„I te osiemdziesiąt lat to była praktycznie banicja, skazanie na zapomnienie” – mówi PAP Paweł Jurek, współscenarzysta serialu „Dewajtis” (2023). „Pamięć o pisarce nazywanej kiedyś +Sienkiewiczem w spódnicy+ przetrwała tylko dzięki wiernym czytelnikom” – podkreśla.
Przez te osiemdziesiąt lat, do chwili emisji serialu, słowo „Dewajtis” dla wielu młodych ludzi, zafascynowanych historią Szarych Szeregów i Armii Krajowej, było przede wszystkim pseudonimem Elżbiety Dziębowskiej, niespełna 15-letniej uczestniczki akcji Kedywu na Franza Kutscherę 1 lutego 1944 roku. Zapewne tylko nieliczni spośród nich zastanawiali się, skąd młodziutka bohaterka wzięła sobie takie konspiracyjne imię.
Oczywiście z ulubionej lektury. „Rodziewiczówna jest bardzo ważną, lecz niedocenianą, postacią dla polskiej kultury” – powiedziała Annie Kruszyńskiej z PAP Emilia Padoł, autorka książki „Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza” (2022). „Wywarła bardzo duży wpływ na czytelnictwo. Popularność jej książek oraz ich nakłady przez dziesiątki lat były fenomenem” – podkreśliła.
Fenomen ten dostrzegały największe polskie pióra tamtych lat. „Piekielna zazdrość ogrania mnie, gdy czytam +Między ustami a brzegiem pucharu+ M. Rodziewicz w +Życiu+. Facetka ta spać mi nie daje. Zarówno +Dewajtis+ jak wspomniana nowela, noszą na sobie cechy talentu pierwszorzędnego, cechy takie, że Turgieniew tylko zdolen wywołać podobnie realne zadowolenie” – pisał w 1888 roku w „Dziennikach” Stefan Żeromski. „Wrota sławy stoją otworem przed tą kobietą. +Między ustami…+ ma miejsca takiej poezji, są tam takie dialogi, że ciskałem pismo, gdyż zagryzała mnie piekielna zazdrość” – podkreślił.
Fenomen ten przez wiele lat, niezależnie od panującego w Polsce ustroju, próbowały stłamsić i zniszczyć pióra niektórych krytyków. Już w 1902 roku Maria Komornicka (1876-1949) pisała w „Chimerze” o talencie Rodziewiczówny tonącym, w „próżni własnego zdziczałego mózgu”. „Dziwaczność jej recenzji tłumaczy się prawdopodobnie faktem jej niezrównoważenia. Wiadomo, że na skutek choroby psychicznej na którą zapadła w 1907 r., zaprzestała działalności krytyczno-literackiej” – napisał o Komornickiej Tadeusz Dworak w książce pt. „Rodziewiczówna i polskie PIEKŁO” (1993). W 1907 r. Komornicka zadeklarowała męską tożsamość i przyjęła nazwisko „Piotr Odmieniec Włast”.
„Babsztyl szkodliwy by nie był, gdyby nie zeżarł jednym haustem takiej fury papieru” – napisał o Rodziewiczównie w 1976 r. Jan Zbigniew Słojewski (1934-2017), który jako felietonista „Hamilton” wcielał się z kolei w postać sędziwego starca, pamiętającego czasy I wojny światowej. „Rodziewiczówna kłamie zawsze” – podkreślił. Brak papieru – warto przypomnieć – był w PRL „oficjalnym powodem” niewydawania książek pewnych – a raczej „niepewnych” – autorów.
Zdaniem zapomnianego historyka i krytyka literatury Zbigniewa Żabickiego (1930-70), Rodziewiczówna „prymitywizuje obiegowe prądy i koncepcje ideologiczne swojej epoki, wyraża również w sposób wyjątkowo wulgarny panujące nastroje antyurbanistyczne”. „Przerabia na łatwostrawną papkę wszystkie konwencje literackie epoki” – napisał Żabicki w eseju pt. „Kultura mas i jej zaklęte rewiry: Rodziewiczówna – klasyk złej popularności” (1963), wyjaśniając popularność pisarki pasożytowaniem „na bogatej tradycji naszej prozy” i konstatacją, że „ze wszystkich kart Rodziewiczówny unosi się szemranie zdrowasiek”.
