Vanagas, jadący z pilotem Andrejem Rudnickim, od początku pokazywał dobre tempo i na metę wpadł 23.44 za zwycięzcą, a do pokonania miał 717 km, w tym odcinek mierzony na dystansie 321 km. Antanas Juknevičius i Edvardas Duoba ze stratą 3:02.50 finiszowali 63. Mieli oni problem z wydostaniem się z błota i tylko po interwencji traktora wrócili na trasę. W generalce Vanagas awansował na 22. miejsce, a Juknevičius jest 60.
Najlepszy z Polaków, Krzysztof Hołowczyc zajął czwarte miejsce i pozostał na czwartej pozycji w klasyfikacji kierowców samochodów. Zwyciężył Argentyńczyk Orlando Terranova. Liderem jest nadal Katarczyk Nasser Al-Attiyah.
W sobotę z Iquique w Chile wystartowało 80 załóg spośród 136, które 4 stycznia w Buenos Aires rozpoczęły rywalizację. Najszybciej, w 3:31.18, przejechał go Mini All4 Racing Terranova z Bernardo Graue. Niespełna trzy minuty po nich metę w Uyuni, słynącej z sąsiedztwa z największą na świecie solną pustynią (powierzchnia ponad 10 tys. km kw.), położoną na wysokości 3653 m n.p.m., osiągnął Hołowczyc z mieszkającym w Warszawie pilotem Xavierem Panserim.
Polsko-francuska załoga Lotto Team pozostała na czwartej pozycji w klasyfikacji generalnej, ale zbliżyła się na 54 minuty do liderów – Al-Attiyaha i Francuza Matthieu Baumela.
„Za nami pierwsza część maratonu. Poszło nam całkiem nieźle. Początek odcinka był bardzo szybki i techniczny. Potem zaczął padać deszcz, następnie grad i zrobiło się bardzo ślisko. W pewnym momencie forsowaliśmy rzekę, która cały czas przybierała. Chyba byliśmy ostatnią załogą, której to się udało. Reszta musiała szukać objazdu” – przekazał Hołowczyc.
W drugiej części odcinka zupełnie zmienił się krajobraz, kierowcy jechali wąskimi, górskimi ścieżkami i wznieśli się na wysokość 3500 m. W Boliwii dodatkową trudnością dla uczestników rajdu były obfite opady deszczu i rwące rzeki. W jednej z nich samochód mogli utopić Marek Dąbrowski i Brytyjczyk Mark Powell, którzy ukończyli odcinek specjalny na 28. miejscu.
„Z takimi warunkami w tegorocznym Dakarze jeszcze się nie spotkaliśmy. Połowę stawki, w tym nas, dopadł bardzo silny deszcz. Rzeki wezbrały, na zboczach leżał śnieg. Bardzo ciężko było przejechać. Musieliśmy szukać innej drogi, bo roadbook wskazywał jazdę po rzece, w której było tyle wody, że byśmy tam na pewno zostali. Znaleźliśmy szlak, prowadzący przez rwące potoki, ale o kamienistym podłożu, więc udało nam się wrócić na trasę” – powiedział warszawiak.
Dakar to rajd pełen skrajności. Po rywalizacji na gorącej pustyni w sobotę załoga Orlen Team napotkała na trasie prawdziwie zimową scenerię.
„W tej imprezie trzeba zmierzyć się ze wszelkimi rodzajami podłoża, ze skrajnymi warunkami. Piach, skały, woda – wszystko tu jest. Nawet śnieg. Dakar w Ameryce Południowej jest i na pustyni, i w górach. Pokonując przełęcze przejeżdżamy na wysokości 4000-5000 m n.p.m., tam już jest praktycznie zima” – dodał Dąbrowski.