Z Tuzli protesty przeniosły się w czwartek do innych miast Bośni i Hercegowiny (BiH) i przerodziły się – jak pisze Al-Dżazira – w wyraz powszechnego niezadowolenia społeczeństwa.
Płoną gmachy administracji rządowej i lokalnej w Sarajewie, Tuzli, Zenicy i Mostarze – podają chorwacki „Dnevnik” i serbska agencja Tanjug. Rządowa bośniacka agencja Fena określa sytuację w stolicy, Sarajewie, i niektórych innych miastach jako „dramatyczną”.
Prezydent BiH Żivko Budimir powiedział, że „od lat bunt społeczny w kraju wisiał w powietrzu”.
Uczestnicy dziesiątków gwałtownych demonstracji i innych wystąpień protestacyjnych w BiH, kraju podzielonym na mocy porozumień z Dayton z 1995 r., które zakończyły trzyletnią wojnę etniczną, na dwa obszary autonomiczne (federacja chorwacko-muzułmańska i Republika Serbska) oskarżają lokalne władze administracyjne o nepotyzm i korupcję, przyczynę zamknięcia lub upadku 80 proc. prywatyzowanych zakładów.
Jak podał dziennik „Dnevni avaz”, w Sarajewie, stolicy państwa liczącego 3,8 miliona mieszkańców, demonstranci obrzucili kamieniami interweniującą policję, podpalili główne drzwi wejściowe do siedziby rządu i wtargnęli do wnętrza. Po chwili z okien gmachu zaczęły lecieć na ulicę rozbijane szyby i wyrzucane meble i telewizory.
Podobne sceny powtórzyły się w piątek w Tuzli, gdzie blisko siedmiotysięczny tłum zgromadzony pod siedzibą miejscowych władz klaskał i wiwatował, gdy z okien leciały sprzęty i telewizory.
W pewnym momencie z okien budynku zaczął wydobywać się dym. Demonstranci nie dopuścili przybyłych strażaków na miejsce pożaru. Kilkuset policjantów obecnych na miejscu wydarzeń wycofało się o kilkaset metrów, aby strzec budynku pogotowia ratunkowego.
W Tuzli, gdzie zaczął się ruch protestacyjny i zamieszki, gdy tysiące osób zaatakowały siedzibę rządu regionalnego, demonstrująca młodzież próbowała w piątek podpalić gmach prokuratury i komendę policji. Są ranni.
W czwartek w tym mieście rannych zostało 130 osób, w tym 104 policjantów. Odwołano lekcje w szkołach.
Jeden z przywódców demonstracji, Aldin Sziranović, powiedział, że opozycja domaga się ustąpienia rządu. „Zrujnowali naszą przyszłość. Chcemy, aby odeszli” – wołał mówca.
„Cały rok bez wypłaty. Bez ubezpieczenia zdrowotnego. Czternaście lat bez zaliczania stażu pracy” – cytuje portal Deutsche Welle w swym serbskim wydaniu wypowiedź pracownika firmy Polihem, uczestnika demonstracji w Tuzli. Polihem, produkujący na niemieckiej licencji, za czasów byłej Jugosławii zatrudniał 1 200 pracowników i miał obroty rzędu 120 milionów marek rocznie. Otrzymywali wynagrodzenie częściowo w akcjach przedsiębiorstwa.
„Gaz łzawiący, syreny policyjne, strzały, kompletny chaos” – opisuje sytuację w Sarajewie agencja Fena.
Do popołudnia szpital centralny w stolicy BiH przyjął około 30 rannych, ale karetki wciąż dowoziły ofiary rozruchów.
Podobnie jak w poprzednich dniach demonstracje odbywały się także w Prijedorze i Banja Luce na północy kraju, w Mostarze (południe) i Bihaciu (północny zachód).
W Bihaciu, gdzie demonstranci również próbowali wtargnąć do budynku władz regionalnych, rannych zostało kilku policjantów. „To jest rewolucja obywatelska!” – pisał „Dnevni avaz”. „Bośniacka wiosna” – zatytułował swe doniesienia dziennik „Oslobodjenje”.
Biuro Wysokiego Przedstawiciela Wspólnoty Międzynarodowej w BiH, Austriaka Valentina Inzko, ogłosiło apel do uczestników demonstracji i zajść, aby zaniechali łamania prawa.
Tuzla była kiedyś jednym z największych ośrodków przemysłowych w BiH. W ostatnich latach boleśnie odczuła zamykanie prywatyzowanych fabryk. Podczas protestów domagano się działań przeciwko właścicielom czterech dawniej państwowych zakładów. W przeciągu ostatnich kilkunastu lat były one prywatyzowane, ale nowi właściciele zamiast obiecanych inwestycji i przywrócenia rentowności przestawali wypłacać pensje pracownikom, sprzedawali udziały i ogłaszali bankructwo.
Według Deutsche Welle w rezultacie prywatyzacji, którą rozpoczęto w 1998 roku, pół miliona robotników znalazło się na ulicy, a 100 tys. straciło etaty.
Bezrobocie w BiH według danych oficjalnych sięga aż 44 procent. Realne jest, jak ocenia bank centralny, niższe – na poziomie 27,5 proc., ponieważ wiele osób pracuje na czarno. Równowartość przeciętnego wynagrodzenia to 420 euro. Jeden na pięciu mieszkańców żyje w ubóstwie.