Aby usłyszeć dobrą nowinę, człowiek najpierw musiał usłyszeć nowinę złą

Johann Peter Hebel (1760-1826), niemiecki poeta i prozaik, który żył na przełomie 18 i 19 stulecia, opowiada taką zabawną historyjkę.

ks. Eliasz Anatol Markowski
Aby usłyszeć dobrą nowinę, człowiek najpierw musiał usłyszeć nowinę złą

Fot. BFL/Kęstutis Vanagas

Pewien chłop spotyka na polu nauczyciela. Prosto z mostu pyta go, czy to prawda, co on wczoraj dzieciom wbijał w głowy, a mianowicie, że „jeżeli cię ktoś uderzy w prawy policzek, trzeba mu nadstawić drugi”? Pedagog przytaknął, więc chłop z całej siły wyrżnął mu z obu stron w gębę, bo już od dawna miał z nim jakieś stare porachunki.

Akurat w tym czasie przejeżdżał tamtędy hrabia i zauważył bijatykę. Wysłał więc sługę, aby sprawdził, co się tam dzieje. W tym właśnie momencie nauczyciel zwracał właśnie „oba policzki” innym cytatem biblijnym: „Taką miarą, jaką wy mierzycie i wam odmierzą i jeszcze wam dołożą: miarą dobrą i natłoczoną”. Sługa wróciwszy, doniósł uniżenie: „Najjaśniejszy panie, nic się tam nadzwyczajnego nie dzieje. Oni wykładają sobie tylko Pismo Święte!”.

Dziś Jezus w Ewangelii, którą czytamy, wykłada swoim uczniom Prawdę, którą tak trudno było im zrozumieć. Jezus niczego nie ukrywa, mówi otwarcie, dokładnie opisując inną rzeczywistość. Apostołowie zdają się być lekko nie w temacie, nie mogąc uwierzyć. Wcale mnie nie dziwi ich postawa. Dziś także nie dziwię się ludziom, którym trudno przyjąć Boże Objawienie, uwierzyć w Jezusowe słowa. Apostołom także było trudno przyjąć to, o czym mówił Jezus. Mówił On do nich o mieszkaniach przygotowanych dla nich i tych, którzy wierzyć będą w Niego. Mówił o swoim odejściu, o tym, że zabierze uczniów do siebie. Tłumaczył im o Ojcu, a nawet obiecywał, że kto uwierzy w Niego, większych dzieł będzie dokonywał.

Było im ciężko uwierzyć. Nie rozumieli do końca słów, które słyszeli. A czy z nami jest inaczej? Kiedyś spotkałem się z opinią pewnej osoby, która stwierdziła, że gdyby mogła chodzić z Jezusem po palestyńskiej ziemi, byłoby jej łatwiej wierzyć. Nic bardziej mylnego! Możemy gorszyć się postawą Apostołów, którzy mieli Jezusa „on-line”, widzieli Go, dotykali, jedli z Nim, widzieli Jego cuda. A jednak to wszystko było mało. Gdybyśmy mieli okazję być Jezusem za Jego ziemskiego życia, to proszę wybaczyć, ale nie sądzę, żeby nasze podejście do spraw wiary uległo jakiejś radykalnej zmianie. Trudno byłoby uwierzyć w to, co On mówi, przyjąć to całym sercem.

Wyobraźmy sobie przeciętnego człowieka. Ma on pochłaniającą go pracę, dającą perspektywy awansu. Ma rodzinę, której stara się poświęcić czas, spędza z nią wolne dni i wakacje na rozrywkach, wycieczkach. Ma znajomych i krewnych, których czasami odwiedza. Ot – normalne sobie życie. Człowiek ten ma swoje plany i zamierzenia – chce awansować w pracy, zabezpieczyć rodzinę, wybudować dom, zmienić samochód, pojechać na ekskluzywne wakacje… Chcąc nie chcąc bierze udział w „wyścigu szczurów”.

