– Dobrze pamiętam jednego z moich pacjentów, chorego na raka, – rozpoczyna swoją opowieść Anna Kowalewska, posługująca w hospicjum domowym dla dorosłych, działającym przy Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. – Dziewczyna zostawiła go z dnia na dzień. A on nie mogąc się z tym pogodzić, popadł w głęboką depresję. Zamknął się w sobie całkowicie, unikał kontaktu nawet z rodzicami, bliskimi i przyjaciółmi. Dopiero, gdy jego ciało pokryły rany, którym towarzyszył przeszywający ból, zmuszony był do kontaktu ze mną. Bo potrzebował codziennych opatrunków.
Anna wspomina, jak przez trzy i pół miesiąca codziennie, również w soboty i niedziele, odwiedzała chłopaka, opatrywała jego rany, rozmawiała z nim.
Gdy z powodu wzmożonych krwotoków trafił do szpitala, codziennie odwiedzała go również tam.
– W ostatnim dniu swojego życia, kiedy byłam u niego w szpitalu, powiedział mi: „Anno, gdy umrę, wspieraj, proszę, moich rodziców” – wspomina kobieta. – Spełniłam jego prośbę – dotychczas utrzymuję kontakt z jego rodzicami, znam historię tej rodziny. Ostatnio nie mogłam powstrzymać łez, oglądając nakręcony przez jego rodziców film. Na tych kadrach jest jeszcze taki wesoły, zabawny – śmieje się, tańczy, bawi się na wakacjach… Nie mogę uwierzyć, że tego wspaniałego chłopaka już nie ma.
Od dziecka chciałam zostać pielęgniarką
Anna opowiada, że od małego marzyła o zawodzie pielęgniarki.
– Siostra mojej mamy była pielęgniarką – wspomina kobieta. – Jako dziecko mogłam z bliska przyglądać się jej pracy… Bardzo chciałam być taka jak ona.
Anna urodziła się we wsi Suderwa, nieopodal Wilna. Od najmłodszych lat potrzebowała opieki lekarzy. Co więcej, jako dziecko spojrzała śmierci w oczy.
– Kiedy miałam dwa latka, zachorowałam na zapalenie płuc – opowiada Anna. – Jednak w trakcie badania lekarz z naszej wiejskiej przychodni nie wykrył choroby. Po prostu nie zbadał płuc jak należy, nie wykonał zdjęcia rentgenowskiego. Mama wezwała karetkę dopiero wtedy, gdy zaczęłam sinieć i się dusić.
– Pani dziecko umiera! Gdzie pani była wcześniej?! – wołali lekarze do matki, gdy dziewczynkę przywieziono do szpitala.
Małą Anię przyjęto na oddział intensywnej terapii, gdzie pozostawała nieprzytomna przez wiele tygodni. Lekarze powiedzieli wtedy jej matce, że nie ma nadziei, że dziewczynka nie przeżyje.
– Bóg czuwa nade mną – ze łzami w oczach twierdzi Anna. – Zawsze o tym wiedziałam.
Po półtora miesiąca intensywnej terapii Anna odzyskała przytomność i zaczęła powoli wracać do zdrowia.
Wkrótce dziewczynka mogła usiąść, a niedługo po tym – wstała z łóżka.
Zaproszenie do pracy w hospicjum
– Po raz pierwszy do hospicjum przyszłam, tak samo jak inni, w poszukiwaniu pomocy – wspomina kobieta. – Zaprowadziły mnie tam ból, choroba, rozpacz… Szukałam pomocy dla ojca przyjaciółki, który chorował na nowotwór. O hospicjum wiedziałam tylko tyle, że założyła go jakaś siostra Michaela (siostra Michaela Rak, założycielka i dyrektorka hospicjum, przyp. red.), która w cudowny sposób pomaga tam ludziom.
Siostra Michaela przyjęła Annę, wysłuchała, pokazała hospicjum.
