Absolwentka wileńskiego Gimnazjum im. Wł. Syrokomli w Wilnie, najlepsza w tym roku polska maturzystka, która otrzymała trzy setki z państwowych egzaminów maturalnych. Aktywna społeczniczka, uczestniczka wielu inicjatyw uczniowskich. Ale też jedna z tych, które nagłośnili haniebny proceder spędzania przez niektórych działaczy ZPL-AWPL-ZChR uczniów i nauczycieli na różnego rodzaju patriotyczne obchody i manifestacje.
Trzeba burzyć mury
Doskonale rozumiem Dorotę, gdy wypowiadając się na łamach zw.lt (
https://zw.lt/wilno-wilenszczyzna/najlepsza-polska-maturzystka-nie-znosze-propagandy-w-stylu-polskie-dziecko-w-polskiej-szkole/ ) żąda od polskiej szkoły na Litwie „burzyć niepotrzebne mury, mając na myśli stereotypy, strachy i wszystko, co przeszkadza iść do przodu.” Sam wzywam do tego od czasów nawet trochę wcześniejszych niż mój bal maturalny. I doskonale rozumiem jej rozczarowanie, gdy w odpowiedzi słyszy: „Nie burz murów, jeżeli nie jesteś w stanie zbudować chociaż nieduży płot”. Takie tradycyjno-wileńskie: не высовывайся!
Tak, Dorota Sokołowska ma całkowitą rację, gdy zarzuca polskiej szkole na Litwie, że panuje w niej wciąż urawniłowka, przeciętność, bylejakość. Popieram Dorotę, gdy żąda burzenia murów, łamania stereotypów i otwarcia na świat.
Dziecko powinno się uczyć w języku ojczystym
Nie oznacza to jednak, że zgadzam się z nią we wszystkim.
Po pierwsze, wydaje mi się, dyskusyjne stwierdzenie, że litewskojęzyczne placówki szkolne mają wyższy poziom akademicki. Bo z tym wyższym lub niższym poziomem placówek szkolnych jest jak z średnią temperaturą w szpitalu. Jeśli na jednej sali leży ktoś z wysoką gorączką i nieboszczyk – to po dodaniu temperatury jednego i drugiego oraz podzieleniu przez 2, okazuje się, że średnia temperatura pacjentów jest w granicach normy. Tak i ze szkołami. Jeśli porównujemy wszystkie szkoły litewskojęzyczne i wszystkie polskojęzyczne – to poziom tych ostatnich jest niższy. Jednak gdy porównamy np. szkoły polskie i litewskie tylko z rejonu solecznickiego – to się okazuje, że poziom szkół polskich jest minimalnie wyższy niż litewskich. Natomiast jeśli już porównujemy osiągnięcia akademickie szkół polskich z Solecznik z osiągnięciami Liceum Wileńskiego – to szkoły polskie wypadają fatalnie. Ale w porównaniu z Liceum Wileńskim – to i większość szkół litewskich nie tylko z prowincji, ale i Wilna wypada fatalnie. W rzeczywistości i polskie, i litewskie szkoły na Litwie – w masie swojej – prezentują poziom żenujący. Tę samą bylejakość, przeciętność i niechęć do zmian. Nadal mają więcej wspólnego z koszarami niż akademią Platona, z ZSRS niż z Finlandią.
Po drugie, nie zgadzam się ze stwierdzeniem Doroty Sokołowskiej, że „polska szkoła nie jest jedynym i najlepszym sposobem wychowania dziecka świadomego swojej tożsamości”. Na pewno nie jest jedynym, trudno jednak – nie zważając na wspomniane wady – o lepszy i bardziej skuteczny. Gdy przed blisko 40 laty moi rodzice wahali się, do jakiej szkoły mnie oddać – rosyjskojęzycznej, która była blisko domu i bardziej „prestiżowa”, czy do polskiej – zasięgnęli opinii ówczesnej kierowniczki wileńskiej oświaty. A propos Rosjanki. Odpowiedziała: „A w jakim języku rozmawiacie w domu?” „Po polsku.” „W takim razie tylko do polskiej, dziecko powinno się uczyć w języku ojczystym.” Nigdy wyboru moich rodziców nie żałowałem, choć musiałem przez 12 lat dojeżdżać do leżącej na drugim końcu miasta „mickiewiczówki“ i buntowałem się przeciwko głupocie niektórych nauczycieli i asekuranctwu administracji szkolnej podobnie jak Dorota.
