• Świat
  • 9 sierpnia, 2023 6:45

Białoruś: „trzy lata po sfałszowanych wyborach trwa tragiczna strona w historii naszego kraju”

Trzy lata temu na Białorusi wybuchło pokojowe powstanie w proteście przeciwko sfałszowaniu wyborów, ale Łukaszenka brutalnie je zdławił, a represje trwają do dziś. To tragiczna strona w historii Białorusi – powiedział PAP niezależny publicysta Alaksandr Kłaskouski.

PAP
Białoruś: „trzy lata po sfałszowanych wyborach trwa tragiczna strona w historii naszego kraju”

„Kampania wyborcza 2020 r. stała się impulsem do pokojowego powstania setek tysięcy Białorusinów. Niektórzy nazywają te wydarzenia rewolucją, ale moim zdaniem było to właśnie powstanie, bo nie było zorganizowane, nie miało organizacji, przywódcy” – ocenia w rozmowie z PAP Kłaskouski, który przebywa poza Białorusią.

9 sierpnia 2020 r. na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie, które oficjalnie wygrał Alaksandr Łukaszenka, rządzący krajem od 1994 r. W wynik powyżej 81 proc. nie uwierzyli Białorusini, którzy masowo wyszli na protesty. Od trzech lat na Białorusi trwają represje na bezprecedensową skalę, a z kraju wyjechały setki tysięcy ludzi. Do emigracji zmuszona została także Swiatłana Cichanouska, uznawana za rzeczywistą zwyciężczynię elekcji.

„Swiatłana Cichanouska była symbolem tego ruchu na rzecz przemian, ale ona i jej otoczenie nie kierowali tym procesem. Nikt, włącznie z nimi, nie oczekiwał, że na ulice wyjdą setki tysięcy ludzi” – dodaje Kłaskouski.

W dniu wyborów i w dniach kolejnych funkcjonariusze resortów siłowy brutalnie rozprawiali się z protestującymi, masowo zapełniając areszty pobitymi i pokiereszowanymi ludźmi. Były również ofiary śmiertelne, w tym zastrzelony przez interweniujących nieuzbrojony mężczyzna, Alaksandr Tarajkowski.

Tydzień po wyborach na ulice Mińska wyszedł najbardziej masowy w historii pokojowy protest – według niektórych szacunków mogło to być 600 tys. ludzi lub więcej. Protesty odbywały się w kolejnych dniach i tygodniach, także poza stolicą.

„Z jednej strony była w tym oddolnym zrywie siła, była mocna fala, która pokazała, że rodzi się białoruska nacja – polityczna, obywatelska. W tym była też jednak słabość powstania, bo nie było precyzyjnego planu, precyzyjnej strategii, jak pokonać reżim” – ocenia Kłaskouski.

Po krótkotrwałym „szoku” władze zareagowały jednak ponownym nasileniem represji, masowymi aresztami, zaostrzaniem prawa, karaniem oponentów za najdrobniejsze przejawy sprzeciwu, jak np. niezależna symbolika. „Pod nóż” trafiły niezależne media, NGO, organizacje obywatelskie, a najbardziej masowo – zwykli uczestnicy pokojowych demonstracji. Fala bezprecedensowych represji nie ustała i trzy lata później ludzie wciąż są zatrzymywani za zdjęcia z protestów, uczestnictwo w czatach, komentarze w mediach społecznościowych. Organizacje praw człowieka uznały za więźniów politycznych 1,5 tys. osób, jednak jest ich znacznie więcej.

„Łukaszenka stłumił protesty i ustanowił jeszcze bardziej brutalny reżim niż wcześniej. Niektórzy uważają, że można już mówić nie tyle o autorytaryzmie, co o totalitaryzmie” – wskazuje Kłaskouski.

„W związku z tym kryzysem władzy bardzo silnie wzrosła zależność Białorusi od Moskwy. Kreml wykorzystał sytuację protestów, by jeszcze silniej przywiązać do siebie sojusznika czy, jak można już chyba powiedzieć, satelitę” – ocenia rozmówca PAP.

„Ten sojusz Mińska i Moskwy jeszcze bardziej się pogłębił, gdy oba kraje stały się współagresorami w napaści na Ukrainę. Z terytorium Białorusi lądowe wojska rosyjskie atakowały Kijów, leciały rakiety” – przypomina Kłaskouski.

Jak dodaje, zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie, pojawiają się ze strony walczącego tam społeczeństwa głosy krytyki, że Białorusini ograniczyli się wyłącznie do pokojowego protestu.

„Myślę, że można przyjąć za pewnik, że gdyby w jakiś sposób doszło do siłowego oporu, to protesty byłyby po prostu jeszcze krwawiej stłumione, a w ostateczności na pomoc Łukaszence ruszyłaby Moskwa. Putin twierdził już post factum, że miał przygotowane na taką okoliczność oddziały Rosgwardii dla wsparcia białoruskich struktur siłowych” – dodaje analityk.

„Wobec uporu Łukaszenki i jego determinacji, by pozostać u władzy, protesty były skazane na porażkę. A gdyby zaczęły zwyciężać, zapewne Kreml przyszedłby z pomocą. Właśnie dlatego uważam, że rozgrywa się obecnie tragiczna karta białoruskiej historii” – mówi Kłaskouski.

„Dzisiaj nie widać nadziei na zmiany na Białorusi. Sytuację pogłębia wojna i żelazny uścisk Putina. Łukaszenka nie ma jak zeskoczyć z tego wozu. Wszystkie mosty z Zachodem w zasadzie zostały spalone. Siły demokratyczne zostały rozproszone – część jest na emigracji, część w więzieniach. Żadnej cudotwórczej strategii to środowisko nie może zaproponować” – zaznacza publicysta.

To nie znaczy, jak dodaje, że zwolennicy przemian na Białorusi pogodzili się z sytuacją, ale „skala terroru jest taka, że żaden protest nie jest możliwy”.

„Jest oczywiste, że na tę sytuację może wpłynąć przebieg wojny na Ukrainie. Jeśli zatrzęsie się reżim Putina, to to samo stanie się z Łukaszenką. Na razie jednak trudno jest przewidywać, jak dalej potoczy się wojna” – podsumowuje Kłaskouski.

PODCASTY I GALERIE