaków jest inny stosunek?
Elżbieta Oleszkiewicz: Niestety tak, chociaż moim zdaniem nie powinno tak być. Słyszałam różne komentarze i za kulisami dano mi jasno do zrozumienia, gdzie jest moje miejsce. Ale to dotyczy tylko telewizji. W samym środowisku muzycznym tego nie ma. Młodzi na kwestie narodowościowe raczej patrzą bez uprzedzeń. Zwłaszcza, że na litewskiej scenie jazzowej jest sporo miejscowych Rosjan.
Antoni Radczenko, zw.lt:Czy w ogóle wśród muzyków, artystów jest solidarność zawodowa, czy raczej tylko konkurencja?
Elżbieta Oleszkiewicz: Mogę powiedzieć, że najczęściej konkurencję odczuwa się od tych, którzy nie mają co zaprezentować. Tak było na Eurowizji, chociaż osobiście ze wszystkimi rozmawiałam i tak samo było w Opolu.
Katarzyna Żemojcin: Faktycznie w Opolu odczuwała się konkurencja zanim nastąpiła integracja. Później było lżej. To jest chyba naturalne, jak ludzie przyjeżdżają na większą imprezę, to od razu zaczynają oceniać innych. Zresztą taka chora konkurencja zaczyna się już od szkoły muzycznej, gdzie między sobą zaczynają konkurować nauczyciele, którzy mówią dziecku, że tych lepiej nie słuchaj, tych nie warto, to jest profesjonalne, a to nie. I później to przenosi się do życia dorosłego. W ogóle nie jestem zachwycona naszym systemem edukacji muzycznej. U nas wszystko dzieli się na jazz albo klasykę, a przecież na Zachodzie możesz studiować hip-hop, rock, awangardę. W ogóle nasz system jest zbyt ospały i nie nadąża za tempem życia. Zanim zatwierdzi się jakiś podręcznik lub program, to życie robi kilka kroków do przodu, i podręcznik staje się nieaktualny.
Antoni Radczenko, zw.lt:Czy z muzyki na Litwie da się żyć?
Elżbieta Oleszkiewicz: Mogę mówić tylko o sobie, że można, ale jest bardzo ciężko. Generalnie po studiach muzycznych musisz wybrać albo karierę nauczyciela, albo piosenkarza i wtedy śpiewać tam, gdzie jesteś zapraszana, a nie tylko tam, gdzie by się chciało. Albo jak w moim przypadku i to, i to. Mam prywatne studio na Antokolu i pracuję w szkole muzycznej w Pogirach, gdzie wykładam teorię. Jest fajnie, ale nie mam praktycznie wolnego czasu. Nawet na sen. Wstaję o 7-7.20 i jadę do szkoły na lekcje teorii muzycznej. Na godzinę 15 jadę do studia autobusem, ponieważ nie mam prawa jazdy. Po zajęciach w studiu albo jadę do domu, gdzie szykuję repertuar, albo przebieram się i jadę taksówką na koncert. Wtedy zostaje tylko krótki sen w domu. Od rana znowu szkoła.
Katarzyna Żemojcin: Nie mam zespołu z którym koncertuję każdy weekend. Mam etat w Centrum Kultury w Solecznikach, a to jest naprawdę wymagająca praca, która potrzebuje i odpowiedniego wykształcenia, i odpowiednich umiejętności organizacyjnych. Musisz ciągle ćwiczyć, aby w każdej chwili wyjść na scenę. Prywatnie gram też w zespołach „Solczanie” oraz „Art of music”. Udzielam się jako wolontariuszka w Domu Dziecka w Niemenczynie i ten wolontariat bardzo mi dużo dał. Nawet nie pod względem zawodowym, tylko zwyczajnie ludzkim. Gdy patrzysz na to z bliska, to zaczynasz rozumieć, że twoje problemy nie są wcale takie duże. Pozwala to wypracować pewien dystans. Dodam tylko, że przez ostatnie dwa lata prawie w ogóle nie zajmowałam się muzyką. Chciałam zmienić zawód i zostać fryzjerką. Chociaż ostrzyc nie potrafię, ale jestem specjalistką w myciu głowy. Przez pół roku myłam głowy w salonie piękności. Taka przerwa bywa bardzo potrzebna do zastanowienia się nad sobą.
Antoni Radczenko, zw.lt:Dlaczego wróciłaś do muzyki?
Katarzyna Żemojcin: To spowodowało Opole. Wyjechałam z solecznicką ekipą, która była bardzo fajna. Wszyscy mi zaczęli mówić, dlaczego nie grasz, wracaj.
Antoni Radczenko, zw.lt: Czyli faktycznie życie muzyka nie jest łatwe. Jest dużo historii, że artyści dużo piją. Jak jest u was z alkoholem?
Katarzyna Żemojcin: Powiem tak, że chyba wszyscy wiedzą jak wyglądają wyjazdy zespołów amatorskich. Trzeba jednak uwzględnić, że to dla nich tylko hobby, więc mogą się rozluźnić. Nie jest dla nich sprawą być czy nie być, że jakaś nuta będzie mniej idealna. Nie twierdzę, że to nie ważne, ale mimo wszystko mogą sobie na to pozwolić. Natomiast kiedy to jest praca, to jest jak w innych zawodach, po prostu nie możesz sobie na to pozwolić.
Elżbieta Oleszkiewicz: Dokładnie, kiedy wyjechałem do Opola, to z nikim nie imprezowałam. To byłoby nie fair względem słuchaczy. Musiałam pokazać się publiczności z jak najlepszej strony. Chodzi też o szacunek względem samej siebie.
Artykuł powstał w ramach projektu „Ludzie Znad Wilii”, który jest finansowany przez Departament Mniejszości Narodowych przy rządzie Litwy.