• Sport
  • 28 kwietnia, 2015 8:10

Moja przygoda z golfem: Bliżej nie znaczy lżej

Na drugą lekcję gry w golfa udałem się po intensywnym indywidualnym treningu half-swingu, który skutkował sporymi odciskami na palcach. No, ale kto mówił, że będzie łatwo - per aspera ad astra. W czwartkowe piękne przedpołudnie Karl Grundin czekał na mnie z instrukcjami pełnego swingu oraz puttowania.

Na matę wszedłem rozgrzany i pewien swoich umiejętności: kilka „pustych” strzałów i w piłeczkę trafiam już regularnie. Co więcej, leci co raz częściej tam, gdzie chce – spory postęp! Dyrektor klubu The V Golf Club, który na ten czas stał się moim prywatnym szkoleniowcem, ma jednak jeszcze kilka zastrzeżeń.

„Wyglądasz tak, jakbyś siedział na klozecie! Wyprostuj plecy i nachyl się do przodu – to pozwoli ci kontrolować wysokość, a tym samym i jakość, uderzenia. Widzę, że udaje ci się co raz lepiej, więc pora na kolejne zadanie – pełny swing” – wtajemnicza mnie Karl. Powtarzamy pierwotne ustawienie z pierwszej lekcji i ponownie wykonuję techniczne uderzenia w powietrze.

Pełen swing wymaga jeszcze większej kontroli nad ciałem: pół obrót zaczynamy od zamachu kijem zza głowę, uderzenie zaś rozpoczyna się od bioder, potem wędruje górna część ciała, barki i ręce. Siła mięśni  wcale nie jest potrzebna – całą robotę wykonuje kij. W końcowej fazie uderzenia kierujemy ciało w stronę lotu piłki i „odprowadzamy” ją wzrokiem do końca. Powoli wchodzę w nowy rytm: główka kija ociera się o matę, ale przedtem dotyka piłeczki, która w powietrzu wędruje ze sto metrów. Wszystko wykonuję w potrzebnym tempie i płynnie – tak jak przykazał trener. Technika uderzenia jest kluczowym aspektem w golfie – bez tego nie ma co marzyć o zdobyciu 18 dołków.

„Dziesięć tysięcy uderzeń i zrozumiesz o co chodzi” – śmieje się Karl. Po kilkunastu piłeczkach posłanych daleko przed siebie przenosimy się na tzw. green, obszar z bardzo krótko przystrzyżoną trawą (mniej niż 5 mm), na którym znajduje się flaga i dołek, w którym powinna wylądować piłeczka.

Na greenie mamy najbliżej celu, ale to całkowicie nie oznacza, że jest lżej. Biorę w ręce putter, kij przeznaczony do toczenia piłek, i ustawiam się jak poprzednio. Niestety, tutaj zobowiązuje całkowicie inna technika uderzenia: trochę inne ułożenie rąk na rączce kija, ręce minimalnie zgięte pod siebie, nogi nadal półzgięte, a sylwetka pochylona do przodu. Całkowicie panujemy nad kijem, który jest jakby przedłużeniem naszych rąk. W tym wypadku jest o wiele lżej kontrolować kierunek toczenia piłeczki, bowiem całkowicie zależy od kierunku naszego ustawienia.

„Piłeczkę ustaw bliżej lewej nogi, byś mógł widzieć tor, którym się potoczy. Siła uderzenia zależy tylko od tego, jaki rozmach weźmiesz. Kij działa jak wahadło zegara: im więcej odchylisz, tym dalej powędruje” – instruuje dyrektor klubu i od razu ma dla mnie propozycję nie do odrzucenia. „Spróbuj zdać egzamin na „zieloną kartę” na greenie. Do tego potrzebujesz trafić do dziewięciu kolejnych dołków z 23 prób”.

Wyzwanie przyjęte!

Wspólnie z Karlem zaczynamy zaliczać dołek po dołku – raz trafiam z pierwszego uderzenia, kilka zaś razy piłeczka zatrzymuje się dosłownie na brzegu dołka.. Dobrze mówi się, że golf rozwija nie tylko naszą cierpliwość, opanowanie, ale też uczy pokory. Parę takich uderzeń i notuję 25 strzałów – zadowolony z wyniku nie jestem, ale Karl uważa, że przyczyną kilku niepowodzeń może być silny wiatr. Niech tak będzie.

Udało mi się trafić na sam proces szykowania trawy do sezonu. The V Golf Club pracę oficjalnie rozpoczyna turniejem 3 maja, dlatego praca wre na całego. Trawa jest posypywana piaskiem, robione są specjalne otworki, przez które do gleby może trafić powietrze. Na koniec murawa jest czesana i ma kilkanaście dni na regenerację. Zawodnicy nie są zadowoleni, gdy muszą grać na tak przygotowanej trawie, ale najważniejszy jest efekt końcowy.

„Tę procedurę powtarzamy dwa razy do roku i golfiści prawie nie odczuwają z tym związanych utrudnień. Jest niezbędna dla żywotności i jakości trawy” – zapewnia Karl Grundin.

Zobacz Więcej
Zobacz Więcej