• Opinie
  • 7 kwietnia, 2014 6:03

Tadeusz Szumski: Możemy uważać siebie za Starolitwinów

Nie było polskiej szkoły w Jewiu. Mimo tego, że gmina była w większości polska. To znaczy mówiono jakąś odmianą języka prostego: trochę polskiego, trochę białoruskiego. W 1938 roku miałem już dziewięć lat i byłem na peronie w Jewiu, kiedy przejechał pierwszy pociąg z Wilna. Pociąg zatrzymał się na stacji, ludzie wychylali się, krzyczeli, coś mówili po polsku. Wielkie wzruszenie – mówi w rozmowie z portalem zw.lt Tadeusz Szumski, rodem z Jewia na Litwie Kowieńskiej, po wojnie wykładowca Politechniki Warszawskiej.

Tomasz Otocki
Tadeusz Szumski: Możemy uważać siebie za Starolitwinów

Fot. Tomasz Otocki

Generalnie nie mogę powiedzieć nic złego. Relacje PL-LT nawet przed wojną były – w gminie Jewie – bardzo dobre, teraz też patrzymy na przyszłość optymistycznie.

Tomasz Otocki: Poproszę kilka słów o sobie.

Tadeusz Szumski, urodzony w 1929 roku, w gminie Jewie na Litwie Kowieńskiej, trzy kilometry od granicy polsko-litewskiej, we wsi Owsieniszki, półtora kilometra od Jewia.

Co to za tereny, gdybyśmy mieli scharakteryzować.

Miasteczko Jewie było pierwszym miasteczkiem na Litwie, jadąc traktem Wilno-Kowno zbudowanym przez carycę Katarzynę Wielką, tuż za granicą polską. Zarazem była to stacja kolejowa na nieużywanej po 1920 roku linii kolejowej z Wilna do Kowna. Wzdłuż linii kolejowej z Wilna do Kowna to było polskie osadnictwo, polski język. Miasteczko Jewie założone w 1525 roku przez Ogińskich. W 1610 roku powstał klasztor prawosławny św. Ducha, przy klasztorze powstała drukarnia, był wydrukowany Nowy Testament w 1646 roku, a następnie pierwsza gramatyka słowiańska.

Wracając do traktu.

Był zachowany oryginalny kawałek traktu od Jewia do wsi Dębówka – około półtora kilometra – wysadzany brzozami. Jeszcze z czasów Katarzyny. Dziadek tłumaczył, że to po to, że jak maszerowały wojska latem, by padał na nie cień.

I te brzozy były jeszcze przed wojną.

Były przed wojną, za rządów litewskich. Jak próbowaliśmy we dwójkę, we trójkę, nie mogliśmy objąć tych brzóz. Jak pojechałem do Jewia po raz pierwszy w 1976 roku, po trzydziestu latach przerwy, to brzóz już nie było, droga wyasfaltowana. Teraz obok idzie autostrada Wilno-Kowno.

Kilka słów na temat wioski Owsieniszki, w której Pan się urodził.

To wioska nad jeziorem Owsieniszki, między torami kolejowymi a tym traktem wysadzanym brzozami. Owsieniszki były dawnym starym zaściankiem. Nazwiska były polskie: Kozłowski, Warenkiewicz, Michałowski.

Pańska rodzina…

… wywodzi się od pradziada Józefa Szumskiego, który pochodził z Szumska na Wileńszczyźnie. Po powstaniu 1830 roku i historycznych zawieruchach znalazł się jako dziecko ze swą piastunką w Owsieniszkach. Był tam majątek Romera. Rodzina Romera była zaprzyjaźniona z rodziną Szumskich. Otrzymali od nich majątek. Przyjęli nazwisko Szumski. Chłopak okazał się dość sprytny, bo gdy miał 12 lat, Romer sprezentował mu konia chromego. On tego konika wyleczył. Szumski mając 22 lata, miał już 15 hektarów ziemi. Nie odrabiał dłużej pańszczyzny, tylko sam wynajmował pracowników.
Miał coś we krwi, bo już w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych zaczął produkować cegły. Chciał zbudować murowany dom.

