Lucyna Rimgailė: Pokażę, co potrafi zwykła dziewczyna

„Nie mam zamiaru wygrać, skoro jednak decyduję się na udział, muszę mieć cel - pokazać dobry wynik“ - mówi Lucyna Rimgailė – Polka, którą niedługo zobaczymy w show kulinarnym telewizji LNK „Skonis” („Smak”). Ostatnio Lucyna zdobywa coraz większą popularność nie tylko dzięki małżeństwu ze znanym litewskim tancerzem, uczestnikiem i prowadzącym programów telewizyjnych Tadasem Rimgailą, ale przede wszystkim dzięki swojemu niezwykłemu talentowi kulinarnemu. Tworzone przez nią babeczki, torty i inne słodycze to miniaturowe dzieła sztuki.

Małgorzata Kozicz

zw.lt: Jak oceniasz swoje szanse w programie?

Lucyna Rimgailė: Będzie tam wielu bardzo doświadczonych uczestników, kucharzy z Europy, którzy mają już swoje nazwisko w tej branży. To, co ja robię, sprawia przyjemność mnie samej, podoba się mojej rodzinie i znajomym, ale czy może to konkurować z wyrobami osoby, która gotuje dla najlepszych europejskich restauracji? Wątpię, ale zademonstruję to, co może zrobić zwykła dziewczyna. Może też będzie warte uwagi (śmieje się).

Będziesz musiała przyrządzać nie tylko swoje ulubione desery?

Na początku każdy pokaże to, co potrafi najlepiej, a w kolejnych programach będą zadania tematyczne, np. przygotowanie śniadania. Największym wyzwaniem jest to, że na przygotowanie dana będzie zaledwie godzina. Moje desery zazwyczaj zaczynam szykować dzień wcześniej, żeby niektóre składniki przez noc stały w lodówce. Wtedy nabierają lepszego smaku. A tu w ciągu godziny trzeba będzie wszystko przygotować i jeszcze zaserwować. Przyrządzenie mięsa czy makaronu w takim przedziale czasu jest dość proste, ale desery to zupełnie inna historia. Dlatego ryzykuję. Szykuję się jednak już teraz.

Udział w telewizyjnym show wiąże się z nieuniknioną popularnością. Przygotowujesz się już do rozdawania autografów?

Nie, to przecież Litwa. Zrozumiałe, że ludzie zdobywają sławę w tanecznych lub piosenkarskich programach. Ich cotygodniowe prezentacje w takim show są swego rodzaju sprawozdaniem dla widza i są skierowane do całej widowni. W moim przypadku to będzie jedzenie, którego widzowie przed telewizorami nawet nie będą mogli spróbować, nie sądzę więc, że wzbudzę jakieś wielkie zainteresowanie. Z drugiej strony, liczę na to, że udział w tym show pomoże mi w realizacji moich dalszych planów. Chcę otworzyć kawiarenkę, gdzie można będzie kupić moje wypieki. Być może to, że gdzieś wystąpiłam i coś pokazałam, wzbudzi zaufanie u ludzi. Z kolei jeżeli jury programu uzna, że to, co pokazałam, jest nic nie warte, będzie to dla mnie antyreklama. Z telewizją nigdy nie wiadomo – może być bardzo źle, ale może być i dobrze.

Już teraz jednak zdobywasz coraz większą popularność dzięki swoim wypiekom. Zdjęcia Twoich babeczek i tortów coraz częściej pojawiają się w mediach, a liczba chętnych spróbowania tych smakołyków coraz to rośnie. Kiedy zaczęła się ta „słodka przygoda”?

Mniej więcej pół roku temu. Wcześniej przygotowywałam desery tylko dla siebie i swojej rodziny. Potem mąż mnie zachęcił, żeby zdjęcia tych wypieków włożyć do internetu. I tak jakoś „niechcący” zaczęło się to rozwijać. Najbardziej cieszę się, kiedy po spróbowaniu moich deserów ludzie dziękują, zostawiają miłe komentarze. To mnie napędza do działania – czasami brakuje snu, ale robię te słodycze (śmieje się). Na razie wszystko robię sama. Ostatnio na pewne wesele przygotowałam 66 deserów, 7 kilogramów tortów i jeszcze ileś tam babeczek. Zrobiłam i dopiero wtedy pomyślałam, że to dość dużo. W trakcie pracy wolę się nad tym nie zastanawiać.

Jak myślisz, w czym tkwi tajemnica Twojego sukcesu?

 Najpierw ludzie „łapią się” na estetyczny wygląd deserów. Potem decydują się spróbować, a po spróbowaniu jak do tej pory zawsze wracają. Nie mam specjalnego wykształcenia, nie „wyciskam” z siebie czegoś nadprzyrodzonego. Wszystko, co robię, jest dosyć proste, ale właśnie to się ludziom podoba. Stosuję zasadę „mniej znaczy więcej”.

Zajmujesz się nie tylko pieczeniem deserów, lecz także stylizacją stołów na wesela czy chrzciny…

I to jest o wiele trudniejsze niż upieczenie tortu. Trzeba wymyślić temat, sposoby na jego realizację, dekoracje, potem wykonać te dekoracje, uzgodnić menu, przygotować menu, odwieźć na miejsce, ustawić, udekorować, zrobić zdjęcia, a potem jeszcze zamieścić je na mojej stronie internetowej Liu Patty i na profilu w Facebooku o tej samej nazwie. Zanim idea nie zostanie wykończona, zawsze chodzi za mną, cokolwiek bym robiła. Jestem maksymalistką – chcę, by wszystko było perfekcyjne, aż do najmniejszej wstążeczki. Inispiracji czasami szukam w internecie, chociaż bardziej na zasadzie sprawdzenia, czy mój pomysł przyszedł wcześniej komuś do głowy i jak to wygląda. A kiedy brakuje dosłownie ostatniego akcentu, bardzo często pomaga mi mąż. Wystarczy jedna jego sugestia, jedno słowo, a wszystko w magiczny sposób dopina się na ostatni guzik.

Wspomniałaś, że w najbliższych planach jest otworzenie kawiarenki. Pasja powoli staje się sposobem na życie?

Dokładnie. W piątek w ramach projektu rozwijania przedsiębiorczości wśród młodzieży wystąpię na konferencji w Kownie. Samą mnie śmieszy, że będę opowiadała o swoim projekcie jako bizneswoman, skoro jednak może to być dla kogoś inspiracją, dlaczego nie. Kawiarenkę otworzę wspólnie z partnerem – potrzebne są zarówno inwestycje jak i pomoc merytoryczna. Wszyscy znani przedsiębiorcy mówią, że musi najpierw splajtować kilka biznesów, żeby kolejny odniósł sukces. Też w to wierzę – próbowałam wcześniej realizować projekty, które były dobre, a jednak czegoś im brakowało. W ten wierzę na sto procent – musi się udać!

 

Zobacz Więcej
Zobacz Więcej