Grabowski: Jedni przychodzą na Ferdka, a inni zobaczyć, co ten Grabowski jeszcze zaprezentuje

12 marca na scenie Domu Kultury polskiej w Wilnie wystąpił znany polski aktor Andrzej Grabowski ze swoim programem kabaretowym „Żywot człowieka zabawnego”. Z aktorem rozmawiamy wieczorem, tuż po spektaklu.

Dorota Skoczyk

Dorota Skoczyk, zw.lt: Czy Wilno się zmieniło od ostatniego Pana pobytu tutaj?

Podczas ostatniego pobytu na Litwie pracowałem na planie filmowym podczas kręcenia „Westerplatte”, więc rano wywożono nas do lasu na plan, a wieczorem przywożono z powrotem do hotelu. Więc zupełnie nic nie widziałem, poza litewskim lasem. Jeszcze wcześniej byłem tu w 1993 roku, wtedy widziałem trochę więcej. Od tego czasu przede wszystkim cały świat się bardzo zmienił. Litwa też się bardzo zmieniła, wtedy to było dopiero kilka lat po wyzwoleniu i upaństwowieniu się Litwy. Mentalność ludzi była zupełnie inna, inaczej pojmowano takie sprawy jak: co wolno, co nie wolno, co ludzie mogą i czego nie. To była zupełnie inna świadomość rzeczywistości. Jeżeli chodzi o miasto, to wczoraj byłem na przechadzce i mogę powiedzieć że jest po prostu pięknie, bardzo pięknie.

Byłem też w Wilnie z „Weselem” Wyspiańskiego w Reżyserii Andrzeja Wajdy, gdzie grałem Jaśka. Wystąpiliśmy wówczas na scenie Teatru „Na pohulance”. Ale wtedy to jeszcze Pani nawet nie było na świecie, bardzo dawno.

Czy często Pan występuje z programem kabaretowym za granicą?

W ogóle jako kabareciarz nie występuję zbyt często, bo robię masę innych rzeczy. Gram w pięciu teatrach: trzech w Warszawie dwóch w Krakowie. Już abstrahując od kręcenia „Kiepskich” we Wrocławiu. Podczas kręcenia tego serialu przez miesiąc właściwie nie mam czasu na nic innego. Po prostu siedzę w tym Wrocławiu i kręcę. Jet też kręcony serial „Blondynka”, w którym gram. Oprócz tego, co roku gram przynajmniej w dwóch filmach, no i ten kabaret. Czasem też robię jakieś dubbing’i, typu Harry Potter.

Czy publika polska na Litwie różni się od tej w Polsce?

Pierwszy raz grałem program kabaretowy na Litwie, więc trudno coś tak powiedzieć. Chyba najlepszym określeniem jednak jest „stand up”, bo takie monologowanie na scenie trudno nazwać kabaretem w pełni i trudno nazwać nie kabaretem. Choć słyszałem jakąś reakcję, typu śmiech, jednak nadal do końca nie wiem, jak publiczność w rzeczywistości zareagowała na mój tekst. W Polsce to jest proste, wszyscy mają te same punkty odniesienia i wiedzą o czym ja mówię, a tutaj ja nie jestem pewien czy oni naprawdę wiedzieli o czym mówiłem, czy nie.

Mówiłem na przykład o jakiejś rzeczy, która w Polsce natychmiast wywołuje śmiech huraganowy, a tutaj już wcale nie. Wtedy wiedziałem od razu, że nie powinienem poruszać tego tematu, bo nic z tego nie będzie. Wiec czasem podczas wieczoru to było takie „macanie”, coś zaczynałem i nie kończyłem, zmieniałem kierunek.

Stand up to też nie jest skecz, gdzie na scenie aktor pojawia się tylko na chwilę. Tutaj nie ma odwołania, wychodzi się na scenę i tam się jest. A publiczność musi się śmiać, bo inaczej człowiek powinien przeprosić, oddać bilety i rozpuścić towarzystwo do domu.

Czy się Pan w ogóle stresuje, bo to chyba wyzwanie, żeby jedna osoba musiała rozbawić ogromną publiczność i utrzymać jej zainteresowanie przez ponad godzinę?

A to jest właśnie dziwne, że im większa publiczność, tym lepiej się gra. Najlepiej się gra kabaret na dużych, amfiteatralnych scenach. Wśród kilkutysięcznej widowni reakcja jest zwielokrotniona, po prostu. Stand up’er musi słyszeć reakcję publiczności. Jak jej nie słyszy, to jest koszmar. Raz miałem tak, że scena była oddalona od publiczności o 50 metrów. Nie widziałem ich, ani nie słyszałem. Czułem się zupełnie odizolowany.

Czy w przyszłości planuje Pan więcej czasu poświęcić stand up’om, czy jednak aktorstwu?

No więc, jak w danym momencie stoję na scenie i mówię sobie „idzie dobrze”, ludzie są zadowoleni, ja też jestem zadowolony, wtedy wydaje mi się, że to jest właśnie mój żywioł. Po czym kończę i zaczynam np. grać w filmie. Wtedy również mi się zaczyna wydawać, że to jest mój żywioł. Następnie stoję na scenie teatralnej, żeby grać w sztuce Moliera i znowu mi się może wydawać że to jest to. Nie bardzo potrafię określić, że coś jest preferowane przeze mnie.

A jeżeli chodzi o muzykę? Nagrał Pan już kilka płyt.

Nie, tu akurat uważam że ja tego nie potrafię robić, nie sprawia mi to wielkiej przyjemności i czasem się wstydzę wykonywać swoje piosenki, bo wiem że popełniam dużo błędów. Pomimo to, teraz wyjdzie trzecia moja płyta, solowa. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia.

Czy jest jakaś rola, którą by Pan powtórzył?

Właśnie zupełnie niedawno powtórzyłem: 25 lat temu postawiłem monodram na podstawie wierszy rosyjskiego poety Sergieja Jasienina, fantastycznego poety, który popełnił samobójstwo w wieku 30 lat. Monodram miał tytuł „Spowiedź chuligana”. Teraz w Teatrze Polonia u Krystyny Jandy powtórzyłem to. Trzeciego lutego miałem premierę. Z dużą przyjemnością powtórzyłem to, co robiłem 25 lat temu.

Czy ma Pan jakieś zabawne historie związane z Polakami na Litwie?

Z Polakami na Litwie to się przede wszystkim ma więź emocjonalną, szczególnie jeżeli chodzi o starsze pokolenie. O Litwinach to czasem powtarzam, że trzeba się trzymać z daleka od tirów z napisem LT. Bo na Litwie oni mają więcej ograniczeń prędkości, w Polsce jest luźniej, więc oni tu jeżdżą tak, że jak widzę w Polsce tira z litewskimi numerami rejestracyjnym, to od razu się oddalam. Bo nigdy nie wiadomo co może zrobić.

Jaka publiczność zwykle przychodzi na Pana stand up’y?

Na pewno bardzo mieszana. Są to wielbiciele „Kiepskich” na przykład. Jedni przychodzą, żeby zobaczyć Ferdka, inni przychodzą zobaczyć, co oprócz Ferdka ten Grabowski zaprezentuje. Zwykle są to albo ludzie bardzo młodzi, w wieku licealnym, później jest przerwa, a następnie osoby w moim wieku oraz nieco młodsi.

Program kabaretowy „Żywot człowieka zabawnego” został wystawiony w ramach festiwalu „Idy teatralne 2017”, organizowanego przez Polskie Studio Teatralne. Program.

Zobacz Więcej
Zobacz Więcej