
Niespodziewane Izrael został zaatakowany przez siły palestyńskiego Hamasu. Miasta są ostrzeliwane, a palestyńskie grupy zbrojne wtargnęły do ponad 20 miejscowości i zamordowały setki izraelskich cywili i służb mundurowych. Oficjalne dane mówią o ponad 700 zabitych oraz 2 tys. rannych. Trudno oszacować liczbę porwanych. O tym jak to wygląda na miejscu rozmawiamy z Barbarą Eytan. Polką, która od 30 lat mieszka w Giwatajim koło Tel Awiwu. Urodziła tutaj dwie córki. Jedna ma 24 lata, druga 19. Najmłodsza służy obecnie w izraelskiej armii. Z Barbarą Eytan rozmawiał Tomasz Bździkot.
Od soboty widzimy tragiczne obrazy z Izraela. Jak to wygląda na miejscu?
Cała ostatnia noc była w Tel Awiwie spokojna. Wiem, że rakiety leciały w innym kierunku, bardziej w okolicach Aszkelon i Aszdod. Dzisiaj, z tego co wiem, był kolejny atak na te miasta i dwie osoby są w ciężkim stanie. Na razie Tel Awiw jest całkiem spokojny, ale w każdej chwili może zawyć alarm i będę musiała wejść do schronu.
Trudno w takiej sytuacji właśnie mówić, że Tel Awiw jest spokojny.
Tutaj ludzie wszyscy nadal pracują, ale pracują zdalnie. Wszyscy siedzą w domach. Ewentualnie jest jakiś sklep samoobsługowy otwarty, żeby dokupić sobie jakieś produkty żywnościowe. Wiele osób kupuje właśnie takie produkty dla żołnierzy. Moja córka, która jest żołnierzem w wojsku nie dostała jeszcze wezwania do jakiej jednostki ma się udać, jest ze swoim chłopakiem i wspólnie składają produkty żywnościowe do wysyłania dla żołnierzy, bo wielu z nich jest w takiej sytuacji, że nawet nie mają podstawowych środków higienicznych czy żywnościowych.
Pani córka jest w wojsku, mówi się też o dużej mobilizacji, jak to wygląda od tej strony wojskowej?
Ona się bardziej zajmuje żołnierzami, którzy są tutaj samotni i przybyli tutaj z innych krajów. Przyjechali tutaj do wojska, choćby bez własnych rodzin. Zajmuje się bardziej nimi pod względem psychologicznym. Jest w takiej jednostce trochę odmiennej, nie jest związana z tymi operacjami wojskowymi, które się dzieją.
Izrael został zaskoczony, tutaj te napięcie w Strefie Gazy były cały czas, ale to ogromne zaskoczenie. Jak wygląda organizacja ludności w takim mieście jak Tel Awiw? Bo na pewno widać solidarność tych mieszkańców.
Solidarność jest w całym kraju. Różne są punkty zbierania produktów higienicznych i żywnościowych. Ja właściwie nie mieszkam w Tel Awiwie tylko obok, w Giwatajim. To tuż w pobliżu. Bardziej musimy się skupić na ludności cywilnej, która przeżyła tą masakrę przy granicy ze Strefą Gazy. To są straszne dramaty ludzkie. Właśnie tam, gdzie się w nocy odbywał ten festiwal. Tam był atak o 6:30. Było tam 5 tysięcy młodych ludzi i terroryści Hamasu strzelali do nich jak do kaczek. To było na takim pustym polu, oni mieli duży zasięg i dodatkowo większość porwali do Strefy Gazy. Nie wiemy do tej pory ile tak naprawdę jest porwanych osób. Mojej córki koleżanka, która 5 dni temu miała urodziny, zniknęła. Nie wiemy czy została zabita czy uprowadzona do Strefy Gazy. Nie wiadomo nic. I wiele takich rodzin nie wie co się stało z ich dziećmi i nie wiedzą co mają robić w tej sytuacji. Dlatego jest tutaj taka wielka trauma związana z tym co się tu wydarzyło. W Tel Awiwie czekamy na to co się dalej wydarzy. Każdy próbuje pomóc tak jak może. Jest dużo osób chętnych oddawać krew. Poza tym wszystko jest zamknięte, są otwarte tylko sklepy zaopatrzeniowe. Autobusy funkcjonują, żeby ludzie mieli transport, bo nie każdy może samochodem jeździć.
A ile alarmów bombowych było od początku?
Było ich sporo. W sobotę, kiedy wszystko się zaczęło, to niedaleko mnie, koło domu spadły szczątki rakiety. Straszny to był wybuch dwieście metrów od mojego mieszkania. Bardzo ciężkie przeżycie.
Wiele się też mówi o ewakuacji ludności polskiej z Izraela. Jak to wygląda na miejscu?
Z tego co ja też i czytałam z informacji, ze strony polskiej, że dwa samoloty już odleciały i przybyły do Polski. Następny samolot jest chyba w drodze albo już przyleciał, żeby następną partię polskich turystów wysłać z powrotem do kraju. Nie wiem ile zostało tutaj osób, które potrzebują pomocy. Podejrzewam, że zajmuje się tym polska ambasada i konsulat.
Jak wyglądają ulice? Czy widać chaos?
Jest straszna cisza na ulicach. Prawie nikt nie wychodzi. Tylko z potrzebą jakichś zakupów. Wszyscy siedzą w domu, podejrzewam, że oglądają telewizję i śledzą co się dzieje, bo jest coraz większe podejrzenie, że coś ze strony północnej kraju się wydarzy. Że będzie to z dwóch stron. To jest wojna. To nie jest tak jak kiedyś, jak moi rodzice czy siostra dzwonili do mnie i pytali o rakiety, które były wystrzeliwane w tym kierunku. W ciągu jednego czy też dwóch dni to się kończyły. To się nie skończy tak. W zupełnie innym jesteśmy teraz momencie i potrzebujemy wspólnego wsparcia takiego psychicznego, że jesteśmy wszyscy razem, że jesteśmy solidarni i wszyscy możemy sobie pomagać. Tutaj właśnie zadzwoniła do mnie sąsiadka, weszła na górę, zapytała się czy wszystko jest w porządku. Ja tak samo pytałam jej czy czegoś potrzebuje, jeśli będzie alarm to żebyśmy wszyscy byli razem. To jest solidarność, że jesteśmy wszyscy razem w tym złym momencie. Uda nam się to przezwyciężyć, żeby w przyszłości było lepiej dla wszystkich. Trauma jednak pozostała. Ja będę to przez całe życie pamiętać.