– Razem z siostrą obejrzałyśmy całe hospicjum. Zobaczyłam, jak żyją tam ludzie, jak pracuje personel – wspomina Anna. – Prawdę mówiąc, ogarnęło mnie wtedy niezwykłe uczucie, do dziś pamiętam, jak dreszcze przeszywały mi ciało.
Rozmowa z siostrą Michaelą przebiegła w pogodnej atmosferze i, rzec by można, miała pomyślny skutek. Ojciec przyjaciółki Anny został przyjęty do hospicjum, zaś Annie siostra Michaela zaproponowała pracę w charakterze pielęgniarki – wówczas hospicjum pilnie potrzebowało rąk do pracy.
Hospicjum domowe dla dorosłych
Niedługo po rozmowie Anna rozpoczęła pracę w hospicjum, a wkrótce została przez Siostrę Michaelę mianowana na pielęgniarkę odpowiedzialną za hospicjum domowe dla dorosłych.
– Początki pracy w hospicjum były trudne – dzieli się wspomnieniami Anna. – Każdego dnia widzisz ból, rozpacz, śmierć. Przeżycie śmierci jest szczególnie trudne… Opiekując się pacjentem, przyzwyczajasz się do niego. Staje się on twoim bliskim przyjacielem, a nawet członkiem rodziny, więc jego odejście z tego świata jest zawsze bardzo bolesne. Za każdym razem głęboko to przeżywam, opłakuję każdego ze swoich pacjentów. Ale nawet w takich chwilach nigdy nie myślałam o innej pracy. Czuję, że tu, w hospicjum, jest moje miejsce…
Anna jest niezmiernie wdzięczna siostrze Michaeli za to, że nauczyła ją akceptować śmierć.
– Aniu, to nie jest śmierć… To jest… odejście – niezwykle ciepłym i czułym głosem mówiła do niej siostra Michaela. – Człowiek kończy swoje ziemskie życie i przechodzi do innego… w którym w przyszłości na pewno go spotkamy…
Szpital publiczny a hospicjum
– Moja pierwsza praca w szpitalu nie zakładała i nie wymagała stałego kontaktu z pacjentem. To było wręcz niemożliwe. Po dyżurze całodobowym miało się dwa lub trzy dni wolnego. Zamykasz drzwi szpitala i za nimi pozostawiasz wszystkie problemy – mówi Anna. To był duży szpital, w którym pracowało wielu lekarzy. Wykwalifikowany personel zajmuje się pacjentami – podaje im leki lub przewozi na inny oddział. Zdarza się, że pacjenta widzi się tylko raz. W hospicjum praca, a właściwie posługa, wygląda inaczej – tu pracujemy 7 dni w tygodniu 24 godziny na dobę.
Jak mówi Anna, krewni jej pacjentów dzwonią do niej przez całą dobę. Ci ludzie bardzo się martwią, mają wiele pytań dotyczących opieki nad chorym, dozowania lekarstw, prawidłowego sadzania chorego, karmienia…
– Czasami te telefony i pytania są naprawdę bolesne – mówi Anna. – Nie tak dawno o około trzeciej nad ranem obudził mnie telefon. Matka pacjenta zadzwoniła, oznajmiając, że właśnie umarł jej syn… Płakałyśmy obie. Pocieszałam ją, jak mogłam.
Kobieta przyznaje, że po rozpoczęciu pracy w hospicjum jej życie i priorytety zmieniły się radykalnie.
– Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo kruche jest życie – dzieli się przemyśleniami Anna. – Teraz każdego dnia staram się żyć tak, jakby to był mój ostatni dzień.
Anna wyznaje, że praca w hospicjum domowym jest teraz dla niej na pierwszym miejscu.
