Helena Miziniak: Nie wolno nas wrzucać do jednego worka

Największym naszym sukcesem jest to, że taka organizacja powstała, powiedziała zw.lt Helena Miziniak prezes Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych, która przybyła na obchody 20-lecia tej organizacji do Wilna.

Antoni Radczenko
Helena Miziniak: Nie wolno nas wrzucać do jednego worka

Fot. zw.lt

Europejska Unia Wspólnot Polonijnych obchodzi swoje 20-lecie. Więc może zacznijmy od sukcesów. Co Pani zdaniem było największym sukcesem organizacji?

Helena Miziniak: Największym naszym sukcesem było to, że ta organizacja w ogóle powstała. Jest to zupełnie nowy twór organizacyjny, który nie istniał wcześniej. To co się stało po 1989 r. jak gdyby zmobilizowało nas do myślenia trochę inaczej. Wcześniej emigracja na Zachodzie miała inne zadania. Podstawowym zadaniem była walka o niepodległość Polski. Ten etos jak gdyby się skończył. Zawiesiliśmy się w jakiejś próżni, więc powołanie takiej organizacji na bazie kontynentalnej było naszym sukcesem. Patrząc z perspektywy 20 lat – kiedy Unię zakładało 8 organizacji, a dzisiaj mamy 36, to jest to niewątpliwy sukces.

A co łączy poszczególne organizacje? Bo Polacy mieszkający w różnych krajach mają bardzo zróżnicowaną historię. Trudno porównywać Polaków na byłych kresach z Polakami w Wielkiej Brytanii…

Już o tym mówiłam, że nie wolno nas wrzucać do jednego worka. Mimo, że mieszkamy na jednym kontynencie, to wywodzimy się z różnych przekazów historycznych, gospodarczych i politycznych. Szukanie wspólnej platformy na początku na pewno nie było łatwe. Wiedzieliśmy jedno, że łączy nas polskość. Należymy do tej samej rodziny. Mamy te same przeżycia historyczne i właściwie wyrośliśmy na tej samej bazie kultury chrześcijańskiej. To było naszym motywem, aby na tej bazie budować tą organizację.

A jakie cele lub zadania chce zrealizować Unia w ciągu najbliższych lat?

Teraz patrzymy na to z punktu widzenia nowej emigracji, więc musi być nowy sposób działania. To co kiedyś dla nas było najważniejsze, teraz staje się mniej ważne. Najważniejsze pozostaje szkolnictwo polskie poza granicami kraju, bo rodzi się niesamowita ilość dzieci. W Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich 9 lat urodziło się ok. 250 tys. dzieci. Jeśli nie chcemy stracić tego pokolenia, to musimy kłaść nacisk na oświatę.

Problemów związanych z oświatą nie da się rozwiązać bez pomocy państwa polskiego. Jak układa się współpraca z Warszawą?

To należy rozpatrywać w kategorii poszczególnych państw. Każde państwo sobie radzi inaczej. Jestem z Wielkiej Brytanii i przez lata działająca tam Polska Macierz Szkolna wspaniale dawała sobie radę, aż do momentu napływu nowej emigracji. Wcześniej nie potrzebowała pomocy z kraju. Na dzień dzisiejszy ta pomoc jest konieczna, bo nie daje sobie rady ani finansowo, ani organizacyjnie. A my należymy do tej emigracji, która uważa, że utrzymanie szkolnictwa polskiego w wymiarze sobotnim, jest czymś bardzo ważnym. Można rozpocząć dyskusję z Ministerstwem Edukacji w Wielkiej Brytanii, żeby język polski był przy angielskim szkolnictwie, jako język obcy. Jednak w tym wypadku to będzie tylko suchy język, pozbawiony historii i tradycji, dlatego utrzymanie tego rodzaju szkolnictwa polskiego jest dla nas bardzo ważne. Przygotowujemy dzieci również do zdawania matury w systemie angielskim z języka polskiego. Z informacji, którą posiadamy w wielu państwach chcą wprowadzić do szkolnictwa język polski, jako język obcy.

