Pojawia się ono w związku ze stanowiskiem UE i uzasadnieniem: uwolnienie byłej premier Julii Tymoszenko jest warunkiem koniecznym do podpisania umowy stowarzyszeniowej. Dlaczego? A dlatego, że pełny, dostatecznie bliski stopień integracji z Unią Europejską wymaga pewnych zachowań zgodnych z pewnymi standardami. Stowarzyszyć się z Unią Europejską nie może kraj, w którym lider opozycji siedzi za kratami, nawet jeśli ona (lub on) nie jest tak do końca aniołem. Prawda?
Oto lista krajów, z którymi Unia Europejska ma podpisanie umowy stowarzyszeniowe.
W wytłumaczeniu podkreśla się, że „ od 1995 roku punkt o poszanowaniu praw człowieka i zasad demokracji jest systematycznie włączany do umowy i stawowi jej istotny element.” Jak na razie wszystko jest zgodne z sytuacją relacji UE-Ukrainya
Następnie: kraje, z którymi UE miała i ma podpisane umowy stowarzyszeniowe w związku z tymi zasadami to: Tunezja (1995 r.), Egipt (2001 r.), Libia (2002 r.). Znajdziemy tam jeszcze kilka przykładów demokracji i poszanowania praw człowieka: Maroko (1997 r), Algieria (2002 r.), ale myślę, że wystarczy już i tych wcześniej wymienionych. W latach podpisania umów stowarzyszeniowych z Unią Europejską Tunezją rządził Ben Ali, Egiptem- Mubarak, a Libią Kaddafi, tyrani w cudzysłowie czy bez niego, którzy zostali obaleni przez rewolucję kilka lat później. Jak w piosence Galicza: „ nasz ojciec okazał się nie ojcem, a suką”. Mało prawdopodobne, by dla Unii Europejskiej pozostawała sekretem natura tych „baćków”, gdy byli u władzy. Przy czym, policzyłem te wyraźnie (przynajmniej obecnie) dyktatorskie kraje, z którymi odpowiednie umowy stowarzyszeniowe zostały podpisane w i po 1995 roku, kiedy prawa człowieka i przestrzeganie demokratycznych zasad były ważną częścią umów. Nie mam tutaj zamiaru oskarżać Unii Europejskiej o dwulicowość. A tylko o precedens, który ma bardzo istotne znaczenie.
Mówi się, że Ukrainie proponowano “więcej”, że umowa stowarzyszeniowa miała być bardziej ścisła i zaawansowana , że w rzeczywistości była ona tylko wstępem do pełnego członkostwa.
Z pewnością tak było, ale z czyjej perspektywy było to „więcej”? W latach 90-tych w krajach Europy Środkowej istniał narodowy consensus: obywatele chcieli stać się członkami Unii Europejskiej. Istniała realna możliwość, by te kraje wstąpiły do UE. Dlatego też ich elity były gotowe przyjąć bardziej rygorystyczne obowiązki, które z powodów ekonomicznych i politycznych, trudno było wykonać. Jednak i elity, i naród chciały tego . Tam i wtedy bardziej ścisła współpraca z UE, w tym również i pod względem standardów, oznaczała „więcej”, bo wymagała większych poświęceń i prób.
Czy podobnie wygląda sytuacja z Ukrainą? Wspomniane wcześniej kraje północnej Afryki dzięki umowom z UE otrzymały najsmaczniejszy kąsek dla biznesmenów i gospodarki – strefę wolnego handlu. I w rzeczywistości nic więcej. Ale „więcej” dla tamtejszych władz oznaczało ograniczenie prawa i możliwość gnojenia w więzieniach swoich tunezyjskich, egipskich i libijskich Tymoszenko. Co robili z entuzjazmem i wcale nie mieli zamiaru rezygnować z tego prawa i możliwości za dodatkowe europejskie pierniki.
Przecież współczesna ukraińska elita myśli w ten sam sposób. Strefa wolnego handlu, to dla ukraińskich oligarchów realne, dodatkowe dochody. Prawda, nawet to doprowadzało do szaleństwa Moskwę. Jednak gdyby w grę wchodziło tylko to, ukraińska elita zdołałaby się przeciwstawić temu naciskowi. Ale Ukrainie proponuje się umowę stowarzyszeniową w formie pakietu: strefa wolnego handlu, ale jeszcze i pewne zasady jak należy zachowywać się w najróżniejszych sferach życia społecznego – w tym również i „wolność dla Tymoszenko”. Dla Czech czy Polski w latach 90-tych oznaczało to więcej, niż to, co UE dawała na przykład Tunezji. To była perspektywa pełnego członkostwa.
