Ewa Wołkanowska-Kołodziej: Przesłanie mojej książki jest bardzo pokojowe

„Sądzę, że w pewnym momencie kuchnia litewska będzie się musiała zmienić, bo nie bardzo odpowiada młodym ludziom” - powiedziała w rozmowie z zw.lt Ewa Wołkanowska-Kołodziej, autorka książki „Wilno. Rodzinna historia smaków”. Dzisiaj (29 stycznia) w studiu kulinarnym Beatos virtuvė, w ramach spotkania „Spotkania z polską książką” zorganizowanego przez Instytut Polski oraz wydawnictwo Terra Publica, odbyło się spotkanie z autorką. Moderatorem dyskusji był znawca dobrej kuchni prof. Rimvydas Laužikas z Uniwersytetu Wileńskiego.

Antoni Radczenko
Ewa Wołkanowska-Kołodziej: Przesłanie mojej książki jest bardzo pokojowe

Fot. Joanna Bożerodska

Antoni Radczenko: Minęło kilka lat od wydania twojej książki „Wilno. Rodzinna historia smaków”, która nadal cieszy się zainteresowaniem. Jak sądzisz dlaczego?

Ewa Wołkanowska-Kołodziej: Mam taką teorię, bo akurat przedwczoraj opublikowałam na Facebooku taki ważny tekst o lekarkach onkologii, które cierpią i wykonują ciężki zawód. Ten tekst polubiło chyba z 30 osób, natomiast kiedy na facebookowej stronie Wilno zamieściłam ogłoszenia, że mam jeszcze kilka polskich książek do odczytania, to miałam z 200 zgłoszeń. Byłam trochę załamana i zapytałam męża: ,,Boże o co chodzi, że takie mądre, głębokie, zmieniające świat teksty nie cieszą się powodzeniem, a taka książka jak najbardziej?”. Mąż odpowiedział: ,,Ludzie chcą czegoś lekkiego i dowcipnego”. Ta książka chyba czymś takim jest. Można ją czytać przed snem i po wstaniu, i na wakacjach, i nadaje się każdemu na prezent, bo w końcu wszyscy jedzą. Więc sądzę, dlatego cieszy się mimo mego zaskoczenia powodzeniem od kilku dobrych lat.

Antoni Radczenko: Patrząc na książkę z perspektywy lat. Czy zmieniłabyś w niej coś teraz?

Ewa Wołkanowska-Kołodziej: Kiedy skończyłam pisać książkę, to miałam taką myśl, że o kuchni litewskiej już nic nie mogę dodać, bo temat zupełnie się wyczerpał. Chociaż później zastanawiałam się, że można byłoby napisać rozdział o grzybobraniu w Oranie lub gdzieś indziej. Bo na Litwie zawsze pojawiają się wiadomości na zasadzie, że w tym roku grzyby lepiej rosną na Żmudzi niż w Auksztocie. To jest bardzo charakterystyczne dla Litwy. Można byłoby napisać osobny rozdział o rybołówstwie. Można byłoby poszerzyć książkę o dania kuchni żmudzkiej lub dainawskiej, chociaż to nie jest już Wileńszczyzna. Im bardziej w tym siedzę, tym bardziej poznaję ludzi opowiadających o kuchni w swoich domach. Tak naprawdę tutaj jest bardzo duże pole do popisu.

Antoni Radczenko: Książka ukazała się również w wersji litewskiej. Jaka reakcja była ze strony Litwinów?

Ewa Wołkanowska-Kołodziej: O dziwo nie było negatywnych reakcji. Nie wiem, jak się sprzedaje, o to trzeba pytać wydawnictwo. Udzieliłam ileś tam wywiadów portalom, czasopismom i audycjom radiowym. Ogólnie komentarzy internetowych staram się nie czytać. Jednak postanowiłam zerknąć i zdziwiłam się, że na razie nie spotkałam się z negatywną opinią. Byłam zaskoczona, że na pewnych portalach gdzie komentarze słynną z takiej mowy nienawiści, było sporo pozytywnych sygnałów. Internauci pisali: jak ciekawie, u nich jest podobnie jak u Litwinów. Myślę, że książka została ciepło przyjęta, ponieważ cały czas podkreślam, że kuchnia litewska i kuchnia wileńskich Polaków jest tą samą kuchnią. Nawet kiedy spotykam się z dziennikarzami litewskimi i opowiadam o swojej rodzinie, to bardzo często nie znają zupełnie lokalnych Polaków. I są zdziwieni, że jesteśmy na tyle podobni. Sądzę, że przesłanie mojej książki jest bardzo pokojowe: najedzmy się wspólnie.

Antoni Radczenko: Mimo przepisów dawałaś sporo ciekawostek historycznych lub socjalnych. Więc kuchnia nie ogranicza się tylko do potraw, a jest czymś więcej – stylem życia albo odzwierciedleniem danego społeczeństwa…

Ewa Wołkanowska-Kołodziej: Dzisiaj za typową kuchnię narodową uważa się takie dania, jak cepeliny, barszcz, bliny żmudzkie. To jest po prostu wynik historii. Nie jest tak, że kuchnia nigdy się nie zmieniała. Kiedy poczyta się wilniuków przedwojennych, to ich kuchnię bardzo często cechowały inne dania. Kanon kuchni litewskiej składa się z dań kuchni chłopskiej: ciężkich, tłustych, ciężkostrawnych. Zresztą poruszyłam to w książce, że zupełnie nie mówi się o kuchni sfer wyższych. Wraz z II wojną światową elity polskie wyjechały z Wileńszczyzny i ta kuchnia po prostu zanikła lub funkcjonuje w bardzo ograniczonym stopniu. Kiedy latem wraz z rodziną podróżowaliśmy po Litwie, po wioskach i miasteczkach, to kiedy chciało się wejść do jakiejś knajpeczki, aby coś zjeść, to wszędzie było absolutnie to samo: szaszłyki, cepeliny, tłuste bliny żmudzkie. Sądzę, że w pewnym momencie kuchnia litewska będzie się musiała zmienić, bo nie bardzo odpowiada młodym ludziom. Dzisiaj na śniadanie moja babcia zrobiła bardzo, bardzo tłuste bliny kartoflane, faszerowane mięsem, a do tego było smażone jako ze słoniną i cebulą. To było danie śniadaniowe. Więc powiedzieliśmy: babciu być może na obiad jednego damy radę zjeść, bo na oko ma gdzieś ok. 700 kalorii.

Antoni Radczenko: Kiedy rozmawialiśmy jeszcze przed polskim wydaniem powiedziałaś , że nie bardzo lubisz gotować. Czy teraz to się zmieniło? Czy często zaglądasz do książki, aby coś przygotować?

Ewa Wołkanowska-Kołodziej:Moimi ulubionymi daniami są dania wigilijne. Tak naprawdę na Wigilię czekam przez cały rok. Kiedy szykujemy kolację wigilijną to otwieram książkę i robię po kolei śliżyki, makowiki, grzybowiki. Przez to, że w Polsce miałam ponad 20 spotkań autorskich, to zawsze robiłam degustacje. Bo wiem, że jak się ludzi nakarmi, to wychodzą bardziej zadowoleni. Siłą rzeczy zawsze przygotowywałam jakieś jedzenie, tak więc umiem gotować. Ludzie zawsze mówią, że im smakowało. Wówczas żartuję, że tak jest dlatego, że nie wiedzą, jak naprawdę smakują te dania.

PODCASTY I GALERIE