Jakie były losy cegielni?

W 1900 roku dwaj synowie pradziada Szumskiego dokończyli produkcję cegieł. Cegła była wypalana w kopcach. Wybudowano piec na czterdzieści tysięcy cegieł. Był także piec okrągły do wypalania wapna. Było stanowisko do mieszania gliny, obracał je kierat koni. Koń gniady – bardzo zasłużony dla dziadka, który nie pozwalał zabierać go zimą do prac polowych.

Co było dalej?

W 1905 roku spalił się kościółek drewniany w Jewiu. Trzy lata później rozpoczęto budowę nowego kościoła z cegieł cegielni dziadka. Dziadek był na owe czasy majętnym człowiekiem, bo miał około 20 hektarów ziemi. Po pożarze kościoła była akcja zbiórki pieniędzy. Biskup w Wilnie upoważnił mojego dziadka – mam dokument zachowany w języku rosyjskim – do zbiórki funduszy na rzecz nowego kościoła. Przyszła wojna 1914 roku i była przerwa. Akcję rozpoczęto ponownie już w czasach Litwy Kowieńskiej. Dziadek był przewodniczącym komitetu budowy kościoła. Budowę ukończono w latach trzydziestych.

W jakim języku odbywały się msze w kościele?

Była działaczka – patriotka ze szkoły w Jewiu, która zorganizowała grupę na rzecz tego, by nabożeństwa były tylko po litewsku. Ale litewskie rodziny można było, inaczej niż teraz, policzyć na palcach jednej ręki. Natomiast ze strony Polaków – ich było 77% w gminie Jewie – odwrotnie, domagano się nabożeństw po polsku. W końcu doszło do kompromisu – co dwa tygodnie msza św. główna była po litewsku, co dwa tygodnie po polsku.


A tablica, którą Państwo powiesili w kościele w 2005 roku, jest dwujęzyczna?

Tylko po litewsku.

Obecnie w Jewiu jest choć jedno nabożeństwo po polsku?

Wszystkie są po litewsku. Mam tam znajomych – trzecie pokolenie z naszej rodziny – oni już niestety mówią tylko po litewsku.

Uważają się za Polaków czy Litwinów?

Za Litwinów.

Są jacyś Polacy w Jewiu?

Moja kuzynka Mażulówna, u której się zatrzymuje, uważa się za Polkę. Ale jej dzieci znają tylko litewski.

Szkoda, bo do 1940 roku była to gmina polska.

A właśnie: 77% Polaków. Żydów było więcej niż Litwinów. W czasach carskich w samym miasteczku Jewie było 43% ludności wyznania mojżeszowego, prawosławnych około dwudziestu procent. Ale wieś była polska. To znaczy mówiono jakąś odmianą języka prostego: trochę polskiego, trochę białoruskiego.

Jak było za przedwojennej Litwy?

Polacy nie mogli być urzędnikami. Urzędnicy do Jewia przyjeżdżali z zewnątrz. Gdy brat poszedł w 1937 roku do litewskiego gimnazjum z Koszedarach – innego nie było – sprawy pojechała załatwiać matka. Ojciec miał w dowodzie wpisane lenkas, matka lietuviete – tak dla bezpieczeństwa.

A polska szkoła w Jewiu.

Nie było polskiej szkoły w Jewiu. Mimo tego, że gmina była w większości polska. U nas była szkoła w Owsieniszkach. W 1905 roku dziadek z bratem wybudowali dom piętrowy murowany. W 1930 roku, gdy dziadek miał już wnuków – a szkoła podstawowa była za torami kolejowymi i dziadek powiedział, że nie może pozwolić, by wnukowie przechodzili przez tory – powiedział, że oddaje całą górę tego murowanego budynku na szkołę. By w Owsieniszkach była szkoła. Ja, brat i siostra kończyliśmy szkołę podstawową w tym murowanym gmachy, na górze. Tam mieszkała też nauczycielka.

