• Sport
  • 18 listopada, 2015 7:16

Spełnienie małego piłkarskiego marzenia

Jeszcze przed kilkoma tygodniami opisywałem reprezentację Islandii, a już 13 listopada miałem okazję na własne oczy oglądać mecz Polska – Islandia. Podczas eliminacji Euro 2016 kibicowałem obu drużynom, dlatego czułem wielką satysfakcję z otrzymanej okazji. Chcę się dziś podzielić z czytelnikami portalu zw.lt szczegółami podróży.

Spełnienie małego piłkarskiego marzenia

Fot. Oskar Wygonowski

Sugestia: przed kontynuowaniem czytania radzę włączyć piosenkę Dave Brubeck – Take Five. Klip poniżej. Życzę miłych wrażeń.

5:20 – POBUDKA! Czarna kawa, sytne śniadanie i jestem gotów w drogę. Autokar z dworca odjeżdża o 6:40, więc mam jeszcze czasu sprawdzić, czy nic nie zapomniałem: notes, długopis, szalik reprezentacji Polski i dokument. Wszystko na swoim miejscu, więc ruszam w drogę.

8:20 – ostatni raz spoglądam na litewski czas i przestawiam zegar o godzinę do tyłu. „Viso gero Lietuva” i „Witaj Polsko”! Autokar nie robi postojów, więc natychmiast zasypiam — przecież czeka długi wieczór.

13:05 (czasu polskiego) – „W moich snach wciąż Warszawa…” stolica spotkała pochmurną, lecz ciepłą pogodą. Tuż po wyjściu z autokaru spotkałem przypadkowo kilku wilniuków, którzy od lat mieszkają w Warszawie. Przy Pałacu Kultury trafiłem również na przygotowanych do meczu kibiców z Polski, którzy przyjechali całymi rodzinami. Na pytanie, jakiego wyniku się spodziewają, brzmiała tylko jedna odpowiedź — zwycięstwo!!!

15:00 – Do meczu zostało sporo czasu, więc czas na spacer po Warszawie. W stolicy byłem kilkakrotnie, lecz nigdy późną jesienią, co zachęcało przejść się po tych dobrze zapamiętanych uliczkach. Tradycyjnie wysyłam pocztówkę do znajomych z miast, które odwiedzam, więc i tym razem nie unikam z okazji skorzystania usług Poczty Polskiej. Co rusz na każdym kącie można nabyć atrybuty na dzisiejszy mecz: od małej flagi do szalika z symbolami obu kadr.

16:45 – Ostatnia przekąska przed pójściem na stadion. Ceny, nawet jak dla stolicy, nie są wielkie, a wybór kulinarny jest tak obszerny, że każdy może znaleźć danie dla siebie. Mój wybór padł na flaczki (w opisie podane, że są pyszne jak w domu), a dla podtrzymania ciepła w organizmie – herbata. Za wszystko byłem dłużny 19 zł, czyli niecałe 4.5 euro, co dla kawiarni z widokiem na pałac królewski wcale nie jest dużo. W Warszawie jestem jednak nie po to, by oceniać restauracje, dlatego z uśmiechem od ucha do ucha maszeruję w stronę Stadionu Narodowego.

17:55 – Po przejściu wszystkich ochroniarzy jestem w środku. Obsługa szykuje boisko do gry, na 3 godziny do meczu podlewając trawę, wolontariusze pomagają zorientować się w sektorach, a sympatyczne panienki za kilka złotych proponują ozdobić się kolorami reprezentacji. Już przed meczem selekcjoner Adam Nawałka powiedział, że jest poważnie usposobiony do meczu z Islandią, więc i kibice są nastawieni być tym dwunastym graczem na boisku. Na mecz zawsze przychodzę kilka godzin wcześniej — to pozwala poczuć powagę zbliżającego się widowiska, no i oczywiście zapoznać się ze stadionem. Stadion Narodowy, wybudowany za rekordową sumę, sprawia wrażenie bardzo prostego obiektu. Kilka bram wejściowych, w pobliżu metr, metalowa fasada i szare betonowe ściany. Niby nic wyjątkowego, lecz po przyjściu 56 tys. osób zaczynasz rozumieć, dlaczego ten stadion nazywa się narodowy i w czym jest ukryta jego piękność.

