• Opinie
  • 19 stycznia, 2015 6:01

Świat nie będzie Wołnowachą

Po tym, jak rosyjscy „opołczeńcy” roznieśli rakietą blokpost pod Wołnowachą, pochwalili się tym w mediach społecznościowych, a następnie, gdy okazało się, że przy okazji rozwalili też marszrutkę zabijając kilkanaście osób, zwalili wszystko na Ukraińców (czyli zagrali identycznie, jak w przypadku malezyjskiego samolotu) – na Ukrainie się zagotowało.

Nowa Europa Wschodnia
Świat nie będzie Wołnowachą

Fot. Archiwum Z. Szczerka

W nawiązaniu do terrorystycznych zamachów na francuską gazetę „Charlie Hebdo”, po których cały zachodni świat chodził z plakietkami „Je suis Charlie”, Ukraińcy zaczęli wszędzie umieszczać napisy „Je suis Volnovacha”, których – jednak – świat jakoś nie podłapuje. Nie ma wielkiej debaty w mediach, nie ma wściekłości, nie ma marszu światowych przywódców. Jest news, oburzenie – ale w sumie tyle.

Ukraińców to denerwuje: co, nasza krew (choć ludzie, którzy zginęli najpewniej żyli w DNR) jest mniej ważna od krwi Francuzów?

No cóż, dla Zachodu, niestety, tak to właśnie wygląda, choć nikt tego, oczywiście, oficjalnie nie przyzna. Ale działa tutaj prosta zasada, która sprawia, że jeśli bandyci napadną na dom sąsiada, z którym utrzymujemy od dawna bliskie stosunki i go postrzelą, biegniemy do niego, odwiedzamy w szpitalu, przynosimy pomarańcze, organizujemy biały marsz, wydzwaniamy na policję, pytając, czy złapali przestępców. Po pierwsze – sąsiad jest nam bliski, znany. Po drugie – zagrożona jest cała okolica, więc i my. Sąsiada natomiast z innej dzielnicy mogą nawet zabić – będzie nam przykro, ale w sumie tyle.

W zachodnich mediach od dawna panuje niepisana, cyniczna zasada mówiąca, że jeden trup u siebie w kraju znaczy tyle, co dziesięć trupów w którymś z krajów zachodu, czyli w szerzej pojmowanym „u siebie”, równa się sto trupów w „pozostałych krajach świata”, choć i na tym nie koniec: te 100 trupów na świecie równa się mniej więcej 1000 trupów w krajach, w których toczy się wojna. Nie wspominając o krajach permanentnie narażonych na – na przykład – tsunami czy trzęsienia ziemi.

Ukraina jest dla zachodniego centrum cywilizacyjnego inną dzielnicą. Rosja, owszem, jest problemem Zachodu, ale papierowym. Wojna w Donbasie jest dla Europie jest mniej więcej równie realna co film sensacyjny, a muzułmanie, podskórnie tratowani jako zagrożenie – chodzą po ulicach zachodnich miast. Co – z kolei – dla nas jest problemem wirtualnym. Ale to nie my, nie Europa Środkowa, Wschodnia, czy Środkowo-Wschodnia kreuje światową debatę publiczną, tylko Zachód.

A dla Zachodu, jak się okazuje (ale czy można było się spodziewać czego innego?) Ukraina jest gdzieś pomiędzy zachodnim „my” a „resztą świata”. A do tego toczy się tam wojna, a w krajach, z których codziennie płyną informacje o ofiarach, życie ludzkie, jakkolwiek to okrutnie i cynicznie brzmi, staje się tańsze. W Iraku zamachy w których ginie kilkadziesiąt osób to codzienność. W Nigerii, jak można przeczytać w dzisiejszych nagłówkach, w zeszłym tygodniu zabitych zostało do dwóch tysięcy osób, o których nikt nie usłyszał, wobec 12-tu zabitych w „Charlie Hebdo”. I nie chodzi tu o to, by i w tym miejscu wartościować życie ludzkie i umniejszać znaczenie śmierci redaktorów „Charlie”. Chodzi o to, by pozbyć się pewnego rodzaju złudzeń. Koszula bliższa ciału, a jeśli chata z kraja, tym gorzej dla chaty.

ŚWIAT NIE BĘDZIE WOŁNOWACHĄ

PODCASTY I GALERIE