Czyli szkoła w Owsieniszkach, inaczej niż w Jewiu, była polska.

Nie, nie pozwolono na polską szkołę. Była litewska. Szkoła w Jewiu była litewska, ale większość uczniów – Polakami. I nie było większych zatargów między nami a Litwinami.

A szkoła w Owsieniszkach.

Do 1937 roku w tej szkole nie było ani jednego ucznia, który mówił w domu po litewsku. Jak ja rozpocząłem naukę, to znalazły się dwie uczennice, które siedziały ze sobą razem w ławce. One były Litwinkami.

Jak reagowali nauczyciele na język polski?

Nawet podczas lekcji w Owsieniszkach szeptaliśmy do siebie po polsku. Nauczycielka Koryzno była pochodzenia polskiego (choć seminarium kończyła litewskie) i jeśli słyszała, że ktoś mówi po polsku krzyczała: „kto mówi po polsku, będzie miał dwóję z litewskiego”. Ale to było tak trochę dla pozoru. Bo przecież nie mogła reagować inaczej. Ona po wojnie razem z mężem – Maciejewskim (Maciejauskasem), który był zawiadowcą stacji w Kownie i zapisał się na Litwina, wyjechała do Polski.

A jak było w Jewiu.

Jak poszedłem do piątej klasy w Jewiu, to tam już była część dzieci urzędników. Zawiadowcy stacji, kierownika poczty, banku, gminy – to byli wszystko Litwini.

A skład narodowościowy szkoły jaki był?

Chyba pół na pół. Byli też uczniowie z rodzin żydowskich. Ale między narodowościami panowała zgoda. Kąpaliśmy się razem nad jeziorem, graliśmy w piłkę.

Czyli mimo urzędowej dyskryminacji Polaków w państwie litewskim, w Jewiu udało się te czasy przetrwać razem?

Do czasu przyjścia Armii Czerwonej w 1940 roku nie było żadnych kłopotów.

A wracając do Żydów w Jewiu, co to byli za ludzie, mówili po polsku czy po litewsku?

Litewskiego nie znali, mówili w jidysz i po polsku. Wie Pan, większość klientów sklepów to była polskojęzyczna ludność.

A jak litewscy księża odnosili się do Polaków, przecież wśród nich sporą część stanowiły osoby niechętnie nastawione?

Z księżmi było różnie. Ale np. ten ksiądz, który wybudował kościół w Jewiu, chyba był Polakiem. Mszę odprawiał po polsku, jak przyjeżdżał do nas, też po polsku mówił. Mszę w kaplicy na cmentarzu też po polsku odprawiał.

Na cmentarzu w Jewiu wszystkie napisy są po polsku?

Przed wojną po polsku, w tej chwili – po litewsku. Po polsku zdarzają się stare nagrobki, bardzo ładne, wszystkie nowe groby jednak już są po litewsku.

W 1938 roku nawiązano stosunki polsko-litewskie. Jak to przyjęto w Jewiu?

Muszę Panu opowiedzieć anegdotę. W 1938 roku miałem już dziewięć lat i byłem na peronie w Jewiu, kiedy przejechał pierwszy pociąg z Wilna. Pociąg zatrzymał się na stacji, ludzie wychylali się, krzyczeli, coś mówili po polsku. Wielkie wzruszenie. Przecież w Wilnie też było sporo osób, którzy mieli rodzinę na Litwie Kowieńskiej i chcieli tam pojechać. My z kolei po 1938 roku odwiedziliśmy Wilno, gdzie mieliśmy rodzinę Iwanowskich na Zarzeczu, którzy mieli gospodarstwo pod Kownem.