– Dzieci mam już odchowane, a mąż już się pogodził z moją nową pracą – żartuje kobieta. – Dawniej mieliśmy inne marzenia: żeby zarobić więcej pieniędzy, podróżować, coś kupić… Dziś to już nie jest najważniejsze. Teraz na pierwszym miejscu są dla mnie pacjenci, wsparcie, jakiego mogę im udzielić, relacje międzyludzkie, miłość…
Zespół hospicjum domowego
Po pół roku pracy w oddziale stacjonarnym wileńskiego hospicjum, Anna rozpoczęła pracę w działającym przy nim hospicjum domowym dla dorosłych. Tu praca polega na udzielaniu pomocy i opiece nad pacjentami w ich domach.
Jak mówi Anna, pierwszej wizycie u pacjenta zazwyczaj towarzyszy zespół hospicjum domowego, który tworzą lekarz, pracownik socjalny i pielęgniarka.
Zadanie, przed którym staje cały zespół, to pełna ocena stanu pacjenta i zakresu potrzebnej mu pomocy (przy czym usługi hospicjum świadczone są nieodpłatnie).
– Zwykle nasze główne zadania po przybyciu do pacjenta mają charakter medyczny – mówi Anna. – W najczęstszych przypadkach pacjent odczuwa silny ból, mdłości, dusi się, nie je. Oczywiście natychmiast podejmujemy wszelkie niezbędne kroki, aby mu pomóc.
Po niezwłocznym udzieleniu pomocy medycznej zespół hospicjum domowego stara się zadbać o inną niezbędną pomoc – pacjent częstokroć potrzebuje pomocy psychologa, fizjoterapeuty, duchownego.
Po pierwszej wizycie lekarz ocenia stan pacjenta, przepisuje mu leki i inne zabiegi, koryguje dolegliwości bólowe.
Jeśli okaże się, że chory potrzebuje terapii infuzyjnej, systematycznego podawania leków, opatrywania ran – dołączają pielęgniarki z zespołu hospicjum domowego.
– Na chwilę obecną mamy dwa samodzielne zespoły hospicjum domowego – opowiada Anna. – Zgodnie z zaleceniami lekarza kompletujemy zawartość dużej torby medycznej i tak wyposażeni od rana do wieczora odwiedzamy pacjentów w domach, gdzie podajemy im leki, opatrujemy rany.
Anna opowiada, że największy smutek ogarnia ją, gdy udając się do pacjenta po raz pierwszy, zastają chorego, który od tygodnia nie wziął niczego do ust, jest opuszczony, bez należytej opieki.
Udzielenie pomocy choremu w takim stanie bywa nie lada wyzwaniem.
– To bardzo smutne, że tak mało osób wie o istnieniu hospicjum – mówi Anna. – Mówię tu nawet nie tyle o zwykłych ludziach, co o lekarzach rodzinnych. Często odbieram telefony z zapytaniami, kim jesteśmy, jakie usługi świadczymy, w jaki sposób pracujemy. Większość pytających jest zaskoczona, gdy dowiaduje się, że świadczone przez hospicjum usługi dla pacjentów są bezpłatne.
Z oddziału intensywnej terapii chorób onkologicznych do domu
Anna denerwuje się najbardziej tym, że po intensywnym leczeniu onkologicznym pacjent jest informowany o zakończeniu terapii, a tym samym – leczeniu, po czym zostaje wypisany ze szpitala i w sumie… pozostawiony sam sobie.
– Pacjenci onkologiczni myślą wtedy, że to już koniec ich życia… kropka… – opowiada Anna. – Dlatego ważne i konieczne jest, by wszyscy litewscy lekarze, a zwłaszcza lekarze rodzinni, posiadali bogatszą wiedzę o medycynie paliatywnej, wiedzieli, jakie usługi świadczy hospicjum, proponowali ciężko chorym osobom skorzystanie z tych usług, dawali ludziom nadzieję…
– Wiadomo, wiąże się to z koniecznością wypełnienia przez lekarza ogromu dokumentów, bo każde skierowanie wymaga załączenia całej dokumentacji – mówi Anna. – Ale właśnie w takich chwilach lekarze mogą i powinni wykazać się dobrą wolą i chęcią pomocy. Osobiście, na prośbę krewnych pacjentów, wielokrotnie musiałam dzwonić do lekarzy rodzinnych i prosić o przepisanie opieki hospicyjnej swoim pacjentom. Krewni narzekali, że sami nie są w stanie tego wyprosić i nie znajdują nieraz możliwości otrzymania takiego skierowania.