Oprócz tego ma jakieś odniesienie do Boga. Wie, że Bóg jest i że kiedyś wezwie każdego na sąd. Wie, że z Bogiem trzeba w miarę dobrze żyć. Aby ułożyć sobie stosunki z Bogiem ma do pomocy Kościół. To Kościół mówi mu, co należy zrobić, aby być w porządku wobec Boga. Człowiek ten chodzi do kościoła, tak jak nakazano. Spowiada się i przystępuje co jakiś czas do Komunii. Żyje w sakramentalnym związku małżeńskim, przyjmuje księdza po kolędzie.

Mimo to jednak w głębi serca odczuwa, że Bóg nieustannie ma mu coś za złe, jakby się gniewał, jakby nieustannie chciał czegoś więcej. Modlitwa jest dla niego czymś uciążliwym i niezrozumiałym – jakby mówił do ściany. Ma świadomość, że w życiu może liczyć jedynie na siebie. Doświadczenie pokazuje mu, że Bóg nie zawsze wysłuchuje próśb. Odnosi wrażenie, że jego los jest dziełem raczej przypadku, niż Bożej mądrości. Bóg jest gdzieś daleko…

Pewnego dnia człowiek ten słyszy, że całkiem niedawno żyła siostra Faustyna, która przekazała orędzie od Boga: Bóg jest nieskończenie miłosierny! Korzystajcie z Miłosierdzia! Ponieważ człowiek ten nie ma czasu na pogłębioną refleksję teologiczną, wyrabia sobie jakiś pogląd na ten temat na podstawie tego, co widzi i słyszy.

Z początku nie bardzo dowierza temu orędziu – Bóg zawsze jawił się jako zagniewany, wymagający… Czyżby zmienił zdanie? Bóg jest może miłosierny, ale czy dla mnie? Niepewność pozostaje. Po jakimś czasie człowiek ten widzi, jak w Łagiewnikach w Polsce, w Wilnie na Litwie powstają Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Przyjeżdża Papież, wpatruje się w Wizerunek Miłosiernego Pana, modli się przed nim. Jeszcze więcej, w Łagiewnikach mówi, że stąd wyjdzie iskra Miłosierdzia Bożego na cały świat. Mówi, że skoro Bóg jest miłosierny dla nas, to my musimy czynić miłosierdzie. Do tych Sanktuarium z całego świata przybywają pielgrzymi. Ustanowione jest nawet święto Miłosierdzia Bożego – pierwsza niedziela po Wielkanocy.

Ponadto w różnych mediach człowiek ten nieustannie spotyka się z przekonaniem, że Bóg jest tak dobry, że wszystkich zbawi, więc nie ma sensu się niepokoić. Jesteśmy z natury dobrzy, życie wieczne w szczęśliwości mamy już zaklepane, po prostu nie może być inaczej, no chyba, że ktoś jest tak niegrzeczny, jak Hitler czy Stalin…, albo ci, którzy na Ukrainie w Odessie palą ludzi i propagują idee nacjonalistyczne.

Jaki będzie skutek przekonań, które ma ten człowiek pod wpływem takich informacji?

1.(Pierwsze) Nabierze pewności, że nie ma sensu niepokoić się o swój wieczny los, o swój stosunek do Boga, ponieważ tu jest już wszystko załatwione. Można dalej żyć, realizując swoje plany i zamierzenia. Hulaj dusza…
2. (Drugie) Nabierze przekonania, że jednak należy coś zrobić, aby dostąpić Bożego Miłosierdzia. W tym celu wybierze się na pielgrzymkę, odmówi koronkę, a ponadto postanowi, że okaże komuś miłosierdzie. Powiedzmy, że to mu się uda, i upewni go, że jest już w porządku.

Może wystarczy tego studium przypadku. Zresztą każdy „przeciętny” człowiek jest niepowtarzalny i inaczej przeżywa swoje relacje do Boga. Trochę inaczej przeżywa swoje niepewności i ma inne „niezłomne przekonania”.