A z Jewia jeździło się do stołecznego Kowna?

Do Kowna jeździłem z mamą. Mama jeździła często na zakupy, np. by kupić pantofle. Pamiętam aleję Wolności, restaurację, gdzie jedliśmy obiady. Polski i litewski słyszeliśmy na ulicy prawie pół na pół. Z kolei ojciec zajmował się budową domów w Kownie. Zawsze przywoził książki z polskiej księgarni z Kowna. Pamiętam, że wieczorami zimowymi czytał w kuchni „Tajemnice Bastylii”.

A jakie wrażenie wywołało w 1939 roku Wilno w porównaniu z Kownem, które Pan znał?

Bogaciej przede wszystkim. Piękne zabytki. No i Ostra Brama. Dziadek umarł w 1933 roku, ale przed śmiercią zawsze pytał, „no jak tam Ostra Brama”.

Czy druga wojna światowa zmieniła stosunki między Polakami a Litwinami?

Od czasów sowieckich zaczęło się psuć między Polakami a Litwinami. Ale wcześniej też były pretensje o zajęcie Wilna. Gdy jeździliśmy do takiego mierniczego do Kowna – w 1936 roku Owsieniszki zostały rozparcelowane – patrzę na zeszyty dzieci, tam było: „my bez Wilna nie uspokoimy się”. U nas w szkole w Owsieniszkach, w Jewiu, tego nie było.

A co uważało się w Jewiu przed wojną na temat okupacji Wilna?

Nie poruszano tego tematu.

Co Państwo czytali z polskich czasopism?

Prenumerowaliśmy „Chatę Rodzinną”, którą przynosił listonosz. To znaczy konkretnie prenumerował dziadek. Mamy w Gdańsku jeden rocznik oprawiony przez dziadka. Ja piszę kronikę rodzinną i tam jest cała strona skopiowana z „Chaty Rodzinnej”.

Dużo ludzi w Jewiu czytało „Chatę”?

Nie. W Owsieniszkach to tylko nasza rodzina. Sąsiedzi ewentualnie wypożyczali poszczególne numery.

A radio?

Mieliśmy od 1937 roku.

Słuchało się kowieńskiego czy wileńskiego?

Wileńskiego. Okno było otwarte i ludzie przychodzili słuchać. W soboty była wieczorynka z ciocią Albinową. Myśmy jako dzieci też czekali na tę Albinową. Jak w 1939 roku były wiadomości z frontu, to ojciec przerywał pracę na polu i przychodził wysłuchać dziennik. Inni tez przychodzili, ojciec zrobił nawet ławeczkę, żeby mogli usiąść.

A audycji litewskich słuchano?

Nie, tego nie pamiętam. Pamiętam za to audycje z 15 sierpnia, gdy była defilada na Polu Mokotowskim w Warszawie.

A jakieś wspomnienia z Piłsudskim?

Nie, wtedy był Rydz-Śmigły. Ale z Piłsudskim też ciekawe wspomnienie. Pamiętam, że przez miasteczko w 1936 lub 1937 roku przeszły dwa czy trzy autokary. Wielkie. Okazuje się, że wiozły prochy matki Piłsudskiego pochowanej na Litwie Kowieńskiej.

W 1946 roku opuścili Państwo Owsieniszki. W jakich okolicznościach?

Po pierwsze, myśmy mieszkali na Litwie Kowieńskiej, więc nie bardzo przysługiwało nam prawo do repatriacji. No, ale z tej racji, że Jewie, Stare Kietuwiszki, Nowy Dwór, Owsieniszki to był powiat trocki (litewski), to udało się. Trzeba było przekupić urzędnika. W 1946 roku, gdy już wiedzieliśmy, że będzie transport, przychodził do nas sowiecki wójt gminy, żeby wyjść od nas – a jakże – z torbą. „Nie niepokójcie się, pojedziecie do Polski, my nie będziemy wam robić problemów”. W 1946 roku, gdy było wiadomo, że jesteśmy zapisani na transport, przyszedł ktoś z gminy, „urzędnik mnie tu przysyła, on źle się czuje, nie może chodzić, jemu by się przydał koń z bryczką”. Ojciec aluzję poniał. Zaprzągł klacz chowaną przez całą wojnę, ukrytą przed Niemcami, i w ten sposób zezwolono nam na wyjazd.