Autorka czytanek dla młodzieży Gabriela Pauszer-Klonowska (1908-96) doszła do wniosku, że „Dewajtis” jest plagiatem. „Otóż po przeczytaniu niemieckiego +Maksa Albrechta+ przekonałam się, że w powieści +Dewajtis+ mamy właśnie takie +przywłaszczenie cudzej własności+, że są w niej +dosłowne zapożyczenia+ z cudzego dzieła, +podane jako oryginalne i własne+” – napisała w „Polityce” (1985). „Nasuwa się pytanie, dlaczego Gabriela Pauszer-Klonowska nie cytuje ani jednego z owych dosłownych zapożyczeń?” – skomentował Tadeusz Dworak. Przypomniał zarzuty Żabickiego, że „Dewajtis” był nie tylko „przeróbką” powieści Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”, ale że jest „odpisany ponad wszelką wątpliwość z literatury niemieckiej”.
„Jest coś anormalnego w tych atakach, zwłaszcza po wojnie. Rodziewiczówna już dawno nie żyje. Trudno pojąć za co ją spotyka to urąganie. Nic nikomu nie była winna, spłacała swymi honorariami długi hipoteczne, pisała tak jak ptaszek śpiewa. Powodzenie? Tak, to byłby motyw. Można by więc jeszcze zrozumieć zazdrość powieściopisarzy (o której nic nie wiemy, zazdrość Żeromskiego jest wyrazem podziwu), ale krytycy? Przecież oni powinni się cieszyć, że mamy pisarkę nieśmiertelną, że jej twórczość jest swego rodzaju fenomenem” – napisał Tadeusz Dworak. Podkreślił, że krytycy są zgodni, iż „wskazania moralne i wzory osobowościowe w powieściach Rodziewiczówny, wywarły dodatni wpływ na kilka pokoleń czytelników”.
Niechęć krytyki czasów PRL – na początku których wycofywano książki Rodziewiczówny z bibliotek – wyjaśnia chyba po części tytuł „Maria Rodziewiczówna. Strażniczka kresowych stanic” – ta biografia pisarki pióra Jana Głuszeni ukazała się dopiero w 1992 roku, a więc już po zmianie ustrojowej.
„W moim powrocie do Rodziewiczówny ktoś może dopatrzeć się przekory czy nawet perwersji. Otóż nie. U nikogo z powieściopisarzy nie znajduję tylu realiów dotyczących wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej w drugiej połowie XIX wieku czy na początku wieku XX…” – napisał Czesław Miłosz w książce „Szukanie Ojczyzny”, wydanej również w 1992 roku. Znów warto chyba przypomnieć, że wspomnienia o polskich kresach wschodnich nie były tym, co peerelowskie, komunistyczne władze lubiły najbardziej.
Maria Rodziewiczówna urodziła się 2 lutego 1864 roku, we wsi Pieniucha na Grodzieńszczyźnie, w rodzinie ziemiańskiej – rok po powstaniu styczniowym. Jej rodzice – Henryk i Amelia z Kurzenieckich – za pomoc udzieloną powstańcom zostali skazani na konfiskatę majątku i zesłanie na Syberię. Matce, będącej wówczas w ciąży z Marią, zezwolono na opóźnienie wyjazdu o kilka miesięcy. Dziećmi Rodziewiczów, także malutką Marią, zajęli się krewni. W 1871 roku w wyniku amnestii Rodziewiczowie wrócili z zesłania i osiedli w Warszawie. Ich sytuacja materialna była bardzo trudna – Henryk został rządcą kamienicy, Amelia przez pewien czas pracowała w fabryce papierosów. Sytuacja poprawiła się, gdy w 1875 roku Henryk Rodziewicz odziedziczył po swym bezdzietnym bracie Teodorze majątek Hruszowa na Polesiu.
Maria uczyła się na pensji w Jazłowcu u sióstr niepokalanek. Naukę przerwała po piątej klasie, w 1879 roku. Z powodu choroby ojca i braku pieniędzy na dalsze kształcenie musiała wrócić do domu. Dwa lata później ojciec zmarł i 17-letnia Maria zajęła się gospodarowaniem w rodzinnym majątku i spłacaniem długów ojca i stryja. Prowadzenie liczącego 1,6 tys. hektarów gospodarstwa, mocno zadłużonego, było wielkim wyzwaniem – trzeba też było spłacać innych spadkobierców.