Jednak ważne jest tu coś innego – jak Bóg na to wszystko patrzy? Jakie są Jego kryteria? Czym jest miłosierdzie z Jego punktu widzenia?

Dawni kaznodzieje (nasi ojcowie jeszcze to pamiętają) mówiąc o Bogu, zwracali raczej uwagę na Jego gniew. Bóg ustanowił przykazania i jeśli ktoś ich nie spełnia – Bóg reaguje gniewem. Grzech jest murem, który odgradza człowieka od Boga.

Obecnie tego się raczej nie mówi. Zapewnia się ludzi, że wszystko jest prawie w porządku. Ale czy jest rzeczywiście w porządku? Może tylko bierzemy udział w zbiorowym złudzeniu? Idziemy wraz z wielkim tłumem po szerokiej drodze, która prowadzi, jak pisze św. Mateusz Ewangelista w 17 rozdziale swojej Ewangelii, do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. (Por. Mt 7, 13).

Jezus wykazuje wielką cierpliwość względem swoich Apostołów i uczniów. Gdy tamci czegoś nie rozumieją z wielką cierpliwością tłumaczy im.

Gdy Filip prosi: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”, Jezus nie unosi się gniewem ale łagodnie tłumaczy mu: ”Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?” Jezus wciąż objawia Miłosierdzie względem każdego człowieka.

Na podstawie kilku zdań Słowa Bożego, zobaczmy, o co chodzi z tym miłosierdziem. Jak doświadczyć Bożego Miłosierdzia?

Aby doświadczyć Miłosierdzia, trzeba całym sobą przejść w życiu przez kilka etapów. Etapy te mogą potrwać zarówno kilka minut, jak i nawet kilka lat. Po prostu nie wystarczy intelektualnie wiedzieć, nie wystarczy nawet magisterium z teologii. Trzeba doświadczyć pewnych rzeczy na własnej skórze.

1. Punkt wyjścia
Punktem wyjścia niech będzie to słynne zdanie Augustyna: „Stworzyłeś nas Boże dla siebie, i niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie”. Człowiek ma pragnienie pełnego szczęścia, pełni życia. Może próbować zaspokajać to pragnienie poprzez różne „gadżety”, ale jeśli pragnie rzeczywiście pełni, a nie namiastek życia, to prędzej czy później musi zająć się relacją z Bogiem. Bazując tylko na zdolnościach poznawczych ludzkiego umysłu, można poznać Boga i zachwycić się Nim. Oddają to dość dobrze te słowa: „To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła…”, napisał św. Paweł Ap. w Pierwszym liście do Rzymian (Por. Rz 1, 19).

Człowiek, który tego doświadczył, ma już jakąś relację do Boga. Ta relacja jest nieusuwalna. Ale to dopiero początek. To jeszcze nie jest to, o co chodzi Bogu. Dlatego człowiek, który wierzy w Boga, nie zazna spokoju, póki „w Nim nie spocznie”.

2. Zła nowina
Jest jednak pewien poważny problem. Bóg jest święty, a człowiek nie. Bóg ma inne priorytety, a człowiek chce żyć dla siebie, po swojemu rozumie szczęście, wie lepiej od Boga, jak powinno być. Jego dotychczasowe życie, pragnienia, plany, dążenia – to wszystko jest wyrazem obojętności, a nawet buntu wobec Boga. Z jednej strony fascynacja Bogiem, a z drugiej doświadczenie Jego gniewu. Zobaczmy na te słowa: „Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta” (Por. Rz 1, 18). „No, ale czy to nie przesada? My nie jesteśmy aż tak źli, nie zasługujemy na gniew Boga…” – to typowe myślenie każdego z nas. Co na to Bóg? Święty Paweł, gorliwy faryzeusz, religijny człowiek, starający się poznawać Boga i żyć według Jego przykazań, mówi między innymi o sobie i swoich braciach: „I byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni” (Ef 2, 3b). Kto pragnie doświadczyć Miłosierdzia Bożego, musi przyjąć do wiadomości, nawet gdy jest człowiekiem religijnym i gorliwym, że z natury jest wrogiem Boga i zasługuje na Jego gniew (którego przecież w głębi serca bardzo wyraźnie doświadcza). Jeśli nic w kierunku rozwiązania tego problemu nie zrobi, taki stan utrwali się na wieki. I nie pomoże to, że go rodzice ochrzcili, nie pomoże to, że chodził do kościoła, że z księdzem żył w zgodzie itp… Bóg patrzy na serce, dlatego problem wrogości i obojętności wobec Niego (może ktoś to nazwać skutkiem grzechu pierworodnego) musi być rozwiązany na płaszczyźnie serca – i będzie to rozwiązanie jednorazowe: raz na zawsze.

