Radczenko: Walka o „Lelewela”, walka na emocje

Wszystko wskazuje na to, że już w najbliższą środę (15 lipca) rada stołecznego samorządu podejmie ostateczną decyzję w sprawie szkoły średniej im. Joachima Lelewela. Kolejną ostateczną decyzję, gdyż przed kilkoma tygodniami liberałowie i konserwatyści przeforsowali decyzję o przekształceniu „Lelewela” w szkolę podstawową. Mimo sprzeciwu społeczności szkolnej i prośby resortu oświaty, aby wstrzymać się jeszcze z podjęciem decyzji.

Aleksander Radczenko
Radczenko: Walka o „Lelewela”, walka na emocje

Fot. Ewelina Mokrzecka

Zwolennicy takiego rozwiązania argumentowali, iż „Lelewel” nie ma szans na akredytacje jako długie gimnazjum. Teraz się okazuje, że jednak szanse są, a nowelizacja prawa oświatowego, którą podpisała w piątek (10 lipca) prezydent daje szkołom dodatkowe dwa lata na akredytację. „Szkołę im. Joachima Lelewela potraktujemy wyjątkowo: placówka jest rozlokowana w dwóch budynkach, w obu gmachach jest wypełniona w 50 proc., dlatego proponujemy, aby przeniosła się na ulicę Minties i zezwalamy na dwuletni okres przejściowy, w ciągu którego szkoła będzie mogła spełnić wszelkie zobowiązania” – oświadczył wicemer z ramienia konserwatystów Valdas Benkunskas. Wygląda to na szantaż w stylu słynnej wypowiedzi Radosława Sikorskiego w Kijowie: „Sign deal or you will all die.” Nie dziwi więc, że „zawsze wierni „Piątce” na to reagują w stylu innej „pasionarii” — Dolores Ibárruri: „Es preferible morir de pie que vivir de rodillas”.

Z jednej strony mamy więc władze miejskie, które wbrew przedwyborczym obietnicom o tym, że w odróżnieniu od metod zarządzania stosowanych przez Artūrasa Zuokasa teraz żadna dziedzina życia miejskiego nie zostanie oddana w wyłączne władanie jednej partii (a propos oświatą przez cztery lata zajmowała się AWPL) de facto oddały oświatę konserwatystom, a każda decyzja będzie konsultowana ze społeczeństwem, decyzje w najbardziej delikatnych kwestiach — oświata jest dla mniejszości narodowych dużo ważniejsza niż symboliczne kwestie pisowni nazwisk i dwujęzycznych tabliczek — podejmują metodą buldożera. Co gorsza przy ich podejmowaniu nie tylko stosują podwójne standardy (starania szkół litewskich o akredytację samorząd wileński wspiera, starania szkół polskich – nie), ale też raz po raz się z nich wycofują. Przed paroma tygodniami nowe miejskie władze nie widziały żadnych szans na akredytację „Lelewela” jako długiego gimnazjum. Teraz nieoczekiwanie przejrzały na oczy i stwierdziły, że szkoła może dostać szansę na zostanie długim gimnazjum, jeśli… zrezygnuje z jednego z budynków na rzecz litewskiego progimnazjum. Co ma piernik do wiatraka, a liczba budynków z akredytacją? Dlaczego szkoła podstawowa im. Joachima Lelewela może mieć dwa budynki, a długie gimnazjum – tylko jeden? Całkowicie zgadzam się ze szkolną społecznością, która mówi: najpierw zdecydujmy jaka to ma być szkola, a potem o tym ile powinna mieć budynków i gdzie.

Z drugiej strony mamy więc społeczność szkolną „Lelewela”, która mówi o historycznym znaczeniu najstarszej wileńskiej szkoły polskiej, o legendarnej „Piątce”, o jej wspaniałych wychowankach (de facto każda z wileńskich szkół polskich jest na swój sposób legendarna i może się pochwalić wspaniałymi wychowankami), ale nie wspomina ani o tym, że legendarna „Piątka” w ciągu 70 lat istnienia kilkakrotnie zmieniała swoją lokalizację, ani o tym, że obecna szkoła średnia im. Joachima Lelewela mieści się w dwóch budynkach wypełnionych w mniej niż 50 proc. Jeden na Antokolu jest obliczony (moc projektowa) na 802 uczniów (w roku 2013/2014 w nim się uczyło 293 uczniów „Lelewela”), drugi — były budynek szkoły podstawowej im. Antoniego Wiwulskiego na Żyrmunach (ta szkoła w listopadzie 2011 roku została przyłączona do „Lelewela” jako filia) — na 452 uczniów (w roku szkolnym 2013/2014 uczyło w nim się 143 uczniów z „Lelewela”), tymczasem cały polsko-rosyjski „Lelewel” liczy obecnie zaledwie 462 uczniów (dane z oficjalnego dokumentu – zatwierdzonego przez poprzednią radę samorządową, a więc i AWPL, – Planu ogólnego reorganizacji sieci szkół ogólnokształcących miasta Wilna w latach 2014-2015). Tak więc w „Lelewelu” na jednego ucznia przypada ponad 23 m kw. powierzchni szkolnej, gdy w sąsiednim litewskim progimnazjum – niecałe 3, zaś średnia w mieście wynosi 10,4. Notabene jak podaje wileński samorząd w tej chwili w szkole pracuje 109 nauczycieli i 34 pracowników administracji, a więc na jednego nauczyciela przypada około 4 uczni, a na jednego pracownika administracji – 13, gdy tymczasem średnia w mieście jest odpowiednio 6 i 23. Sytuację ratuje to, że tak w budynku na Antokolu jak i w budynku na Żyrmunach mieszczą się piony sąsiednich szkół litewskich.

Można w nieskończoność narzekać na nieczułych konserwatystów oraz liberałów — i moim zdaniem na tę krytykę zasługują — i na zakusy litewskich sąsiedzi, jednak prawda jest niestety dosyć banalna — legendarnej „Piątce” brakuje uczniów. I tak długo jak do polskich szkół w Wilnie będzie uczęszczało mniej niż połowa dzieci z polskich rodzin — będziemy mieli coraz bardziej pogłebiajacy sie problem z zachowaniem sieci polskich szkół. Niestety o tym się prawie nie mówi i nie dyskutuje. Zresztą gdy strony zamiast operować argumentami, walczą na emocje, normalny dialog jest niemożliwy. I nawet nie wiadomo, czy komukolwiek w ogóle na dialogu zależy, skoro w sprawę są zaangażowani politycy, a konflikt im napędza głosy. Konserwatyści mają po raz kolejny szansę udowodnić, że zawsze stoją na straży interesów Litwinów (niezależnie od racji ekonomicznych) i nigdy się nie ugną przed żądaniami Polaków (niezależnie od tego jak sprawiedliwe te żądania są), AWPL — że tylko ona broni Polaków (mniejsza o koszty i skuteczność) przed litewskimi nacjonalistami, a liberałowie, socjaldemokraci et concortes — upiec własne kasztany. Każde dziecko — w tym l’enfant terrible — ma dwoje rodziców. Problemy również. W przypadku polskiej oświaty w Wilnie z jednej strony mamy polskich polityków i działaczy, którzy gdy przez wiele lat sprawowali w mieście władzę nie zrobili prawie nic, żeby jej problemy rozwiązać, z drugiej — litewskich polityków i działaczy, którzy obecnie pod przykrywką ekonomii rozwiązują problemy, ale swoich wyborców kosztem mniejszości narodowych.

PODCASTY I GALERIE