Co było dalej?

W ostatnim dniu przed wyjazdem wóz ciężarowy był wynajęty. Przedtem mieliśmy lokum w Landwarowie. Tam ładowaliśmy rzeczy do zabrania. Nikt nie przyszedł nas pożegnać. Zostawiliśmy półotwarte drzwi naszego domu w Owsieniszkach. Odeszliśmy ostatnim transportem z Landwarowa. Dojechaliśmy do Pasłęka w warmińsko-mazurskim.

Jakie były Pańskie losy w Polsce?

Skończyłem technikum w Olsztynie oraz Politechnikę Warszawską. Byłem asystentem na Politechnice, pięć lat spędziłem w Algierii jako inżynier. Miałem stypendium rządu francuskiego. Siostra ukończyła Uniwersytet Warszawski, ale z przerwą. W Pasłęku w gimnazjum założyła wraz ze znajomymi tajną organizację. Jak była na pierwszym roku studiów, wszystko zostało wykryte przez UB. Siedziała później dwa lata w Bojanowie. Później z powrotem przyjęto ją na Uniwersytet, ale nie na hungarystykę, tylko na rusycystykę.

Kto mieszka w Pana domu na Litwie teraz?

Dom stoi zarośnięty, bez okien. Nie ma obory, spichlerza, zniknęła piękna wysoka jodła – symbol Owsieniszek. Szkoła została zamknięta w 2005 roku. Nikt tym później się nie interesował.

Utrzymuje Pan kontakty z wsią?

Znam język litewski, stąd ufundowałem tablicę w kościele w Jewiu. Początkowo nie było z tym łatwo. Zrobiłem imprezę w szkole. Podarowałem prezent: model układu słonecznego z silnikiem elektrycznym. Wójt obecny bardzo to docenił. Remontujemy kaplicę, wymalowaliśmy dach. Wymieniliśmy drzwi, okna na dębowe.

Na Litwie Sowieckiej był Pan pierwszy raz w 1976 roku.

Tak, spotkałem wtedy kolegę, z którym kończyłem szkołę w Owsieniszkach, Jewiu i Wilnie. Niejaki Witek Urbanowicz z Dębówki. Mieliśmy też drugiego kolegę Kozłowskiego. Jego ojciec w 1940 roku stał się wielkim działaczem. Miał chłopską inteligencję. Na nieszczęście dla syna miał żonę – nauczycielkę (za cara). Po technikum syn został oficerem wychowawczym w wojsku. Przyjechałem dwa czy trzy lata później i pytam się „jak Romek”. Niestety wyrzucili go wojska. Dlaczego? Doszukali się tej nauczycielki z czasów carskich.

Teraz odwiedza Pan Litwę regularnie?

Tak, ze względu na kaplicę. Chcemy doprowadzić remont do końca.

Jak Pan patrzy na stosunki polsko-litewskie.

Generalnie nie mogę powiedzieć nic złego. Te relacje nawet przed wojną były – w gminie Jewie – bardzo dobre, teraz też patrzymy na przyszłość optymistycznie. Rokrocznie zamawiam mszę św. za mieszkańców Owsieniszek. Nie za rodzinę, ale właśnie za wszystkich mieszkańców. Mój starszy brat miał żonę z Wileńszczyzny, która już nie żyje. I co mają napisane na nagrobku? „Tu spoczywają obywatele Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Bo my w pewnym stopniu możemy się uważać za Starolitwinów.

PODCASTY I GALERIE