Paniszewa, która porusza się o kulach, powiedziała, że wyjście z więzienia uratowało jej zdrowie, bo została poturbowana podczas aresztowania i przez dwa miesiące nikt nie udzielił jej pomocy lekarskiej, a przechodziła podczas pobytu w więzieniu również liczne psychiczne tortury.
„Wielkie podziękowanie dla pana prezydenta Andrzeja Dudy, bo dzięki jego zaangażowaniu i zaangażowaniu służb konsularno-dyplomatycznych my w trójkę mogłyśmy znaleźć się tutaj” – powiedziała Paniszewa.
Zaznaczyła, że nie może zbyt wiele powiedzieć o okolicznościach uwolnienia, bo na Białorusi toczy się jeszcze sprawa karna. Nie ukrywając poruszenia powiedziała, że oskarżono ją o gloryfikację nazizmu, co było dla niej „okrutnym oskarżeniem”, bo również jej rodzina ucierpiała w tamtym okresie. Paniszewa przyznała, że oskarżali ją prokuratorzy w Brześciu, którzy też należą do mniejszości polskiej.
Irena Biernacka, druga z trzech działaczek, przyznała, że gdy była aresztowana, do więzienia przyjeżdżał polski konsul i pytał przetrzymywane kobiety, czy byłyby gotowe przyjechać do Polski. Oczywiście nam nie chciało się wyjeżdżać, ale jak wyszło tak wyszło, jesteśmy już tu, nie widziałyśmy żadnych dokumentów, nie podpisywałyśmy na granicy, że chcemy wyjechać – relacjonowała. Dodała, że w dniu uwolnienia przedstawiono im do podpisania dokument o zmianie aresztu, nie znały jednak miejsca przeznaczenia.
’Gdzie nas wieziecie? – Pani zobaczy’. I przywieźli nas na granicę. Mnie przywieźli nawet bez paszportu i tak się tu zjawiłyśmy – mówiła. Dodała, że jest „wdzięczna stronie polskiej”, dziękowała prezydentowi i Ministerstwu Spraw Zagranicznych.
Maria Tiszkowska podkreśliła, że spędziła dwa miesiące w białoruskim więzieniu pod absurdalnym zarzutem, w który – jak mówiła – nie wierzyli nawet pracownicy więzienia. Nienawiść między narodami, między religiami – to było absurdalne – stwierdziła.
Dodała, że ona i pozostałe uwolnione działaczki mniejszości polskiej na Białorusi tęsknią za domem. Podkreśliła, że ma nadzieję, iż sprawa szybko się wyjaśni i będą mogły wrócić do domu rodzinnego, choć – jak zaznaczyła – w Polsce również czują się jak w domu.
Bardzo szkoda, że Polacy na Białorusi są traktowani w taki sposób. Urodziliśmy się Polakami na tej ziemi, uczyliśmy dzieci języka polskiego, pamiętaliśmy o miejscach pamięci narodowej, o żołnierzach, którzy polegli na kresach. Nic złego nie robiliśmy – powiedziała Tiszkowska.
W środę MSZ poinformowało, że 25 maja dzięki działaniom polskich służb dyplomatyczno-konsularnych do Polski przyjechały działaczki mniejszości polskiej z Białorusi – prezes oddziału Związku Polaków na Białorusi w Lidzie Irena Biernacka, prezes oddziału ZPB w Wołkowysku Maria Tiszkowska i szefowa Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych w Brześciu Anna Paniszewa, które w ostatnim czasie były przetrzymywane w areszcie.
Wiceszef MSZ Marcin Przydacz zapewnił na konferencji prasowej, że kobiety „czują się dobrze, zostały otoczone niezbędną opieką, również medyczną, według opinii lekarzy ich zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo”.
Zastrzegł, że ze względu na „delikatną naturę sprawy” nie może podać okoliczności przekroczenia granicy przez trzy działaczki. Dla nas to, co dziś najważniejsze, to to, że one są już bezpieczne na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, są pod opieką państwa polskiego – powiedział wiceszef MSZ.
Aresztowanie Borys, Poczobuta, Tiszkowskiej, Biernackiej, Paniszewej, było efektem represji wymierzonych w przedstawicieli mniejszości polskiej na Białorusi i Związku Polaków na Białorusi ze strony reżimu Alaksandara Łukaszenki.
O uwolnienie przedstawicieli ZPB apelowali przedstawiciele państw UE, a także szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Działania władz w Mińsku wobec mniejszości polskiej były powodem zapowiedzi kolejnej tury sankcji, które UE ma nałożyć na białoruskie władze.