Oczywiście zdarza się, gdy Polak po szkole rosyjsko- lub litewskojęzycznej pozostaje wierny swojej tożsamości, pozostaje aktywnym członkiem i polskiej, i litewskiej społeczności. Niestety są to sytuacje wyjątkowe. O wiele częstsze są jednak zgoła inne sytuacje: wynarodowienia, wstydu, wykluczenia. Co więcej nie mamy żadnych danych, które potwierdzałyby rozpowszechnione w polskiej społeczności na Litwie przekonanie, że szkoła litewskojęzyczna daje lepszy start, a Polacy uczący się w tych szkołach mogą się pochwalić lepszymi osiągnieciami akademickimi. Po prostu nikt na Litwie o takie badania się dotychczas nie pokusił.
Kulturowy nacjonalizm czy zdrowy rozsądek?
Jednak wiele badań przeprowadzonych przez UNESCO, ONZ i Bank Światowy wskazuje na to, że dzieci najlepiej przyswajają wiedzę wówczas, gdy są nauczane w swoim języku ojczystym (i wcale niekoniecznie – szczególnie w regionach wymieszanych językowo – ten język ojczysty jest językiem standardowym, w wielu miejscach na świecie do nauki w szkole używa się ( z uwagi na dobro dzieci właśnie)… lokalnej gwary!). Wyniki tych badań wskazują także, że takie nauczanie zwiększa pewność siebie, poczucie własnej wartości, zmniejsza prawdopodobieństwo rzucenia szkoły, i — jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało – nauczane w języku ojczystym dziecko lepiej i łatwiej przyswaja język państwowy, jako swój drugi język. W 2011 roku opublikowano raport duńskiego instytutu badawczego AKF (Anvendt Kommunalforskning), na temat nauczania dwujęzycznych uczniów w Szwecji i Danii.
W Danii nacisk w szkołach kładziono na naukę języka duńskiego i kultury duńskiej, w Szwecji – obok nauki szwedzkiego dzieci migrantów mogły się uczyć języka ojczystego oraz części przedmiotów w języku ojczystym. Okazało się, że wyniki uczniów z rodzin mniejszości narodowych w Szwecji (w tym wyniki z języka szwedzkiego i matematyki) były statystycznie dużo lepsze niż wyniki dzieci z podobnych rodzin w Danii. Gdy nauczanie odbywa się nie w języku ojczystym — osiągnięcia uczniów są statystycznie o 1/3 gorsze niż u uczniów, którzy się uczą w języku ojczystym!
Tak więc „polskie dziecko w polskiej szkole” – mimo iż ten frazes, którym nasi działacze wycierają raz po raz gęby, stał się już tylko wyświechtanym hasłem bez treści – to nie „kulturowy nacjonalizm” (jak wydaje się Dorocie Sokołowskiej). To po prostu – i nie tylko dlatego, że nie uważam kosmopolityzmu za dobro per se – zdrowy rozsądek. Nauka w języku ojczystym gwarantuje lepsze wyniki. No i w żadnym kraju tożsamość żadnej mniejszości narodowej nie zachowała się bez szkolnictwa w języku narodowym tej mniejszości. Ten jednak aksjomat wcale nie oznacza, że szkoła w ramach takiego szkolnictwa nie powinna być – jak słusznie zauważa Dorota Sokołowska – szkołą otwartą, tolerancyjną, burzącą mury i łamiącą stereotypy, o wysokim standardzie nauczania. Bez nich będzie jedynie przechowalnią dzieci i fabryką wyborczego mięsa armatniego…