Inesa Borkowska: Żal mi kwiatów, które trzeba wyrzucać na śmietnik

Kwarantanna ogłoszona na Litwie ze względu na koronawirusa (COVID-19) uderzyła niemal we wszystkie firmy. Wśród tych, które ucierpiały najbardziej, są kwiaciarnie. Od 16 marca wszystkie pozostają są zamknięte, szkolenia florystyczne zostały odwołane, a kwiaty - wyrzucone lub rozdane. O tym, jak kwarantanna zmieniła życie florystek opowiada Inesa Borkowska.

zw.lt
Inesa Borkowska: Żal mi kwiatów, które trzeba wyrzucać na śmietnik

Fot. FB/ Inesa Borkowska

Inesa Borkowska prowadzi trzy kwiaciarnie – jedną w Rudominie i dwie w Wilnie.  „W niedzielę, przed  kwarantanną, mieliśmy jeszcze czas na posprzątanie, a w poniedziałki salony były już zamknięte. Szkoda nam było kwiatów, więc część rozdałyśmy, inne pozostały w salonie. Na poniedziałek mieliśmy zamówienia, które musieliśmy dostarczyć przed południem. Dobrze, że chociaż dostawy do domów nie zostały zabronione… Mieliśmy również zamówienia, w których mieliśmy złożyć życzenia czy gratulacje. Jak to zrobić w czasie kwarantanny? Zostawialiśmy kwiaty na parapetach, przy ogródkach, bez wręczenia i dzwoniliśmy aby ludzi sami je odebrali z podwórka lub wycieraczki. Nasz drugi sklep znajduje się przy ulicy Wileńskiej, jesteśmy więc zależni od wewnętrznych reguł centrum handlowego. Wszystko jest tam zamknięte, nasze stoisko okręcone taśmą z napisem “stop”, nie możemy tam iść, nawet jeśli chcemy. Trzecia kwiaciarnia to mały warsztat-studio, które obecnie dla klientów jest zamknięte. Tymczasem kwiaty są zamawiane i opłacane z góry. Na pewno część z nich wyrzucimy do śmieci. – opowiada florystka, o korektach biznesowych wymuszonych przez kwarantannę.

Inesa już teraz liczy straty i wie, że  będą one ogromne. „Nie mogę jeszcze podać dokładnych liczb, ale już w pierwszych dniach kwarantanny wyrzuciliśmy kwiaty o wartości 1000 euro”.  Jak zauważa, tragiczna  jest również sytuacja hurtowników, u których zamówiła kwiaty. „Żyjemy w zależności od siebie. Zamawiamy u nich, zależą od naszych zamówień, które realizują u hodowców w Holandii” – wyjaśniła.

Fot. FB/ Inesa Borkowska

 Przedsiębiorczyni musiała również zrezygnować z prowadzenia szkoleń z florystyki. „Nie tylko zajmuję się handlem kwiatami, ale także szkoleniami, które odbywają się już ponad 5 lat. Ostatnie miały się odbyć w przedświąteczny weekend dla grupy 25 osób. Musiałem je anulować. Kupiłam kwiaty, które trzeba było wyrzucić, a zamówienie było spore” – powiedziała florystka.  

Pracownicy kwiaciarni obecnie nie pracują,  część z nich jest na urlopach, a części firma płaci za przestój.  Firma ponosi również straty z powodu kosztów wynajmu zamkniętych lokali.

 „Zawarliśmy umowę najmu, więc jesteśmy zobligowani opłacić czynsz. Niektóre lokale są opłacane z góry, więc jeśli nie będziemy prowadzić działalności, nie odzyskamy żadnych pieniędzy” – stwierdziła Borkowska. Co gorsze, jeśli kwarantanna będzie kontynuowana, sklepy będą musiały zostać zamknięte na stałe.

Według Inesy, obecna sytuacja znacznie poważniejsza niż kryzys sprzed 12 lat. Zapytana, co według niej czeka firmę i jak wygląda sytuacja w okresie kwarantanny, powiedziała, że uważa, że część kwiaciarni najzwyczajniej zbankrutuje w  tym okresie. „Wszystko zależy od tego, jak długo będziemy w kwarantannie. Przez dwa, trzy tygodnie możemy postrzegać to jako swoiste wakacje. W naszym własnym kręgu uważaliśmy, że czas przed Wielkanocą – to czas na refleksję, taki spokojny okres, który może pomóc w rozważeniu tego, co dzieje się na świecie w ogóle. Jeśli jednak sprawy będą trwać dłużej, wyobrażam sobie, że będzie to upadek biznesu, nie tylko kwiaciarskiego. Osobiście uważam, że jeśli ograniczenia zostaną przedłużone, nie ma sensu utrzymywać sklepów w mieście, gdzie są bardzo wysokie koszty lokali. Zostawię tylko własny sklep w Rudominie, który teraz również jest zamknięty” – mówi o swoich planach.

Fot. FB/ Inesa Borkowska

“Dziś otrzymaliśmy informację, że prawdopodobnie będzie możliwość wpuszczania do kwiaciarni po jednym kliencie. Nie wiem, jak będzie się to sprawdzać, ale zawsze będę mogła otworzyć drzwi… Będzie to jednak kolejne wyzwanie, trudno powiedzieć, czy klienci się pojawią, czy mam prosić kogoś z pracowników i powrót do pracy, czy ta drobna zmiana nic nie da” – zauważa.

„Mam wielką nadzieję, że wkrótce wszystko się skończy. W rzeczywistości kwiaty stały się już tak codziennym towarem, że nawet nie potrzebowały poważnej okazji, ludzie po prostu kupowali je, aby cieszyć się nimi. Ale nastrój prawdopodobnie będzie teraz inny i ludzie będą potrzebowali czasu, aby wrócić do spontanicznego dawania kwiatów bez okazji i powróci zwyczaj kupowania kwiatów” – mówi Borkowska.

Robertas Bataitis

PODCASTY I GALERIE