„I skutecznie, po męsku, podołała temu zadaniu” – mówi Paweł Jurek, przypominając fotografie Rodziewiczówny z obciętymi na krótko włosami, ubranej w męski strój. Podkreśla jednak, że jej pisarstwo „cechowała zawsze kobieca hiperwrażliwość”.
Rodziewiczówna miała świadomość, że bycie kobietą w jakiś sposób ją ogranicza. W częściowo autobiograficznej powieści „Kądziel” (1899) napisała o bohaterce zarządzającej, jak ona sama majątkiem wiejskim: „Gdyby była mężczyzną, stałaby się luminarzem powiatu, ale że była kobietą, więc nie miała głosu ni w radzie, ni w sądzie, ni na zjazdach marszałkowskich – nigdzie. (…) Miała wszystkie ciężary obywatela, bez żadnych prerogatyw”.
Rodziewiczówna była dobrym gospodarzem, troszczyła się o chłopów, zapewniała im pomoc medyczną. W 1937 roku z okazji półwiecza władania Hruszową (i 50-lecia pracy literackiej) hruszowscy wieśniacy podarowali Rodziewiczównie album z dedykacją: „Sprawiedliwej Pani i Matce za 50 lat wspólnej pracy”, kupili dzwony do jej kaplicy i za darmo zwieźli cegłę na budowany przez Rodziewiczówną w Antopolu katolicki kościół.
Z zapisków pozostawionych przez częstego bywalca domu Rodziewiczówny Henryka Skirmuntta (1863-1926) można wnioskować, że pisarka lubiła życie spokojne, ale nie próżniacze. Ułożyła specjalny dekalog, który wisiał w sieni. Niektóre „przykazania” Rodziewiczówny to np. „Będziesz stale zajęty pracą według sił swych, zdolności i zamiłowania”, „Pamiętaj, abyś nie kaził myśli ni ust mową o złym, marności i głupstwie”.
W 1882 r. Maria Rodziewiczówna zadebiutowała drukując pod pseudonimem Mario w 3 i 4 numerze „Dziennika Anonsowego” dwie nowelki „Gamę uczuć” i „Z dzienniczka reportera”. Debiutem powieściowym Rodziewiczówny był „Straszny dziadunio”. W sumie opublikowała około 30 książek, które zdobyły wielką popularność, nazywano ją „Sienkiewiczem w spódnicy”. Podobnie jak autor „Trylogii” Rodziewiczówna pisała często „ku pokrzepieniu serc” – jej powieści afirmują polskość i ziemiańskie tradycje.
W „Między ustami a brzegiem pucharu” (1889) niemiecki hrabia próbuje zdobyć serce polskiej dziewczyny, ale przekonuje się, że droga do serca Polki prowadzi przez polskość. Pod wpływem ukochanej kobiety Wentzel – lekkoduch i utracjusz, dojrzewa i przemienia się w Wacława – polskiego patriotę, dobrego gospodarza i osobę godną szacunku. Inna popularna powieść Rodziewiczówny – „Dewajtis” (1889) – to historia walki o utrzymanie polskości na rusyfikowanych Kresach.
„Lato leśnych ludzi” (1920) wciąż pozostaje jedną z najbardziej lubianych polskich powieści dla młodzieży. Życie na łonie przyrody Rodziewiczówna opisała na podstawie własnych przeżyć. W kwietniu 1911 roku wraz z przyjaciółkami zamieszkały w malutkiej chatce w środku lasu. W powieści pod postaciami męskimi ukrywają się kobiety: Rosomak to autorka, Żuraw – Jadwiga Skirmunttówna, a Pantera to Maria Jastrzębska.
Maria Rodziewiczówna postrzegana bywała często jako autorka sentymentalnych romansów – niczym Helena Mniszkówna (1878-1943), autorka „Trędowatej”. Paweł Jurek protestuje przeciwko takiemu porównaniu. „Rodziewiczówna nie pisała bajek dla kucharek” – mówi PAP współscenarzysta serialu „Dewajtis”. „Jej pisarstwo jest głębokie, wnikliwe, niezwykle szczere” – podkreśla.
