
Gdy zapytano jednego z niby zawieszonych wilnian, jak się czuje, odpowiadał:
– Wisza, ja wisza i jakoś słabo robisia, wiadomo z samego rana nic nie jadłszy.
Ta wesoła opowiastka przychodzi na myśl w kontekście proputinowskich zagrywek, realizowanych przez liderów polskiej partii na Litwie. Nie ucichły ubiegłej jesieni emocje wokół paradowania prezesa ze wstążką georgijewską w dniu 9 maja, a już śpieszył on w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” przypomnieć, że potępia ukraiński Majdan. Jego kolega partyjny, z ław parlamentu litewskiego, poszedł jeszcze dalej: na swoim portalu społecznościowym proponował zbombardowanie prozachodnich władz w Kijowie.
Ledwie wszystko to zeszło z pierwszych stron dzienników litewskich, akurat była gotowa lista wyborcza do samorządu m. Wilna z przedstawicielami miejscowych Rosjan. Wśród nich znalazła się osoba do niedawna wątpiąca w niepodległość litewską oraz eks-redaktorka głównej telewizji moskiewskiej – nie uszło to natychmiast uwadze najważniejszych miejscowych mediów.
Byłby już spokój, bo wybory samorządowe mamy za sobą, ale wiosna i zaćmienie słoneczne (co prawda częściowe) wnoszą swoje prawa. W ubiegłym tygodniu część przyjacieli i przyjaciółek prezesa w Sejmie Republiki Litewskiej głosowało przeciwko, albo wstrzymało się od głosu, gdy przyjmowano ustawę o służbie poborowej do wojska litewskiego; pomimo że główne partie na Litwie zadeklarowały jednomyślność w tej kwestii. Oczywiście, będzie to odczytane przez społeczeństwo litewskie jako cios w bezpieczeństwo naszej Ojczyzny, a miejscowi Polacy raz jeszcze otrzymają metkę piątej kolumny.
Jakby tego było mało, frakcja polska nie uczestniczyła w głosowaniu nad rezolucją w sprawie uczczenia pamięci zabitego w Moskwie Borysa Niemcowa, lidera opozycji antyputinowskiej, wielkiego przyjaciela Litwy i Polski.
I cóż tu dodać? Dalszy komentarz jest zbędny. Ubolewać należy, że metody walki o polepszanie sytuacji mniejszości narodowych, dobierane przez prezesa i jego przyjaciół, są trudno zrozumiałe i niewytłumaczalne. Nie da się jedną ręką dokładać starań o prawa człowieka, a drugą okazywać flirt proputinowski: jeden z ostatnich dyktatorów w Europie niewiele ma wspólnego z demokracją.
Tak więc pomaga prezes szykować pętlę społeczności polskiej na Litwie konsekwentnie. Nie taką, co prawda, jak w dziewiętnastym stuleciu, ale modernistyczną, współczesną, ze wstążki georgijewskiej.
W kontekście tym nie warto popadać w humor wisielczy – Marek Grechuta o wiośnie śpiewał bardzo optymistycznie, nawet w czasach socjalistycznych. Musimy tylko odpowiedzieć jasno i wyraźnie, dlaczego od niego niektórych lokalnych inicjatyw politycznych robi się nam czasami słabo. Odpowiedzieć dokładnie, precyzyjnie, przynajmniej samym sobie.