A jednak tym razem coś się zmieniło. W tegorocznych wyborach sejmowych Tomaszewski i S-ka walczą o te głosy szczególnie desperacko, szczególnie rozpaczliwie. Bo też i stawka jest wysoka: kolejne przegrane wybory oznaczają bowiem albo wymianę na stanowisku lidera tej partii, albo koniec całej partii.
Na głosy prozachodnich, liberalnych, lewicowych, demokratycznych Rosjan (podobnie jak i Polaków) Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin nie ma na co liczyć, więc od lat zabiega o segment rosyjski, który z nostalgią, sentymentem, a może i nadzieją patrzy na Wschód. Niegdyś staranie się o te głosy rosyjskie było dziecinnie proste, bo poza AWPL-ZChR nikogo… nie interesowały. Wystarczyło więc, że Waldemar Tomaszewski zaczepił „gieorgijewskuju lentoczku”, zawiązał formalną lub nieformalną koalicję z Aliansem (lub jakimś innym „sojuzem”) Rosjan – i dziesiątki tysięcy wyborców karnie szły do urn, żeby na niego zagłosować.
W tym roku sytuacja jest inna. O głosy antysystemowego elektoratu (w tym rosyjskojęzycznego) zabiega mnóstwo partii i działaczy. Słynący z antysemickich wypowiedzi Remigijus Žemaitaitis, powracający po raz kolejny Viktor Uspaskich… A także „czarny łabędź” Eduardas Vaitkus, który w maju wygrał I turę wyborów prezydenckich w Solecznikach, Wisagini i wielu innych dzielnicach wyborczych zamieszkałych przez mniejszości narodowe, a teraz startuje do Sejmu z solecznickiego okręgu jednomandatowego. Eduardas Vaitkus głosi przy tym tak wybitnie prokremlowskie hasła, że Tomaszewski nawet ze wstążką gieorgijewską jawi się obok niego praktycznie jako mainstreamowy polityk litewski…
Ma więc „wybitny strateg” AWPL-ZChR twardy orzech do zgryzienia. Nie może być bardziej prokremlowski niż Vaitkus (stałby się personą non grata nie tylko w Wilnie, ale i w Warszawie oraz Brukseli), ale potrzebuje głosów rosyjskich, jak się mówi na Wileńszczyźnie – „na gwałt”. Rozwiązuje ten problem w sposób, który wskazuje i na desperację, i na brak pomysłów.
Mruga okiem do elektoratu prowschodniego, publicznie nawołując do przyjaźni z Białorusią Aleksandra Łukaszenki. Tą samą Białorusią, która wysyła na nasze granice tysiące nielegalnych migrantów i wrzuca do więzień działaczy Związku Polaków na Białorusi, zamyka polskie szkoły…
Masowo wciąga na listę wyborczą AWPL-ZChR litewskich Rosjan. Po upadku Aliansu Rosjan i śmierci wpływowej w rosyjskim środowisku Iriny Rozovej ma z rekrutacją rosyjskojęzycznych kandydatów nie lada problem. Musi więc dać im – kosztem czasami zasłużonych działaczy polskich – najwyższe lokaty. Z miejsca trzeciego na liście AWPL-ZChR kandyduje do Sejmu Michail Andrijanov, działacz społeczny z Kłajpedy (zwany w mieście „Batmanem”). Na miejscu piątym znalazła się redaktor naczelna rosyjskojęzycznego tygodnika „Ekspress Nedelia” Romualda Poševeckaja. Na miejscu piętnastym – Dmitrij Ikonikov. Ten wieloletni radny samorządu Wisagini został przez Waldemara Tomaszewskiego „rzucony” tym razem na okręg jednomandatowy w Wilnie w celu aktywizacji lokalnych wyborców rosyjskojęzycznych.
