Trudno w to uwierzyć, ale od ubiegłorocznego strajku pedagogów i pracowników przedszkoli, o którym było tak głośno, minął ponad rok. Ironiczne, ale właśnie z powodu tej rocznicowej okazji strajk został powtórzony – co prawda, nie był tak szeroko zakrojony, ale sięgnął wyższych szczebli. Uniwersytet Wileński, oczywiście w ramach protestu, we środę 27 listopada wydał studentom – i nie tylko im – dyplomy licencjackie “už ačių”, a następnego dnia wykłady i ćwiczenia na uczelni rozpoczęły się… ciszą. Przez dwie poranne godziny akademia strajkowała.
Czy będzie to skuteczne? Raczej nie. Czy jest potrzebne? Zdecydowanie tak. Nie wszyscy jednak podzielają to zdanie.
Polskie szkoły ze strajkiem “solidaryzują się”, lecz nie uczestniczą. Podobnie jak w ubiegłym roku, w protestach wzięli udział tylko poszczególni pedagodzy, lecz żadna szkoła z polskim językiem nauczania. Można mówić o obawach o uczniów i ich naukę, o tym, że być może nie trzeba stwarzać chaosu i temu podobne. Czy strajk ostrzegawczy, trwający 2 godziny, spowoduje ogromne zamieszanie i krytycznie odbije się na wynikach egzaminów maturalnych? Na pewno nie więcej niż jakikolwiek sezon studniówkowy.
Demokracja przeżywa teraz nie najłatwiejsze czasy, lecz mimo to chciałoby się mówić o jej prawach i ideałach. Czy jesteśmy w stanie stworzyć społeczeństwo obywatelskie, cokolwiek to znaczy, jeżeli apatią są objęte już zalążki społeczeństwa (a możemy tak nazwać szkołę)? Nie jest to problem wyłącznie placówek polskojęzycznych, ale własne minusy są szczególnie wyraźnie odczuwalne.
Naiwnością jest zwracać uwagę na program polityczny partii, lecz w swoim programie AWPL-ZChR dużo i ładnie mówi o oświacie. Skoro teraz są w koalicji rządzącej, mimo że mają kłopoty z łącznością i jej ministrem, ich wyborcy ze środowisk pedagogicznych (a jest ich, oczywiście, wielu) mogą potrzebować spełnienia tych czy innych postulatów. Nie robią tego, bo?
Dopóki scena polityczna nie oferuje żadnych nadziei, spójrzmy na dziedzictwo historyczne, które obecnie jest jak nigdy widoczne. Ostatnio nieraz można było usłyszeć, że “powstańcy pojawili się we właściwym momencie” – po 150 latach niczym widma powrócili, żeby o sobie przypomnieć. Uroczysty pochówek bohaterów trzech narodów to nie tylko symboliczne zjednoczenie, odzwierciedlone w imiennych tabliczkach w trzech językach. Dla nas, jak dla mniejszości, tak i dla większości narodowej, sylwetki powstańców mają przypominać przede wszystkim o ich wartościach – dążeniu do szczęścia i wolności mimo wszystko, odwadze i sile ducha.
“On słońce z szubienic pozdrawiał / I modlił się za katów – pełen łaski cudu!…” – tak o przywódcy powstania 1863 roku Zygmuncie Sierakowskim pisał Ernest Buława. Na lekcjach historii w szkole, jak i poza nią, powinniśmy mówić nie tyle o walkach i paktach, ile o postawie bohaterów, ich wierze w swe wartości i ideały, zapale i stanowczości. Słowem, o wszystkim, czego brakuje nam samym.
Mamy wywalczoną przez pokolenia wolność, lecz z niej nie korzystamy. Wolność niezgadzania się, wolność mówienia, wolność popełniania błędów. Uczniowie się tego “uczą” z dzieł literackich i historycznych dat, lecz nie na żywych przykładach. Bynajmniej nie na tych lokalnych, bo przypięcie plakietki “palaikau streiką” i solidaryzowanie się z nim w ten sposób porównywalne jest do bezalkoholowego wina czy kawy bez kofeiny.
Polskie powstania, jak na razie, zostały w przeszłości, a Sierakowski byłby nami rozczarowany.