Jednak dla współczesnych ukraińskich elit jest to subiektywnie mniej niż to, co UE lata temu proponowała Tunezji. Dajcie nam strefę wolnego handlu i nie mieszajcie się do naszych wewnętrznych spraw, tak jak wtedy nie mieszaliście się w sprawy Tunezji– tego od Brukseli domaga się dzisiejsza ukraińska władza i bliscy jej biznesmeni.
Cóż, nie udało im się porozumieć: w Brukseli Ukraińcy zostali odebrani jak Polacy czy Czesi z lat 90-tych (jednak nikt nie miał zamiaru bezpośrednio zapraszać Ukrainy do UE w najbliższej przyszłości). W Kijowie uznano, że w oczach Europy uchodzą za Tunezję za czasów Ben Aliego. W Moskwie, z pewnością, zaraz odkorkują szampana. W rzeczy samej, bez powodu. Rzecz w tym, że gwałtowna odmowa stowarzyszenia się nie oznacza decyzji na korzyść Rosji i jej Unii Celnej, ale powrót do podstawowej matrycy ukraińskiej polityki najnowszych czasów- balansowania pomiędzy geopolitycznymi plusami i powolnym dryfowaniem na Zachód. Stowarzyszenie się z UE byłoby punktem bez odwrotu. Tak samo jak byłoby nim wstąpienie Ukrainy do Unii Celnej na czele z Rosją. Problem i Brukseli i Moskwy polega na tym, że nie potrafią zrozumieć, że współczesna Ukraina po prostu nie może podjąć nieodwracalnej decyzji.
Konsekwencje dla Białorusi
Ta sytuacja może mieć bezpośrednie skutki dla Białorusi. Zrozumiałym jest, że istnieją też czynniki poboczne, które mogą zmienić ten obraz: a może nagle majdany, które powstają w tych dniach na Ukrainie, staną się Majdanem? Delikatnie mówiąc, nie można nazwać niepodpisania umów stowarzyszeniowych z Armenią i Ukrainą na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie zwycięstwem Unii Europejskiej.
Tworzy się tutaj sytuacja rozdroża, obciążona dodatkowo tym, że gra pomiędzy UE a Federacją Rosyjską na postsowieckim terytorium zakończy się, jeśli nie klasycznym wynikiem zerowym, to bliskim takiemu wynikowi: co przegra Unia Europejska, to wygra Rosja. Przynajmniej, jeżeli chodzi o prestiż, ale i nie tylko. To, że swojego czasu do programu Partnerstwa Wschodniego zapraszano takie kraje „kwitnącej demokracji” jak Azerbejdżan i Białoruś oznacza, że europejscy politycy rozumieją naturę tej gry.
Po wileńskim szczycie Partnerstwa Wschodniego przed Unią Europejską powstaną dwie możliwości: albo po długich rozmyślaniach postawić w najbliższej przyszłości gruby krzyżyk na terytorium postsowiecki, albo zmienić kurs polityki na bardziej geopolityczny. Ostatnie oznacza traktowanie tej przestrzeni tak jak została potraktowana północna Afryka końca lat 90-tych- początku dwutysięcznych: to specyficzni ludzie, nie do końca Europa (lub wcale nie), ale to ważny dla nas region, sąsiedzi. Poza tym, jeśli nie my, to Rosja.
Szczyt w Wilnie, to nie ostatni szczyt w naszym życiu i zazwyczaj życie się na tym nie kończy. Jednak nie wykluczone, że Janukowycz, nie tylko dla Ukrainy, ale i dla Białorusi, wywalczył swoim uporem coś na kształt umów, które Unia Europejska podpisała swoimi czasy z Tunezją, Egiptem i Libią.
O autorze:
Yury Drakahrust (ur. 1960r.) – od 2000 roku współpracuje z białoruską redakcją Radia Svaboda. W 1996 roku został laureatem nagrody Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy ( Беларускoй асацыяцыі журналістаў).
Pierwotnie tekst ukaza się tu.