
To nie jest słowo, które w tych dniach chcieliby usłyszeć klienci tej małej restauracji, w większości znajdujący się w obozie na „tak” (gr. „ne”).
„Tak” i „nie” – dwa słowa, za sprawą których Grecy w niedzielę mają zadecydować w referendum, czy przyjąć pomoc finansową obwarowaną surowymi warunkami postawionymi im przez międzynarodowych wierzycieli, podzieliły kraj na dwa wrogie obozy.
Z jednej strony są ci, którzy popierają młodego, rzutkiego premiera Aleksisa Ciprasa stojącego na czele populistycznej partii Syriza. Co kilka dni szef rządu informuje Greków w telewizji o kolejnych „szantażach” pożyczkodawców i twierdzi, że odrzucenie propozycji instytucji (KE, EBC i MFW) da mu silniejszą pozycję w negocjacjach.
Z drugiej strony jest wielu greckich biznesmenów, intelektualistów i artystów twierdzących, że zwycięstwo obozu „ochi” może zniszczyć kraj i doprowadzić do wyjścia Grecji ze strefy euro, a być może nawet i z całej UE.
Właśnie na haśle „nie” opiera się przedreferendalna kampania Syrizy. „To bardzo dobry slogan” – mówi PAP 31-letnia Aliki Kosifologlu z biura prasowego tej partii. „Używamy go często, nawet w żartach. Poza tym przypomina nam dobry film pod tym samym tytułem o referendum w Chile w sprawie końca dyktatury (Augusto) Pinocheta” – dodaje.
Aliki o tym nie wspomina, ale dla przeciętnego Greka słowo to także ma głębokie historyczne znaczenie. W październiku 1941 roku użył go grecki premier Joannis Metaksas, odpowiadając włoskiemu ambasadorowi na ultimatum w sprawie wpuszczenia na terytorium Grecji wojsk państw Osi.
Słowo „ochi” ma tak silny oddźwięk w popularnej kulturze Grecji, że zwolennicy obozu na „tak” zarzucają Ciprasowi manipulację polegającą na takim sformułowaniu pytania w plebiscycie, aby właśnie odpowiedź „nie” dała mu zwycięstwo.
Rozmówczyni PAP nie ma żadnych wątpliwości, że głosując na „nie” w referendum, rozpisanym zaledwie przed kilkoma dniami przez Ciprasa, opowie się przeciwko pogłębiającemu się od pięciu lat w Grecji kryzysowi, ponad 50-procentowemu bezrobociu wśród jej rówieśników i ubóstwie setek tysięcy greckich rodzin. Głosowanie przeciw kolejnym oszczędnościom uważa za swój moralny obowiązek. „Oczywiście wiem, że to wszystko nie zniknie z dnia na dzień, ale uważam, że musimy kolektywnie i demokratycznie wypowiedzieć wojnę oszczędnościom i cięciom w budżecie kraju i wysłać tę wiadomość do całej Europy” – podkreśla Aliki.
Pomaga więc w organizowaniu wieców i spotkań przedreferendalnych, drukowaniu plakatów i ulotek, rozsyłaniu informacji w mediach społecznościowych. Te ostatnie są wśród członków Syrizy bardzo popularne, a prym w ich używaniu wiedzie sam premier oraz bardzo popularny wśród lewicowej młodzieży minister finansów Janis Warufakis.
W tym samym czasie prawniczka Joanna Stefanaki bierze czynny udział w proeuropejskiej kampanii „Tak dla Grecji. Tak dla Europy”. 40-letnia Greczynka zamknęła do czasu referendum swoją kancelarię i prowadzi uliczną agitację w dzielnicach, o których wie, że prawdopodobnie w większości są skłonne głosować przeciw ofercie pożyczkodawców.
Elokwentna kobieta miała nadzieję, że zdoła wytłumaczyć ludziom niebezpieczeństwa czyhające na Grecję, jeśli zagłosują oni przeciwko ofercie. Po kilku dniach pracy przyznaje jednak, że zadanie, którego się podjęła, jest o wiele trudniejsze niż przewidywała. „Ludzie wcale nie chcą nas słuchać. Okazuje się, że zwolenników +ochi+ jest o wiele więcej niż myślałam” – przyznaje w rozmowie z PAP. „Wielu ludzi myśli, że wszystko już wiedzą. Niestety w większości nie mają pojęcia co ich czeka” – zaznacza. Trudności jednak jeszcze bardziej dopingują Joannę, która wśród swoich przyjaciół rozesłała apel o przyłączenie się do wysiłków agitacyjnych.