„Rodziewiczówna robi systematyczne studia mentalności i społecznych form życia” – napisał krytyk Jan Zdzisław Brudnicki („Trybuna”, 1991). „Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak żyli nie tylko chłopi i ziemianie, lecz także studenci, anarchiści, obiboki, fornale, leśnicy, wiejskie panny i mężatki, Żydzi (…), reformatorzy, zaprzańcy, patrioci, znachorzy, pastuchy, damy, najwięksi biedacy i utracjusze, stupajki carskie, ukraińska i białoruska służba – to od tej autorki można się dowiedzieć” – wyjaśnił. „A wszystko zatopione jak w oceanicznym akwarium w stylistycznej aurze lirycznej, komicznej, dramatycznej. Doszło do takiego paradoksu, że z dwóch równorzędnych pisarek – Rodziewiczówny i Orzeszkowej – wygrała czytelniczo ta pierwsza, a narzucona przez lata i szkołę druga jest czytana jedynie z musu i bez żadnej uciechy” – podsumował Brudnicki.
„Fenomenem jest nie tylko żywotność dzieł Rodziewiczówny, lecz także różnica zdań między milionem jej zwolenników, a grupą kilkunastu oponentów, czyniących co prawda dość mizerne wysiłki, aby tę powódź powszechnego uznania powstrzymać” – ocenił Tadeusz Dworak, przywołując wypowiedź Tadeusza Nyczka, który przyznał, że „Lato leśnych ludzi” przeczytał „z dziesięć razy”.
„Od miesięcy nie mogę sobie dać rady z Rodziewiczówną. Prawie wszystko rzuciłem w kąt, czytam tylko Rodziewiczównę. Żona najpierw była trochę przestraszona, teraz przeważnie się śmieje” – napisał Nyczek („Gazeta Wyborcza”, 1991).
Rodziewiczówna nie wymyślała baśni, tematów pisarskich dostarczało jej bogate życie. Wybuch I wojny zastał ją w Warszawie. Wzięła udział w organizacji szpitala wojskowego, pomagała także w organizowaniu tanich kuchni. W czasie wojny polsko-bolszewickiej pełniła obowiązki sekretarki w Komitecie Głównym PCK oraz została mianowana komendantką Kobiecego Komitetu Ochotniczej Odsieczy Lwowa na miasto Warszawę. Po zakończeniu działań wojennych wróciła do Hruszowej, gdzie zaangażowała się w działalność społeczną. Założyła kółko rolnicze, wybudowała łaźnię parową, odbudowała cheder w pobliskim Antopolu i zorganizowała tam Dom Polski. Po wybuchu II wojny światowej Hruszów zajęli Sowieci a pisarka została wysiedlona z majątku – dwór został splądrowany, na stosie spalono bibliotekę i rodzinne archiwum. Meble rozkradli okoliczni chłopi. Pisarka uciekła do Łodzi, potem przeniosła się do Warszawy, gdzie spędziła ostatnie lata życia w bardzo ciężkich warunkach materialnych wspomagana przez przyjaciół.
Pisarz Marek Gordon (1918-90) wspominał epizod z czasu Powstania Warszawskiego, gdy Rodziewiczównę przenoszono na noszach z domu Wedla przy ul. Szpitalnej na Bracką pod nr 23 do mieszkania pani Zagórnej. „Wygląd Marii Rodziewiczówny był rzeczywiście niezwykły: na siwych kosmykach zwichrzonych włosów widniała wełniana szara czapeczka, a potem twarz, twarz, której nie zapomnę nigdy: pomarszczona jak białko, koloru ziemistego, a co było najdziwniejsze – okolona męskim zupełnie zarostem. Tak, Maria Rodziewicz miała brodę” – opisał. „Uwaga! Niesiemy Dewajtisa” – krzyczeli ponoć harcerze transportujący schorowaną pisarkę.
Po upadku powstania Rodziewiczówna kilka tygodni spędziła w Milanówku, potem w Żelaznej, majątku Aleksandra Mazarakiego. Umieszczona w pobliskiej leśniczówce, Leonowie, umarła na zapalenie płuc 6 listopada 1944. Została pochowana w Żelaznej. Jej ciało przeniesiono do Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach 11 listopada 1948 roku.