Obecnie w Wielkiej Brytanii mieszka ok. miliona Polaków. Czy przedstawiciele tzw. „zarobkowej emigracji” włączają się w działalność polonijną?

Jeżeli będziemy patrzyli procentowo, to można powiedzieć zero. Mimo to tych osób, które opuściły kraj i chcą mieć kontakt z polskością jest sporo. Jednak przy tej ilości milionowej spodziewaliśmy się, że będzie ich ok. 10 tysięcy. Na taką miarę nie możemy liczyć, ale najwięcej włącza się do szkolnictwa polskiego. Zakładają szkoły. Organizują się. Sporo młodzieży włącza się w harcerstwo. Są też pojedyncze osoby. Byłam mile zaskoczona, kiedy stanęliśmy przed takim apelem „Pomóżmy pochować małe dziecko”. Zmarło 5,5 roczne dziecko i rodzice wydali wszystkie pieniądze i dwie młode dziewczyny, z nowej emigracji, pojechały i zebrały 1 tys. 200 funtów. Więc taka potrzeba w tym środowisku jest. Dajmy im trochę czasu. Dla tych młodych ludzi, którzy tu przyjechali, to jest teżnowe wyzwanie. Nowy kraj, nowy język, nowe otoczenie – przy tym budowanie swego własnego życia – nie jest czymś łatwym, a praca społeczna jest dosyć kosztowna.

Kiedy emigranci czy mniejszości narodowe chcą zrealizować swoje cele, to muszą mieć wpływ na politykę. Czy przy takiej ilości Polacy na Wyspach mają wpływ na sytuację polityczną?

To jest chyba naszą najsłabszą stroną, ale dotyczy to nie tylko Wielkiej Brytanii. Cały czas gdziekolwiek jadę czy występuję, to zawsze chwalę Polaków na Litwie. Jesteście jedynym krajem na świecie, któremu udało się wejść tak głęboko i szeroko w struktury władz. Z czego to wypływało – nie wiem. Być może dlatego, że byliście tu zawsze. Bo troszeczkę inaczej to wygląda, kiedy się przyjeżdża do innego kraju. Obecnie powstała taka grupa parlamentarna w Anglii. Która spotyka się z angielskimi parlamentarzystami. Więc gdzieś to zaczyna kiełkować. Mamy parę osób w gminach. W rządzie są dwie czy trzy osoby, które być może nie przyznają się do polskości, ale są Polakami. Myślę, że nowa emigracja spojrzy na to inaczej, bo to jest ważne, żeby w strukturach rządowych istnieć. Dla starej Polonii to nie było tak ważne.

A jak jest z procesami asymilacyjnymi polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii. Czy były jakieś badania? Czy te procesy są mocne?

To jest bardzo indywidualna sprawa. Zależy z jakim nastawieniem Polak wyjeżdża. Dużo rozmawiam z młodymi ludźmi. Są tacy, którzy mówią, że właściwie ich Polska nie interesuje, bo nic im nie dała, dlatego musieli opuścić swój kraj. To nie jest do końca prawda. To jest indywidualny wybór każdego człowieka. Po 1989 r. każdy z nas decydował, czy chce wyjechać, czy nie. Nie wiem jak duża ilość ludzi się asymiluje. Z tego co obserwujemy, to nie oznacza, że jeśli się nie włącza do działalności, to obowiązkowo się asymiluje. Na pewno jest to spory procent. Są ludzie którzy chcą wejść w to środowisko. Przyjmuje to z wielkim bólem. Sądzę, że bycie Polakiem nie przeszkadza bycie również dobrym Brytyjczykiem. Bardzo często się zdarza, że ci ludzie nie mówią dobrze po angielsku i nie mówią już po polsku, więc to jest taki snobizm.

PODCASTY I GALERIE