Oba obozy narzekają, że na przeprowadzenie swoich kampanii mają bardzo mało czasu. Wielki finał ich wysiłków ma nastąpić w piątek wieczorem na dwóch wiecach odbywających się w tym samym czasie w centrum Aten.
Kampania obozu „Tak dla Europy” odbywa się pod egidą Greckiej Konfederacji Turystyki i Marketingu (SETE). Włączonych w nią jest też wiele innych stowarzyszeń skupiających biznesmenów, farmerów, przedsiębiorców i handlowców. Opozycyjne partie polityczne, które ją popierają, czyli Nowa Demokracja, Ogólnogrecki Ruch Socjalistyczny (Pasok) i To Potami (Rzeka), postanowiły zostać w cieniu, ponieważ nie chcą upolitycznienia referendum – poinformował PAP Stratis Mojer, koordynator kampanii z ramienia To Potami.
Nie powstrzymuje to jednak od publicznych przemówień na temat referendum licznych byłych premierów, a także szefów takich organizacji jak Ogólnogrecka Konfederacja Związków Spółek Rolniczych czy Grecka Izba Techniczna. Wszyscy biją na alarm ze względu na coraz bardziej opłakany stan gospodarki kraju i ostrzegają przed konsekwencjami odrzucenia międzynarodowej pomocy.
Syriza z kolei wykorzystuje regionalne struktury partyjne, a także lokalne oddziały organizacji młodzieżowych, które maszerują po ulicach swoich miejscowości śpiewając piosenki przeciwko oszczędnościom. Na rozrzucanych wszędzie ulotkach wyliczane są korzyści płynące z odrzucenia propozycji pożyczkodawców i szkody wynikające z ich przyjęcia. Na fasadach ateńskich uniwersytetów studenci popierający Syrizę rozwieszają olbrzymie transparenty z napisem „Ochi”. Wszędzie widać też plakaty nawołujące do głosowania na „nie”.
W obozie na „nie” znajduje się też cała plejada mniejszych partii lewicowych, takich jak Antarsya czy trockiści. Znajduje się w nim także młodszy członek rządzącej koalicji Niezależni Grecy oraz skrajnie nacjonalistyczna Złota Jutrzenka. Prawdopodobnie dołączy też do niego Komunistyczna Partia Grecji.
O ile obóz „nie” opanował ulice i ma znacznie większą zdolność mobilizacji na szczeblu regionalnym i na wsi, to zwolennicy „tak” zdają się mieć poparcie najbogatszych biznesmenów, a także większości mediów, które zamieszczają wiele reklam popierających głos na rzecz zagranicznej pomocy.
Mojer zastrzega jednak, że w kraju, gdzie kontakt osobisty jest bardzo ważny, obecny kryzys bankowy i malejące zapasy paliwa stwarzają problemy, jeśli chodzi o dotarcie do wszystkich zakamarków Grecji. Jest to istotne, ponieważ w kraju jest jeszcze wielka liczba niezdecydowanych.
Niektórzy z nich w styczniu głosowali na Syrizę, mając nadzieję, że dotrzyma przynajmniej niektórych obietnic przedwyborczych i rzeczywiście doprowadzi do zmiany układu sił między Atenami a Brukselą. Teraz jednak, szczególnie po kilku dniach bez dostępu do swoich kont bankowych, nie są oni już tacy pewni swego wyboru.
Należy do nich Stawros, 30-letni kamerzysta, który mówi PAP, że atmosfera konfrontacji panująca wokół referendum spowodowała, że na czas głosowania ma zamiar po prostu wyjechać na wakacje. „Nie jestem w stanie zagłosować na +tak+, bo za dużo strasznych rzeczy dzieje się w Grecji, abym mógł poprzeć następne cięcia, ale nie chcę też abyśmy wyszli ze strefy euro. Dlatego z trzema przyjaciółmi wyjeżdżamy na wyspy. Zamiast głosować będziemy tylko dyskutować nad tym, co się dzieje” – mówi Stawros.