
Włócząc się pewnego razu po Rossie, na Górce Literackiej trafiłem na grób z przedzieloną pionowo kamienną tablicą: po prawej inskrypcja informuje, że leży tu zmarły przed pierwszą wojną światową Karol Michał Sawicki, a po lewej widnieje komunikat o najważniejszym jego dokonaniu – wydanej w 1909 roku w Paryżu pracy „O wolnej woli”, poświęconej filozofii głośnego wówczas Friedricha Nietzschego. W żadnych źródłach nie znalazłem wzmianki o spoczywającym na Rossie Karolu Michale Sawickim i nie mam pojęcia, jakie miał zdanie na temat wolnej woli – nad tą kwestią łamali sobie głowy najtężsi filozofowie – ale inskrypcja mnie wzrusza. Z jednej strony napis o zapomnianym dziele, będący prawdopodobnie wyrazem ostatniej woli zmarłego, wydaje się naiwny, lecz z drugiej strony ta naiwność nas łączy, bo każdy z nas uprawia za życia swój ogródek i każdy ma prawo swoim ogródkiem się pochwalić. Także na nagrobku – czemu nie?
Ostatnio znowu byłem na Rossie i nie obyło się bez niespodzianek. Trochę śmiesznych, a trochę mniej. Na jednym z cmentarnych wzgórzy mój wzrok przyciągnęły groby rodzinne pomalowane na tak jaskrawoniebiesko, że nie sposób ich nie zauważyć, a zauważywszy trudno wyjść z podziwu: są jak kleks meksykański na wczesnowiosennej tutejszej szarości, jak nagły wrzask pośród ciszy. Widziałem, że nie tylko mnie zdumiał ten krzykliwy lazurowy nagrobek: jakaś turystka wspięła się na pagórek, by się upewnić, czy to aby nie miejsce spoczynku jakiegoś Latynosa. Sądząc po nazwisku – nie. Zastanawiałem się, co chodziło po głowie malarzom – domniemuję, potomkom szczątków tam spoczywających – gdy wybierali farbę do malowania grobu. Niebieska, bo niebo? Czy akurat był nadmiar farby po malowaniu wiejskiego płotu gdzieś na Wileńszczyźnie czy Białorusi? A może po prostu taki mają gust? Więc napatrzywszy się i nadziwiwszy, dajmy tym malarzom spokój i miejmy nadzieję, że gust ich dzieci będzie mniej jarmarczny.
Powodem do napisania tego felietonu są znajdujące się blisko bramy cmentarnej groby Jamonttów. Pod pomnikiem po lewej spoczywają Maciej i Scholastyka Jamonttowie, małżeństwo zaangażowane w powstanie styczniowe, zesłane później do Permu nad Kamą, a zmarłe w Wilnie pod koniec XIX wieku. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem porcelanowe zdjęcie nagrobne Macieja Jamontta! Powstaniec styczniowy na zdjęciu ma na sobie mundur z 1918 roku i jest wypisz, wymaluj, owszem, Maciejem Jamonttem, ale zupełnie innym, bo znanym przedwojennym wileńskim adwokatem, bratem malarza Bronisława Jamontta. Adwokat Maciej Jamontt, który uwielbiał jazdę konną, pisał wiersze i śpiewał piosenki – w latach trzydziestych nagrał nawet kilka płyt – urodził się w 1881 roku w Dokudowie nad Niemnem, studiował prawo w Sankt Petersburgu, po czym mieszkał w Wilnie, a po nabyciu w latach dwudziestych folwarku Rockiszki w dawnym powiecie lidzkim przemieszkiwał na przemian to tu, to tam, aż jesienią 1939 roku został aresztowany przez Sowietów i przewieziony do Mińska, gdzie rok później zmarł. Mogiły nie ma. Jego córka, śp. Zofia Jamontt, po latach ustawiła żelazny krzyż w Kuropatach, w lesie na skraju Mińska, gdzie znajdują się masowe groby ludzi rozstrzelanych przez NKWD.
Tabliczka z boku wileńskiego nagrobka informuje: „Odnowiono staraniem i ze środków Społecznego Komitetu Opieki nad Starą Rossą”. Na grobie widnieje nowy krzyż – poprzedni, jak czytam na stronie rossa.lt, został skradziony; na nieaktualizowanej od dawna stronie czytam dalej, że „Były zdjęcia Macieja i Scholastyki, ale zostały wybite, na razie nie udaje się nam odnaleźć ich fotografii, aby uzupełnić ubytki, może się jeszcze uda”…
Zapytałem mieszkającą w Poznaniu wnuczkę mecenasa, czy zwracano się do niej w sprawie renowacji grobu Jamonttów. Odpowiedziała, że nie i że ona zdjęcie swojego dziadka na nie dziadka grobie zobaczyła już dwa lata temu i zdziwienie jej było ogromne. A moje zaskoczenie dopełnia poczucie winy, bo wydaje się, że niechcący w tej sprawie zawiniłem. Kiedy przed kilku laty nadawałem w radiu wspomnienia Zofii Jamontt, zamieszczałem w Internecie anonse, ilustrowane otrzymanymi od niej fotografiami, wśród których był portret jej ojca z 1918 roku. Domyślam się, że ktoś lekkomyślnie przyjął wtedy ten portret za portret powstańca styczniowego. Na marginesie dodam, że Maciejów wśród Jamonttów był cały szereg, gdyż było to – jak mówiła Zofia Jamontt – niejako imię rodzinne. Pomyłka ze zdjęciem jest tym bardziej dziwna, że grób Jamonttów od 2000 roku figuruje w rejestrze dóbr kultury (nr obiektu 25282), jako część zespołu grobów uczestników powstania 1863 roku (obok Macieja i Scholastyki w grobie spoczywa uczestniczka powstania Ludwika Rodziewiczowa z Jamonttów). Dokonujący renowacji zatem musieli co najmniej uzyskać na nią zgodę Departamentu Dziedzictwa Kulturowego. Nie musieli znać się na mundurach, ale mogli zasięgnąć konsultacji u historyków. Mogli skontaktować się z żyjącymi przedstawicielami rodu Jamonttów. Mogli w końcu skontaktować się ze mną, jako tym, który umieścił zdjęcie w Internecie. Nic z tego nie zostało zrobione i – la voilà – zamiast dobrego uczynku mamy niedorzeczność.
Bez względu na to, co o wolnej woli sądził Karol Michał Sawicki, z pewnością przytaknąłby twierdzeniu, że uprawiać na starym cmentarzu wolną amerykankę zwyczajnie nie wypada. A głupota robiona społecznie samo pojęcie czynu społecznego ośmiesza i kompromituje.
Felieton został nadany w audycji polskiej w radiu LRT Klasika 24 kwietnia br.