Postawa pacjenta jako czynnik decydujący
Jak twierdzi Anna, jednym z najważniejszych czynników postępu w leczeniu jest postawa chorego wobec choroby. Nadzieja na przeżycie, wola i siła do walki to elementy, o które zespół hospicyjny stara się zawalczyć szczególnie.
Stan fizyczny pacjenta i zdolność do przeciwstawiania się chorobie w dużej mierze zależą od stanu psychicznego pacjenta.
– Zdarza się, że przyjeżdżam do pacjenta i słyszę: „Lekarze powiedzieli, że zostały mi dwa tygodnie…” – opowiada Anna. – Nie rozumiem, jak można człowiekowi tak powiedzieć? Skąd lekarz może to wiedzieć? Wszystko jest w rękach Boga. Każdy człowiek będzie żył tyle, ile mu będzie dane. Po przyjeździe do pacjenta zawsze powtarzam: „Proszę tylko w żadnym wypadku nie rozpaczać, to na pewno nie jest jeszcze koniec. Powalczymy jeszcze, na pewno nie jest tak źle!”.
Anna opowiada, że krewni pacjentów często pytają, jak mogą pomóc, co jeszcze mogą uczynić dla chorych członków swojej rodziny.
– Możecie ich wesprzeć tylko swoją miłością – odpowiadam – niczym więcej – mówi Anna. – Usiądźcie obok, potrzymajcie bliską osobę za rękę, powiedzcie, jak bardzo ją kochacie i jak bardzo jest wam droga.
Działalność hospicjum w czasie pandemii
Anna opowiada, że pandemia nieco skorygowała działalność hospicjum, jednak ani na chwilę nie przerwało ono i nie ograniczyło świadczonych pacjentom usług i pomocy.
– W czasie pandemii trudniej jest wykonać badania w przychodni, trudniej sprowadzić lekarza do domu chorego, by zbadał i ocenił stan zdrowia – opowiada Anna. – Nie jest też łatwo nosić przez cały dzień maseczkę, stale dezynfekować torby medyczne i samochód… Wiemy jednak, że pomoc hospicjum nie może ustać nawet na godzinę.
Zdaniem Anny, przyjazd do domu pacjenta nie jest zbyt bezpieczny, gdyż tam towarzyszą mu inne osoby, krewni, którzy nie posiadają wykonanych testów w kierunku Covid-19, w związku z czym istnieje ryzyko zarażenia.
– Pamiętam niedawną wizytę w domu jednego z pacjentów – opowiada Anna. – Opiekę nad nim sprawował jego krewny. – Kiedy przyjrzałam się dokładniej, zauważyłam, że ten krewny bardzo źle się czuje, chwieje się, kilkakrotnie o mało nie upadł. Zbadałam wówczas i jego. Okazało się, że ma gorączkę i podwyższone ciśnienie. Natychmiast wezwałam mu karetkę.
Wieczorem Annę poinformowano, że u krewnego chorego zdiagnozowano koronawirusa, oraz obustronne zapalenie płuc.
Mimo to ani pacjent, ani Anna nie zarazili się.
Oddział stacjonarny hospicjum
Anna opowiada, że nie jest łatwo trafić do stacjonarnego oddziału hospicjum. Jest ono nieduże, zaś liczba chorych znacznie przewyższa liczbę dostępnych łóżek.
Dlatego czasem trzeba na to miejsce w hospicjum zaczekać, a w tym czasie skorzystać z usług hospicjum domowego dla dorosłych.
– Oczekując na miejsce na oddziale stacjonarnym, pacjenci otrzymują świadczenia w ramach hospicjum domowego dla dorosłych – opowiada Anna. – We wszystkich przypadkach staramy się nie zostawiać pacjentów samych – tego obawiają się najbardziej. Pacjenci i członkowie ich rodzin zazwyczaj po raz pierwszy stają w obliczu poważnej choroby i bólu, nie wiedzą więc, jak opiekować się pacjentem, często nie potrafią nawet założyć mu pieluchy.
