Kapitalna oprawa i fantastyczne przywitanie piłkarzy FC Barcelona sprawiły, że goście z Katalonii mogli poczuć się jak na Camp Nou. Swobodna i kunktatorska gra powodowały, że kilkadziesiąt tysięcy sympatyków Blaugrany spodziewały się łatwego zwycięstwa.
Po kwadransie gry gracze Lechii dosadnie przypomnieli, kto jest gospodarzem tego spotkania i komu tak naprawdę należy kibicować. Matsui bardzo celnie dośrodkował z rzutu rożnego, a Jarosław Bieniuk głową skierował piłkę do siatki. Takiego przebiegu meczu nie spodziewali się nawet najwierniejsi fani gdańszczan.
Barcelona, jak ma w zwyczaju, nie przejęła się stratą gola. Nadal realizowała pozostałości koncepcji Tito Vilanovy, spokojnie rozgrywając piłkę. Ale w takim systemie gry bardzo dobrze odnajdowali się lechiści, którzy przytomnie kryli strefą, uniemożliwiając swobodne rozgrywanie piłki rywalom. Pierwsze skrzypce w wyprowadzaniu ofensywnych ataków grał Japończyk Matsui, który wyszkoleniem technicznym i boiskową inteligencją wielokrotnie wprawiał w osłupienie nie tylko kibiców.
Kiedy goście przyspieszali grę mecz wyglądał zupełnie inaczej. Zwłaszcza, kiedy akcje w kierunku bramki Bąka były przeprowadzane skrzydłami. W 26. minucie Montoya udowodnił, że jest idealnym i naturalnym zmiennikiem Daniego Alvesa. To właśnie boczny obrońca przeprowadził rajd prawą stroną boiska, minął rywala i perfekcyjnie przygotował piłkę Sergiemu Roberto. Środkowemu pomocnikowi nie pozostało nic innego, jak z trzech metrów skierować piłkę do pustej bramki.
Okres przygotowawczy w Hiszpanii ma to do siebie, że mecze towarzyskie przeprowadzone są w trybie interwałowym. To różne tempo gry podopiecznych Jordiego Roury sprawiało, że Lechia nie była pozbawiona szans na kolejne gole. Jeszcze w pierwszej połowie pupile Michała Probierza stanęli dwukrotnie przed okazją na pokonanie Pinto, ale za każdym razem Madera czy Frankowski mieli gorące głowy.
W końcówce pierwszej połowy, to jednak Barca była bliżej podwyższenia swojego dorobku bramkowego, ale kapitalnie wykonany rzut wolny przez Leo Messiego w jeszcze lepszy sposób wybronił Mateusz Bąk.
Michał Probierz po przerwie dokonał aż sześciu zmian. Takie roszady wcale nie rozbiły szyków gospodarzy. Wręcz odwrotnie, bo w 55. minucie sektory zajmowane przez kibiców Lechii oszalały. Nawet hiszpańscy dziennikarze chwytali się za głowy, bo gol Grzelczaka był wyjątkowej urody. Lewy pomocnik lechistów wyprzedził Montoyę i spod linii końcowej silnym strzałem pod poprzeczkę pokonał Olazabala.
Nie minęło pięć minut, a Lechia mogła prowadzić z FC Barceloną już 3:1. Tym razem Tuszyński z kilku metrów przerzucił piłkę nad poprzeczką. Gerardo Martino, pierwszy trener Barcy, który ogląda mecz w domu, powinien przy najbliższej okazji zrugać swoich defensorów za pasywność w tej akcji.
Niektórzy kibice jeszcze wspominali tę niewykorzystaną okazję, kiedy Barca po raz drugi doprowadziła do remisu. Tym razem Alexis świetnie odnalazł się w roli asystenta, a Messi, który znalazł się sam na sam z Małkowskim technicznym strzałem pokonał golkipera Lechii.
Na ostatnie dwadzieścia pięć minut Roura desygnował do gry aż siedmiu graczy z rezerw zespołu, co wiązało się z seriami pomyłek młodych zawodników. Kilka z takich nieudanych zagrań były zaczątkiem kontrataków biało-zielonych, który do pola karnego Blaugrany wyglądały obiecująco. Brakowało jednak dokładnych ostatnich podań.
Lechia w końcowych fragmentach meczu miała momenty rewelacyjnej gry. Zwłaszcza Grzelczak i Tuszyński na lewej stronie byli jak wytrych do defensywnych bram Blaugrany. Ich akcja w 75. minucie długo powinna być powtarzana w telewizjach z całego świata, bo takich rajdów przeciwko Barcelonie nie ogląda się za często.
W 79. minucie miała miejsce historyczna chwila. Debiut Neymara miał miejsce właśnie w Gdańsku. Nie zagrał jednak w duecie z Messim, bo ten opuścił plac gry kilka minut wcześniej, ale polska publiczność zgotowała Brazylijczykowi gorące przywitanie.
Choć było to tylko mecz towarzyski i nie należy wyciągać wniosków z gry Katalończyków, to jednak dyspozycja podopiecznych Michała Probierza jest wzorem determinacji i boiskowej zawziętości. Zwłaszcza że jeszcze w doliczonym czasie gry gospodarze mogli sprawić ogromną niespodziankę.