Oczywiście wszyscy ci rosyjscy kandydaci są za „pokojem”. Tylko jakim? Być może coś przeoczyłem, ale jakoś nie zauważyłem, żeby którykolwiek z nich kiedykolwiek napiętnował rosyjską agresję przeciwko Ukrainie, czynem wsparł bohaterski naród ukraiński walczący z kremlowską nawałnicą. Łączy ich natomiast jedno – wszyscy trzej byli w swoim czasie dziennikarzami (a Poševeckaja nawet szefową programów informacyjnych) telewizji Pierwyj Bałtijskij Kanał (PBK). Telewizji uważanej za propagandową tubę Kremla w krajach bałtyckich.
Co więcej, również i sam Waldemar Tomaszewski postanowił wystartować do Sejmu w okręgu jednomandatowym w Kłajpedzie. Mandatu mu to nie przyniesie (zresztą nie o słabo opłacany litewski mandat poselski europarlamentarzyście pewnie chodzi), ale być może zmobilizuje lokalnych Rosjan do głosowania na AWPL-ZChR. Wszak jest jedynym rozpoznawalnym w tym środowisku Polakiem.
Czy to wystarczy, żeby przekroczyć próg wyborczy? Nie wiem, ale mam co do tego spore wątpliwości. Zdemotywowana, przestraszona większość prokremlowskich wyborców rosyjskojęzycznych i tak zostanie w domu. A ta mniejszość, która jednak na wybory przyjdzie, ma tym razem w czym przebierać i z kogo wybierać.
Więcej – kamieniem węgielnym wyborczych sukcesów Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związku Chrześcijańskich Rodzin „od zawsze” byli nie tylko i nie tyle Rosjanie, ale przede wszystkim zasoby administracyjne rejonów wileńskiego i solecznickiego. To rzesze bezpłatnych agitatorów w postaci nauczycieli i pracowników samorządowych, zapędzanych przy okazji wyborów przez AWPL-ZChR do pracy „w polu”, zapewniały partii oszałamiające wyniki na Wileńszczyźnie.
W tych wyborach Waldemar Tomaszewski na rejon wileński już liczyć nie może. Lokalni urzędnicy nie wiedzą, komu mają służyć – byłemu „prezydentowi Wileńszczyzny” czy nowemu Merowi – więc przezornie wybierają neutralność. Również rejonowe struktury partyjne się sypią: jedni działacze przechodzą do konkurencji, inni walczą między sobą.
Sam zaś jeden rejon solecznicki nie jest w stanie dostarczyć tylu głosów, żeby partia próg wyborczy przekroczyła. Zresztą za „entuzjazm” Solecznik oraz gwarantowane miejsce poselskie dla Jarosława Narkiewicza („wypędzonego” przez mieszkańców rodzimego rejonu trockiego i pocieszonego przez Tomaszewskiego „odebranym” solecznickim „baronom” okręgiem Soleczniki-Wilno) trzeba będzie słono zapłacić – nie tylko szóstym miejscem na liście dla Józefa Rybaka.
A przecież wszystkich tych problemów mogło nie być!
Byłem jednym z założycieli Związku Polaków na Litwie. Tego pierwszego, prawdziwego ZWIĄZKU – organizacji skupiającej rzeczywiście wszystkich litewskich Polaków: liberałów i narodowców, konserwatystów i lewicowców, komunistów i antykomunistów. Demokratycznej, rozdyskutowanej, sprzeczającej się do chrypki, ale i odnoszącej sukcesy. W tym sukcesy wyborcze.
Wystarczyłoby tymczasem – w miejsce parodii partii, która raz po raz wybiera swojego prezesa spośród jednego kandydata – stworzyć stronnictwo prawdziwie demokratyczne, skupiające wszystkich Polaków, prowadzące politykę dialogu, respektujące zasady otwartości i szacunku. Jestem pewien, że nie potrzebowałaby taka polska partia ani jednego głosu rosyjskiego do przekroczenia progu wyborczego. Bo Polaków na Litwie nadal jest grubo ponad 5 proc.! Kto wie, być może po kolejnych przegranych wyborach ta demokratyczna transformacja nastąpi? Dum spiro, spero.