3. Dobra nowina
Aby usłyszeć Dobrą Nowinę człowiek musiał najpierw usłyszeć nowinę złą. Nie ma innej drogi. Muszę dostrzec swoją beznadziejną sytuację, aby docenić Boże rozwiązanie: „ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. (Por. Łk 7, 47). Krzywdą dla człowieka jest wmawiać mu od dziecka, że jako niemowlę został przez chrzest wyzwolony z tej naturalnej postawy buntu i stał się dzieckiem Bożym. To jest niemożliwe. Jeśli byłoby to możliwe, Bóg natychmiast wyzwoliłby wszystkich ludzi. Oczywiście znam teologię na ten temat, ale według Biblii, osobistej wiary nie da się zastąpić wiarą rodziców. Powtarzam: z natury, każdy człowiek, czy jest religijny czy niereligijny, czy jest Żydem czy poganinem – jest wrogiem Boga. A jeśli mu się wydaje, że nie – to dlatego, że nie zna Boga. Wierzy w Boga skrojonego na miarę swoich przekonań.

Czas na Dobrą Nowinę. Bóg daje się poznać poprzez swojego Syna – Chrystusa. „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca,”- mówi Jezus do Filipa. Chrystus nie tylko uzdrawia. On także doprowadza ludzi do „ekstazy nerwowej”, udowadniając im, że są źli, że wszystkie ich wysiłki są niewystarczające do zbawienia . „Słyszeliście, że powiedziano: „Nie będziesz cudzołożył”. A ja wam mówię, że każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w sercu swoim dopuścił się z nią cudzołóstwa. I jeśli twoje prawe oko powoduje twój upadek, wyłup je i odrzuć od siebie. Bo lepiej dla ciebie, aby zginął jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało zostało wrzucone do piekła. I jeśli twoja prawa ręka powoduje twój upadek, odrąb ją i odrzuć od siebie. Bo lepiej dla ciebie, by zginął jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało poszło do piekła”. (Por. Mt 5, 27-30). Szczególnie upodobał sobie drażnić przywódców religijnych i gorliwców Bożych, aby nikt nie miał żadnych złudzeń. Ponadto Chrystus wysuwał niezwykłe roszczenia pod adresem swoich słuchaczy – mieli uwierzyć w Niego. Szósty rozdział Ewangelii św. Jana najwyraźniej to pokazuje. Ludzie pytali – co mamy robić aby mieć więź z Bogiem, życie wieczne? A On odpowiedział (parafrazując) – nic nie możecie zrobić. Nie macie odpowiednich kwalifikacji. Uwierzcie we Mnie. Ja wszystkiego dokonam. „Niech się nie trwoży serce wasze… Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca.” W tej że Ewangelii mówi o tym, jak tego dokona – wyda swoje życie. Zamieni się na miejsca z człowiekiem, który mu zaufa – weźmie jego grzech na siebie, a jego obdarzy sprawiedliwością.

Podsumujmy teraz: Bóg przez Chrystusa ukazał miłosierdzie, wyrażone w tym, że Jezus złożył ofiarę ze swego życia, dla uratowania kogo się tylko da. Można powiedzieć, że Bóg ustanowił warunki miłosierdzia w Chrystusie. Poza Nim nie ma miłosierdzia, jedynie gniew Boga. Stosunek do Chrystusa (nie do papieża, nie do biskupa, nie do księdza, nie do Kościoła, ale do Chrystusa) jest kluczem do doświadczenia miłosierdzia Bożego.

