
Zwycięstwo zapewniło drużynie „Trzech Koron” awans do igrzysk olimpijskich. Polki, które w pierwszym meczu w piątek uległy Rosjankom 25:27, aby pojechać do Brazylii musiałyby liczyć na wygraną Meksyku z drużyną gospodarzy w drugim sobotnim pojedynku.
Szwedki dość szybko uzyskały czterobramkową przewagę, której nie oddały, poza sporadycznymi momentami, do końca spotkania. I to wszystko pomimo znakomitej postawy polskiej bramkarki Weroniki Gawlik, która była zdecydowanie najlepszą zawodniczką w przegranej ekipie.
Rywalki potrzebowały niecałego kwadransa aby prowadzić 7:3, a niedługo później 11:6. Przed przerwą chwilę nadziei Polki przeżywały po dwóch udanych rzutach z dystansu Kingi Achruk, które pozwoliły się ponownie zbliżyć na 10:12. Tej szansy nie wykorzystały.
Dość niespodziewanie w szeregach biało-czerwonych na wyróżnienie zasługiwała, dotąd rzadziej eksploatowana, mierząca 186 cm Aleksandra Zych, jednak trochę sparaliżowane wagą spotkania, nerwowo grające koleżanki niewiele jej pomagały. Mnożyły się proste błędy, a niewymuszone straty piłek zdarzały się nazbyt często. W dodatku szwankowała gra w obronie, której sporo problemów sprawiała m.in. Isabelle Gullden, która w tym meczu rzuciła swoją 550. bramkę w reprezentacji.
Obiecująco rozpoczęła się druga połowa. Po golach Katarzyny Kołodziejskiej i Agnieszki Jochymek oraz obronionym przez Annę Wysokińską rzucie karnym (egzekutorką była Gullden) straty zmalały do dwóch goli (14:16). Szwedki jednak szybko powróciły do czterobramkowej przewagi (19:15 w 37. min). Gra się wyrównała, a czujne w obronie przeciwniczki z powodzeniem utrzymywały bezpieczny wynik. Spora w tym zasługa ich bramkarki Johanny Bundsen, która doskonale wyczuwała intencje rzucających.
Na siedem i pół minuty przed końcem spotkania, przy stanie 22:27, trener Kim Rasmussen postawił wszystko na jedną kartę i wycofał bramkarkę. Na niewiele to się jednak zdało i na olimpijski debiut przyjdzie jeszcze Polkom poczekać co najmniej cztery lata.