Iza Rutkowska: Chcę pokazać, że świat ma różne kolory

Iza Rutkowska - to artystka zajmująca się projektowaniem przestrzeni wraz z jej użytkownikami. Dokonuje niemożliwego - w zabawny sposób zmienia szare budynki na miłe dla oka. Projektantka przybyła do Wilna, aby zmienić przestrzeń klubu dzieci i młodzieży "Šatrija".

Ewelina Knutowicz
Iza Rutkowska: Chcę pokazać, że świat ma różne kolory

Fot. Ewelina Knutowicz

Która jest to Pani wizyta na Litwie?

Jest to prawdopodobnie czwarta albo piąta wizyta. W Wilnie – druga. Tym razem w mieście jestem troszkę dłużej, bo poprzedni raz byłam tu dosłownie przez kilka godzin.

Co Pani może opowiedzieć o projekcie, w związku z którym przyjechała do Wilna?

Zostałam zaproszona na rezydencję artystyczną w ramach dużego programu „Culture Urban Planning” dedykowanego przekształceniom przestrzeni publicznych w sposób eksperymentalny. Jestem na etapie poznawania miejsc i ludzi, z którymi potencjalnie mogłabym pracować. Zastanawiamy się, co zrobić później, wiosną w Wilnie, aby to było w jakiś sposób pożyteczne dla mieszkańców, którzy będą zaangażowani w różne działania.

Dlaczego akurat „Šatrija” i ten budynek?

Cała ta okolica, w której się znajdujemy, jest uważana za miejsce sypialniane dla Wilna. Ludzie nie spędzają tu ze sobą tak dużo czasu wolnego, jak by mogli. Nie ma do tego infrastruktury, ale w niepozornym budynku centrum kultury dzieje się dużo ciekawych rzeczy. Tylko nie wszyscy o tym wiedzą. Myślę, że warto będzie zacząć prace wokół tego budynku właśnie. Zrobić coś, co pozwoli spojrzeć na niego z innej perspektywy i przyciągnąć więcej ludzi. A potem jak już zgromadzimy ich w jednym miejscu i poznamy lepiej będziemy mogli wychodzić tez w przestrzeń ich podwórek. I zacząć zastanawiać się nad jakością przestrzeni i w razie potrzeby ją przeprojektowywać.

Fot. Ewelina Knutowicz

Jakie wrażenie sprawia post-socjalistyczna architektura tej dzielnicy?

Ja patrzę na budynki w kontekście ich czasowej przemiany w coś innego, co pozwoli zmienić perspektywę mieszkańców, przyciągnąć ich w jedno miejsce, lepiej się poznać, tak, żeby później wspólnie zastanawiać się nad funkcjonowaniem przestrzeni wokół. Czy czują się w niej dobrze, czy raczej chcieliby coś zmienić. Teraz nie mam na to pytanie odpowiedzi. Dowiem się dopiero wtedy, gdy zapytam mieszkańców.

A jak można odczuć, czy ludzie są rzeczywiście zainteresowani, czy po prostu mówią, aby coś powiedzieć?

Rozumiem, że chodzi o sposób prowadzenia badań. Ja zaczynam wszystkie działania od badań pefrormatywnych. Nie jestem zwolenniczką ankiet socjologicznych robionych na ulicy gdzie ludzie się spieszą, nie mają zaufania do pytającego, nie dostają wiele w zamian. Dlatego wykorzystuję metody artystyczne, które pozwalają mi lepiej i na dłużej spędzać z nimi czas, włączać z zabawę. Chcę, aby się zastanowili, co dla nich jest ważne i jakie są ich potrzeby oraz zasoby. Takich rzeczy nie da się zrobić podczas jednego spotkania, należy poznać człowieka, żeby się dowiedzieć, czego tak naprawdę chce. Ale w pierwszym kontakcie nie zatrzymuję ich ankietą, tylko włączam w balet przestrzenny z tancerzami, który zmieniają się w cegły i zamurowują ludzi na czas, w którym nie udzielą nam niezbędnych odpowiedzi. To buduje zaciekawienie ludzi. Dzielimy się później kontaktami i spotykamy się na innych spotkaniach, gdzie projektujemy jakąś instalację lub przestrzeń.

Nie pytam ich jednak, co chcieliby tutaj mieć z architektury. Nie wszyscy są architektami i nie każdy wie, jak należy zaprojektować przestrzeń. Zadaję pytania w sposób bardzo abstrakcyjny. Gdy pracujemy w danym budynku, to bawię się jego technicznymi rysunkami. Pytam ludzi czy w tych rysunkach nie wypatrzyli jakichś zwierząt. Jeśli tak to zastanawiamy się, jakie funkcje miałoby to zwierzę i co można by było z nim robić. Ludzie zaczynają się bawić tymi rysunkami i nie mówią, że tu chcieliby ławkę, tylko, że, na przykład, widzą kota, którego ogon jest tunelem. To jest bardzo abstrakcyjne, ale dla mnie jako projektantki daje pole do rozmów o ich potrzebach, zainteresowaniach, jak lubią spędzać czas.