Sam pacjent chce jak najdłużej pozostać w domu. W końcu jednak nieznośny ból mu to uniemożliwia i musi udać się do hospicjum stacjonarnego.
Choroby onkologiczne łączą się z bólem – opowiada Anna. – To ogromny ból, z którym nie zawsze można sobie poradzić. Właśnie w takim przypadku potrzebna jest pomoc profesjonalnego zespołu hospicyjnego.
Jak żyć z poważną chorobą?
Zespół hospicjum domowego wspiera i pomaga nie tylko pacjentom, ale także członkom ich rodzin, którzy bardzo często są zmartwieni, zrozpaczeni, wręcz załamani chorobą bliskiej im osoby.
Anna wspomina, jak pewnego razu rozmawiała z żoną jednego z pacjentów o tym, jak by żyła, gdyby dowiedziała się, że cierpi na poważną chorobę.
Rozmowę kobiet usłyszał również pacjent.
– Wcześniej nigdy tak naprawdę nie zastanawiałem się nad tym, jak bym żył, gdybym poważnie zachorował – powiedział. – Teraz już to wiem. Każdy dzień przeżywam jak akrobata, który stąpając po cienkiej lince, stawiając krok za krokiem, musi patrzeć tylko przed siebie. Wiem, że jeśli tylko się odwrócę lub zacznę rozglądać – natychmiast runę w dół… Dlatego nie myślę o swoim poprzednim życiu, nie myślę też o tym, co mnie czeka – po prostu żyję dniem dzisiejszym, tu i teraz.
Żyć dniem dzisiejszym
– Bardzo byśmy chcieli, żeby nasze wileńskie hospicjum nie było jedyną taką placówką na Litwie. Marzymy, by takich miejsc powstało więcej, aby więcej pacjentów paliatywnych mogło otrzymać należną opiekę i poczuć się jak w rodzinie – mówi Anna. – Może w nieco innej rodzinie, ale mimo wszystko rodzinie…
Anna dobrze pamięta przypadek młodej pacjentki, którą opiekowała się w ramach hospicjum domowego, gdy ta została przeniesiona do stacjonarnego oddziału hospicjum.
Po pewnym czasie jej matka przyjechała do hospicjum i poprosiła o pozwolenie na zabranie dziewczyny do domu na godzinę, by mogła zjeść domowych jagód.
Lekarz podpisał pozwolenie i obie wyruszyły.
Wkrótce jednak wróciły. Po policzkach matki płynęły łzy.
– Co się stało? – z niepokojem zapytała kobietę Anna.
– Pobyłyśmy razem, zjadłyśmy trochę jagód, nagle córka mówi do mnie: „Mamo, zabierz mnie, proszę, do domu… do hospicjum…
Matka przytuliła córkę i obie płakały.
Kobiety uświadomiły sobie, że przeszłość już nie wróci, że dom dziewczyny jest teraz gdzie indziej. Gdzie indziej jest też jej nowa rodzina.
– Ciężko pracujemy nad tym, aby nasze hospicjum było prawdziwym domem i rodziną dla tych, którzy cierpią na poważne choroby, odczuwając przy tym dotkliwy ból – mówi Anna. – Staramy się, aby nigdy nie zostali sami ze swoją chorobą, lękiem i rozpaczą. Pomagamy im z całego serca, jak tylko możemy… dopóki możemy…
Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie zapewnia bezpłatną profesjonalną opiekę medyczną i pielęgniarską dzieciom i dorosłym nieuleczalnie chorym na choroby onkologiczne i inne na oddziale stacjonarnym hospicjum oraz w domach pacjentów.
Uprzejmie prosimy o przekazanie 1,2 % podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Więcej informacji: http://bit.ly/HospicjumWilno