Te oczywiste wydawałoby się prawdy, nie są wcale oczywiste dla ponad 90 procent naszych rodaków. A nawet jeśli ktoś o tym teoretycznie wie i potrafi na ten temat powiedzieć wykład, to pozostaje pytanie – czy przyjął propozycję Chrystusa? Czy jest pewien? Dlatego przed nami jeszcze czwarty etap.

4. Decyzja
Wracamy do pytania: jak skorzystać z Miłosierdzia Bożego? Co robić? Wiemy już, że nic nie możemy zrobić, bo nie mamy kwalifikacji. Możemy jednak uwierzyć. Zobaczmy o co dokładnie chodzi w tej wierze:
„Otóż temu, który pracuje, poczytuje się zapłatę nie tytułem łaski, lecz należności. Temu jednak, który nie wykonuje pracy, a wierzy w Tego, co usprawiedliwia grzesznika, wiarę jego poczytuje się za tytuł do usprawiedliwienia” (Por.Rz 4, 4-5). Rozumiecie? Nie wykonujemy żadnej pracy, żadnej pracy nad sobą, żadnego rytuału, ceremonii, modlitwy, medytacji, kontemplacji. Nic. Tylko zaufanie, że Chrystus to uczynił. Wszystko zależy od Niego.

Coś jednak należy do nas. Musimy to przyjąć, to znaczy, odnieść do siebie: «Chrystusie, weź moje grzechy na krzyż, a daj mi to, co obiecałeś, weź moje serce z kamienia, a daj mi serce z ciała! (Por. Ez 36, 26). Ufam, że Ty wiesz najlepiej, jak powinno wyglądać moje życie, zajmij pierwsze miejsce, bądź moim najwyższym Autorytetem”. Tylko mając taką postawę w sercu, człowiek doświadczy Miłosierdzia Bożego, to właśnie znaczy skrót: „Jezu ufam Tobie”.

W Apokalipsie św. Jana Ap. jest takie wezwanie Chrystusa: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną”. (Por. Ap 3, 20). To zdanie jest używane podczas wszelkich ewangelizacji jako pomoc w zaproszeniu Chrystusa do swego życia. Otwórz drzwi swego serca, aby On zamieszkał. Zamieszkanie Chrystusa w nas, „…sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia.” (Por.Rz 8, 10), bycie w Chrystusie, napełnienie Duchem Świętym – to właściwie synonimy tej samej rzeczywistości.

Jeśli człowiek szczerze i z zaufaniem podjął taką decyzję, życie zaczyna się zmieniać. Chrystus przyrównuje ten fakt do nowego narodzenia: „…jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego.” (Por. Jan 3,5). Dopiero w tym momencie człowiek staje się chrześcijaninem, dzieckiem Bożym. Taką decyzję podejmuje się raz na zawsze i jest ona skuteczna (oczywiście można ją „podjąć” nieszczerze, albo bez zrozumienia, ale wtedy nic się nie stanie, i człowiek o tym wie). Chrystusa, który zamieszkał w człowieku (czy też człowieka, którego „uchwycił” Chrystus) nie jest w stanie nic rozłączyć: „Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki” (Por. J 10, 10). On wyciska niezatarty charakter w sercu. Komunia (o której potocznie mówi się, że jest przyjmowaniem Chrystusa) jest tylko wyrazem tej raz na zawsze ustanowionej więzi.

Najkrótsza definicja chrześcijanina: jest to człowiek, w którym mieszka Chrystus. Taki człowiek ma pewność swej więzi z Bogiem i pewność jej trwałości: „Kto wierzy w Syna Bożego, ten ma w sobie świadectwo Boga, kto nie wierzy Bogu, uczynił Go kłamcą, bo nie uwierzył świadectwu, jakie Bóg dał o swoim Synu. A świadectwo jest takie: że Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Jego Synu. Ten, kto ma Syna, ma życie, a kto nie ma Syna Bożego, nie ma też i życia. O tym napisałem do was, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzieli, że macie życie wieczne (Por. 1 J 5, 10-13).