Co Pani odpowiada osobom, które po całej zabawie stwierdzają, że jednak chcą ławki?

Jeżeli projektujemy jakąś przestrzeń, to ona spełnia te kryteria, jakich chcieli mieszkańcy. Mam jednak poczucie, że ten proces kreatywny wprowadza projektowanie z mieszkańcami na inny poziom. Bardziej chodzi o to, aby każdego włączyć w taki proces zabawy i pozwolić zrozumieć, że są różne potrzeby w przestrzeni. Każdy może chcieć czegoś innego, więc jedna osoba nie może zdominować drugiej. Kiedy projektowanie zaczynamy w grupie już zżytej to jesteśmy dużo łatwiej wypracowywać też kompromisy, albo wpadać na szalone pomysły.

Jak Pani wymyśliła ideę „pytanie i projektowanie przez zabawę”?

W każdych działaniach starałam się aktywować duże dziecko w ludziach. Od tego zaczynam, bo wtedy bardziej się otwierają. Przestają starać się zrozumieć świat, a zaczynają go odczuwać. Jak zaczynałam projektować plac zabaw to uznawałam, że koniecznie musze zrobić to z jego użytkownikami, czyli dziećmi. One często wypatrują np. w chmurach różnych kształtów zwierząt. To samo przeniosłam na zabawy rysunkami technicznymi budynków. A potem odkryłam, że te same metody można przenosić też na osoby dorosłe i np. projektując park wychodzić od pytania co byś robił z parkiem gdyby był postacią.

W związku z tym, jak należy uwolnić to wewnętrzne dziecko i dlaczego jest to tak ważne?

Mam poczucie, że czasami dorośli ludzie w natłoku pracy zapominają o drobnych przyjemnościach. To jest kwestia pewnego stanu umysłu. W momencie, kiedy aktywujemy to wewnętrzne dziecko, to stajemy się bardziej spontaniczni. Wtedy może nas zaskoczyć więcej ciekawych rzeczy w ciągu dnia. Możemy zacząć wyobrażać, że np. szary budynek jest różowy i na dwie minuty zainteresujemy siebie przestrzenią i wyciągnięciem siebie z rutyny. To daje więcej rozwiązań na życiowe problemy.

Fot. Ewelina Knutowicz

W jednym z wywiadów Pani powiedziała, że jedną z misji jest zaciekawienie sztuką ludzi, którzy nie chodzą do galerii. Dlaczego jest to tak trudne?

Nie wydaje mi się to w ogóle trudne. Pochodzę z 200-osobowej wioski gdzie ma galerii sztuki, a jest olbrzymia kreatywność. Dlatego zawsze podobało mi się najbardziej przenikanie sztuki do najnormalniejszego życia. Żeby tak było warto wychodzić z nią do ludzi tam gdzie to normalne życie prowadzą, a galerie raczej takimi miejscami nie są. Tak naprawdę, bardzo wielu odbiorców moich projektów nie wie, że bierze udział w projekcie artystycznym. Czerpią z tego jakąś radość i zabawę. To, co się dzieje potem, jest wielopłaszczyznowe. Każdy z uczestników ma na to inną perspektywę. To jest budowanie relacji z ludźmi i wytrącanie ich z obiegu codzienności. Czułam, że potrafię to robić i robię to dobrze. Jeden z moich pięcioletnich projektów zaczął się od pojawienia się 7-metrowego jeża na podwórku, dzięki działaniom wokół mieszkańcy tak się zmobilizowali, że jesteśmy teraz na etapie przebudowy tego podwórka, które wymagało rewitalizacji.

Pani projekty łączą ludzi z zupełnie różnych obozów politycznych. Jak Pani się to udaje? Jak się zmierzyć z krytyką ludzi, którzy widzą politykę tam, gdzie jej nie ma?

Wszystko jest w jakiś sposób polityczne. Choć politycy schematyzują, żeby budować swoje elektoraty. Ja schematy rozbijam na drobne cząsteczki. Nie chcę dzielić ludzi, tylko szukać tego co ich łączy. To jest naturalne, że ludzie mają różne poglądy. Co nie przeszkadza nam koegzystować. Jak się mieszka na jednym podwórku z sąsiadem o innych poglądach, to fajnie jest pokazać, że jak oni zaczną razem działać, to mogą dużo więcej osiągnąć.
Często mam rozmowy z ludźmi, z którymi pracuję, a którzy mają zupełnie inne poglądy niż ja. Jednak to się odbywa na bazie wzajemnej sympatii i zaufania. Jak się robi takie projekty i aktywuje w ludziach wewnętrzne dziecko, okazuje się, że ludzie są podobni. Być może, sąsiad, którego nie lubili, tak naprawdę nie jest taki zły.

PODCASTY I GALERIE