Początek meczu nie należał do biało-czerwonych. Podobnie jak w swoich najgorszych pojedynkach, przespali oni pierwsze minuty i po dziewięciu przegrywali 1:5. Popełniali proste błędy techniczne, łącznie z krokami, i oddawali łatwe do rozszyfrowania rzuty. Polacy zdołali jednak wyrównać na 8:8. I tak dalej toczyła się gra, niezbyt porywająca w wykonaniu obu ekip. Liczba pomyłek w tym meczu przekraczała chyba dość znacznie średnią z mistrzostw świata. Pomimo tego, że na hali było słychać jedynie doping polskich kibiców ich pupile przed przerwą ani razu nie objęli prowadzenia i do szatni schodzili przegrywając 12:13.
W drugiej połowie na rozegraniu pojawił się Karol Bielecki, ale nie zmieniło to obrazu gry, która toczyła się gol za gol. Jak na ironię, biało-czerwoni po raz pierwszy wyszli na prowadzenie 17:16, gdy grali w osłabieniu. Jednak kolejna kara kosztowała dwie stracone bramki, potem jeszcze jedną i znów Polacy przegrywali 17:19. Dzięki Szmalowi i obronie biało-czerwonych, Michał Jurecki zdołał wyrównać na cztery minuty przed ostatnią syreną, ale w odpowiedzi sędziowie podyktowali przeciwko Polakom karnego i posłali zawodnika na karę.
Gdy drużyna grała w osłabieniu, Bielecki zdecydował się na rzut – był udany. Na dwie minuty przed końcem Polacy byli przy piłce, a tablica pokazywała wynik 25:25. Tym razem to Rosjanin usiadł na ławkę kar, a Wiśniewski zdobył gola ze skrzydła.
50 sekund przed końcem rosyjski trener poprosił o czas. Polacy wygrywali 26:25. Szmal obronił rzut rywala i 10 s przed końcem to Michael Biegler poprosił o przerwę. W tym momencie decydowały się losy dwóch punktów. Polacy utrzymali prowadzenie do końca i wygrali 26:25.