20:43 – Mazurek Dąbrowskiego, gwizdek i mecz się rozpoczyna! Miałem nadzwyczajną szansę oglądać mecz tuż za bramką Wojciecha Szczęsnego, a w drugiej połowie -Ogmundura Kristinssona. Jako że byłem omal nie na boisku, czułem ten hałas i okrzyki jak reprezentant, a to właśnie jest nie do opisania. Oczywiście, pierwsza bramka padła dosyć szybko i na konto niewspieranej drużyny, lecz to tylko bardziej zaangażowało kibiców do dopingowania reprezentacji Polski. „Jesteśmy z Wami!!!” – stadion nie ucichał przez całych dziesięć minut, a przy każdym ataku Milika i Lewandowskiego kibice wstawali i zamierali na kilka sekund. Pierwsza połowa gry była raczej przeznaczona do odnajdywania słabych miejsc Islandii i toczyła się na obu połowach murawy, było wiele ataków po dośrodkowaniach lub z głębi boiska. Wiadomo, w pierwszej połowie żadna z akcji reprezentacji Polski do skutku nie doszła.

21:44 – Rozpoczyna się druga połowa i od pierwszej chwili wszyscy czują, że będzie się działo. Pierwszy poważniejszy atak Polaków i Kamil Grosicki w pięciu metrach ode mnie strzela bramkę. Stadion zrywa się ze swoich miejsc i trzykrotnie powtarza nazwisko pomocnika. Zmiana i na boisko po raz drugi w karierze wychodzi Bartosz Kapustka. Piłkarz jest sprawcą cuda, którego nikt nie oczekiwał. Drugim lub trzecim dotknięciem strzela bramkę i pada w objęcia kolegów z kadry. Po meczu, gdy wielu starszych graczy reprezentacji pytano, co myślą o Bartoszu, mówili, że widzą w nim wielki potencjał i mają nadzieję, że po tak wspaniałych meczach (Kapustka wystąpił w dwóch meczach i w obu strzelił bramkę) nie zrzuci tempa pracy. Po drugiej bramce Stadion Narodowy stał się bardziej podobny do rzymskiego koloseum, a gracze — do gladiatorów, którzy z przyjemnością realizowali zachcianki kibiców powtarzających „jeszcze jeden, jeszcze jeden!”. Nawet po tym, jak Islandczycy wyrównali, było już wiadomo, że Polska dziś zwycięży. 75 minuta i fantastyczny Robert Lewandowski po dobitce strzela bramkę! Właśnie na gola tego napastnika czekali wszyscy kibice i z okrzykami „dziękujemy” na ustach zaczęto prosić… tak, czwartej bramki. Długo czekać nie trzeba było, ponieważ za niespełna cztery minuty „Lewy” strzela drugą bramkę i w dobrze znanym nam stylu celebruje ją na prawym rogu boiska, w kilku krokach ode mnie. Stadion nie usiądzie już ani na chwilę: fani będą dziękować, wykrzykiwać nazwiska graczy i…. na 88 minucie ponownie śpiewać Mazurka Dąbrowskiego. W tym momencie, nie będę kłamać, po całym ciele przeszły mi ciarki. Rzadko widzę kibiców, którzy są tak dumni ze swojej drużyną i z takim szaleństwem ją wspierają. Koniec meczu i wszyscy ruszają w stronę wyjścia niesieni fantastycznym nastrojem.

00:53 – Opuszczam stadion i idę w stronę metra, które jest tuż przy wyjściu. Słyszałem, że wielu kibiców Stadion Narodowy stawia na drugie miejsce według dostępu do transportu publicznego (pierwsze miejsce należy się Allianz Arenie) – doceniam ten komfort i ja, ponieważ już po dziesięciu minutach jestem na ulicy Świętokrzyskiej.

1:25 – Zajmuję miejsce w restauracji szybkiej obsługi i zaczynam opisywać, co działo się przez ostatnie kilka godzin. Równolegle śledzę wydarzenia we Francji (ataki terrorystyczne wydarzyły się podczas meczu, więc dowiedziałem się o tym dopiero po kilku godzinach).

6:05 Powrót do Wilna w półpustym autokarze. Żegnam się z Warszawą, stadionem, o godzinie 12:13 i z Polską.

PS 13 listopada przeżyłem jedną z najlepszych przygód w życiu. Być na meczu reprezentacji Polski, teraz gdy gra ona na bardzo wysokim poziomie i, oczywiście, widzieć Lewandowskiego na odległości wyciągniętej ręki jest marzeniem wielu kibiców. Atmosfera była po prostu kosmiczna — w porównaniu, na Litwie coś podobnego możemy widzieć na meczach „Žalgiris” Kowno z rywalami Euroligi, lecz warto zaznaczyć, że w Warszawie było pięciokrotnie więcej osób. W obecnych czasach każdy jest w stanie spełnić swoje małe piłkarskie marzenie: czy to byłby wyjazd na mecz reprezentacji, czy na mecz drużyny, której kibicuje się z dawnych lat. Potrzeba tylko chęci, zainteresowania i trochę zaoszczędzonych pieniędzy. Kochajcie futbol!

PODCASTY I GALERIE