
Jak mówi, reakcje rodziny i znajomych na jego członkostwo w kontrowersyjnie przez Polaków ocenianej organizacji są różne.
„Nie poszedłem do tego związku dla reakcji, a dla siebie i własnej rodziny. Chodziło mi o to, by poznać wojskową sytuację od wewnątrz, aby zrozumieć, co robić w razie zagrożenia. Stare przysłowie mówi – chcemy pokoju, szykujmy się do wojny. Człowiek, który chociaż trochę jest podkuty wiedzą i minimalnym doświadczeniem, już może uważać, że da radę obronić rodzinę, zorganizować wszystko wokół siebie w okresie niebezpieczeństwa. A jeżeli to nie nastąpi, to będę mógł podzielić się wiedzą ze swoimi synami, a na wycieczce będę wiedział jak rozpalić ognisko. W pewnym sensie jest to rodzaj harcerstwa, ale z drugiej strony bardzo ważny – także polityczny – sygnał, że Polacy nie są prorosyjscy” – podkreśla Litwinowicz.
„Wstąpiłem do Związku Strzelców nie dlatego, że sympatyzuję z Litwinami, nie dlatego, że chcę jakoś zmienić kierunek, a właśnie dlatego, że jestem Polakiem. Sądzę, że jest to także szansa dla innych, aby być lojalnymi obywatelami Litwy, a jednocześnie bardzo konserwatywnymi Polakami” – zauważa członek Litewskiego Związku Strzelców.
W rozmowie z Dariuszem Litwinowiczem – o tym, czy można głosować na Waldemara Tomaszewskiego i jednocześnie należeć do „szaulisów”, na jaki kraj napadaliby Marsjanie, gdyby przypuścili atak na Ziemie oraz jak powinniśmy się zachowywać w sytuacji zagrożenia.