Myślę, że miejscem najlepiej wyjaśniającym czym jest Miłosierdzie Boże jest drugi rozdział Listu do Efezjan. Radzę przeczytać go, traktując dosłownie wszystko co tam jest napisane – upewniwszy się wpierw, czy podjąłem (podjęłam) decyzję zaproszenia Chrystusa do swego życia. Jeśli tak, to gdy napotkasz na słowa:
„A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni. Razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich – w Chrystusie Jezusie, aby w nadchodzących wiekach przemożne bogactwo Jego łaski wykazać na przykładzie dobroci względem nas…”

Możesz bracie i siostro te słowa odnieść do siebie. I nie mów „jestem niegodny” bo Bóg wie o tym. Jesteś zbawiony za darmo, dlatego nie musisz być godny. Jednak jeśli czujesz się niegodny, bo nie wierzysz, że to dotyczy ciebie – nie zapewniaj się na siłę. Raczej oczekuj, że Bóg kiedyś pozwoli ci tego doświadczyć.

A wówczas twoje życie nabierze nowego sensu, i będziesz mógł odnieść do siebie na przykład te „Przeto oddani posługiwaniu zleconemu nam przez miłosierdzie, nie upadamy na duchu. Unikamy postępowania ukrywającego sprawy hańbiące, nie uciekamy się do żadnych podstępów ani nie fałszujemy słowa Bożego, lecz okazywaniem prawdy przedstawiamy siebie samych w obliczu Boga osądowi sumienia każdego człowieka. A jeśli nawet Ewangelia nasza jest ukryta, to tylko dla tych, którzy idą na zatracenie, dla niewiernych, których umysły zaślepił bóg tego świata, aby nie olśnił ich blask Ewangelii chwały Chrystusa, który jest obrazem Boga. Nie głosimy bowiem siebie samych, lecz Chrystusa Jezusa jako Pana, a nas – jako sługi wasze przez Jezusa. Albowiem Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Chrystusa. Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (Por.2 Kor 4, 1-7).

Orędzie Miłosierdzia Bożego, głoszone przez s. Faustynę, było dla Kościoła czymś nowym, niesłychanym, czymś, czego Kościół nie głosił. Inaczej nie byłoby sensu go propagować. Jestem przekonany, że (odrzucając wszelkie ludzkie pomysły, jak nabożeństwo i koronka) orędzie Miłosierdzia jest niczym innym, jak próbą powrotu do czystej ewangelii, bez dodatków, głoszonej przez apostołów 2000 lat temu.

Pewnego dnia wybrał się diabeł ze swoim przyjacielem – człowiekiem na zdrowotną przechadzkę. Obaj spacerowicze zauważyli w pewnym momencie, że idący przed nimi młodzieniec schylił się i coś podniósł.

Co on znalazł? – chciał wiedzieć człowiek.
Kawałek prawdy – odpowiedział diabeł.
I nic cię to nie niepokoi? – pytał dalej człowiek.
Nie mam powodów. Wystarczy, że zrobi z tego wyczerpujący traktat teologiczny. I już nie wymknie się z moich rąk!

Mam nadzieję, że powyższymi słowami nie wyważałem dawno otwartych drzwi. A jeśli nawet ktoś powie, że przecież to wszystko dawno wiadomo, to pozostaje mi wezwać go do współpracy w dzieleniu się ewangelią z tymi, którzy jej nie znają, bo nadal żniwo jest wielkie, a robotników mało.

„Zbliżając się do Tego, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa.” (Por.1 P 2,4-9)

Zostańcie z Bogiem i „…niech się nie trwoży serce wasze.”

PODCASTY I GALERIE