
W opływającym w ropę naftową Azerbejdżanie jeszcze nikt nie pokonał w wyborach politycznej dynastii Alijewów.
Choć 52-letni Ilham i jego zmarły ojciec Hejdar Alijew zawsze gromili swoich rywali do władzy w wyborach, które nigdy jeszcze nie zostały uznane za uczciwe, wynik żadnej elekcji nie był dotąd tak oczywisty jak obecnej.
Panujący od dziesięciu lat Ilham Alijew jest tak pewny wygranej, że nie prowadził nawet kampanii wyborczej, twierdząc, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Wybrał się co prawda ze stolicy w podróż do kilku regionów, otworzył kilka fabryk, szpitali i szkół, nakazał podnieść zarobki wszystkim urzędnikom państwowym, ale debaty z innymi pretendentami uznał za stratę czasu i do telewizyjnego studia posyłał swoich przedstawicieli.
Przekonanie o nieuchronnej wygranej Alijewa sprawiło, że na wybory do Azerbejdżanu nie przyjechali zagraniczni dziennikarze, a obserwatorzy przysyłani przez międzynarodowe organizacje nie spodziewają się cudu nad urnami ani uczciwej elekcji. Nie spodziewają się tego i sami Azerowie. Wybory nie wywołały wśród nich żadnych emocji. Nagabywani przez ankieterów o kandydatów do władzy odpowiadali zwykle, że poza Ilhamem Alijewem nigdy wcześniej o żadnym z nich nie słyszeli.